Artykuły

Taniec zamiast pocisków

"Ksenofonia. Symfonia dla Innego" w reż. Jana Komasy na XXVI Malta Festival Poznań. Pisze Stanisław Godlewski w Gazecie Wyborczej - Poznań.

Widowisko multimedialne "Ksenofonia. Symfonia dla Innego", przygotowany w ramach obchodów Poznańskiego Czerwca na finał festiwalu Malta jest efektowne i intrygujące, choć niejednoznaczne. Co ma nam do powiedzenia teatr pod Poznańskimi Krzyżami, który sięga po temat historycznych wydarzeń?

We wtorek, czyli ostatni dzień Festiwalu Malta, odbył się w Teatrze Nowym spektakl "Gorączki czerwcowej nocy" Remigiusza Brzyka wyreżyserowany kilka lat temu. W tym przedstawieniu, które opowiada zarówno o Poznańskim Czerwcu 1956 r., jak i o słynnym przedstawieniu Izabeli Cywińskiej "Oskarżony: czerwiec pięćdziesiąt sześć", narrację prowadzi dwójka aktorów: Andrzej Lajborek i Zbigniew Grochal, którzy brali udział w sławnym spektaklu i odsłaniali pomnik Ofiar Czerwca 1956.

Tego samego dnia ci sami aktorzy prowadzili oficjalną część obchodów rocznicowych. O ile w spektaklu Brzyka pada wprost zarzut, że o wydarzeniach w Poznaniu się nie pamięta, że przypomina się o tym tylko od wielkiego dzwonu, a najważniejszy jest kult przypadkowej ofiary Romka Strzałkowskiego, o tyle we wtorek na placu Adama Mickiewicza, patrząc na zebrany tłum, można się było przekonać na własne oczy, że dzisiaj pamięć o Czerwcu jest przede wszystkim zawłaszczana przez różnorakie opcje polityczne.

Po burzliwych uroczystościach, podczas których jedni klaskali, a inni gwizdali w zależności od tego, czyją twarz pokazywały w danej chwili telebimy, rozpoczęła się spóźniona o pół godziny "Ksenofonia. Symfonia dla Innego", multimedialne widowisko w reżyserii Jana Komasy, z choreografią Mikołaja Mikołajczyka i muzyką Kwadrofonik oraz Royal String Quartet. Widowisko rozpoczęło się od zagrania przez czwórkę pianistów utworu "Evil Nigger" Juliusa Eastmana. W tle płynącej muzyki na gigantycznych ekranach wyświetlane były unikatowe archiwalia z lat pięćdziesiątych. Obrazy zburzonych miast, mozolnie odbudowywanych przez robotników po II wojnie światowej, wycinki ze starych gazet, wreszcie zdjęcia pracowników Zakładów Cegielskiego i innych poznaniaków, którzy 28 czerwca 1956 r. wyszli na ulice miasta, żądając wolności i chleba.

Po projekcji rozpoczęła się część choreograficzno-muzyczna przedstawienia. To, co przede wszystkim przykuwało uwagę, to świetna, rytmiczna muzyka Bartka Wąsika i Miłosza Pękali z Kwadrofonika, a także oprawa wizualna, czyli światła. Na linach nad sceną wisiały ogromne, ledowe lampy w kształcie sporych żarówek, które zmieniały kolor. Twórcy modyfikowali ich wysokość, tworząc osobną "choreografię", która świetnie współgrała z działaniami 28 tancerzy z różnych krajów zaproszonych do spektaklu.

Ubrani w białe trykoty perfekcyjnie wykonywali choreografię Mikołaja Mikołajczyka. Dzielili się na mniejsze grupki i duety, tańcząc symultanicznie, a jednocześnie potrafili inne fragmenty zatańczyć wspólnie.

Problem mam z historią, którą ten taniec opowiadał. W "Ksenofonii" ubrana na biało grupa początkowo zdaje się być wspaniałą wspólnotą, w której kwitnie miłość (także homoseksualna), radość i zabawa. Pięknym zobrazowaniem tego był duet Viktorii Nowak i Jose Alvesa.

W pewnym momencie na scenie pojawił się sam Mikołaj Mikołajczyk, w garniturze, z czerwonym krawatem i demonicznie podkreślonymi cieniami pod oczami. Ustawiał tancerzy, prowokował ich do coraz bardziej mechanicznych ruchów, krzyczał na poszczególne "trybiki", kiedy zaprojektowana przez niego maszyna się zacinała.

Mikołajczyk ciekawie zagrał tutaj ze swoją pozycją choreografa - jednocześnie wcielając się w rolę autorytarnego władcy scenicznego fikcyjnego świata i faktycznie kierując całym przedsięwzięciem od wewnątrz.

W finale, podczas zapętlonego fragmentu przemówienia Józefa Cyrankiewicza ("Każdy prowokator czy szaleniec, który odważy się podnieść rękę przeciw władzy ludowej, niech będzie pewny, że mu tę rękę władza ludowa odrąbie") tancerze, oblepieni krwią, podnosili ręce, które Mikołajczyk próbował siłą opuścić w dół.

Udało mu się - gdy już wszyscy się rozeszli, na scenie zostały tylko plamy krwi.

Mikołajczyk Cyrankiewiczem? Czy przesłaniem tego spektaklu jest pesymistyczna diagnoza, że z Czerwca nic nie zostało, nic się nie udało ocalić? Że to wszystko było po nic?

I kim jest tytułowy "Inny", dla którego stworzona została "Ksenofonia"? Czy chodzi o Mikołajczyka w roli przedstawiciela władzy? O czarnoskórego Jose Alvesa? A może o współczesnych młodych ludzi, którzy są już tak oddaleni od wydarzeń Poznańskiego Czerwca, że można mówić o nich jako o "Innych"?

Jan Komasa nie tłumaczy nam tego zbyt przejrzyście. Ciekawą kwestią jest także pytanie, na ile on, jako reżyser, panował nad całym tym przedsięwzięciem. Na pierwszy rzut oka spektakl wygląda raczej jak dzieło duetu Kwadrofonik i Mikołajczyk. Szkoda też, że ten drugi nie zaplanował więcej numerów solowych albo duetów, żeby zaprezentować mogli się także inni tancerze. Z tłumu tańczących wyróżniali się tylko Alvese, Nowak i sam Mikołajczyk.

Spektakl "Gniew" Teatru Ósmego Dnia, którego premiera odbyła się na Malcie, "Gorączka czerwcowej nocy" Teatru Nowego, "Ksenofonia" - wszystkie te "czerwcowe" spektakle, mówią wyraźnie, że coś się stało.

W ograniczonej skali, różnymi środkami prowokują dyskusję na temat tego historycznego wydarzenia. To ważne. Bez nich pozostają nam jedynie celebracje okrągłych rocznic.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji