Pani jest szalona
Zdzisław Wardejn mówi jej wprost "pani jest szalona". Fokko, mąż pani Zofii, na pytanie co sądzi o działalności swojej żony, uśmiecha się zakłopotany.
Marek Kondrat na chwilę stracił oddech, gdy powiedziała mu, że chce sprowadzić "Mazepę" do Holandii. - Czy ty wiesz jakie nazwiska grają? - Holoubek, Fronczewski, Magda Wójcik, ty - wyliczała pani Zofia spokojnie. - I...? - Chcę. - Zgoda - powiedział Marek Kondrat - zadzwonię jutro. Jutro, czyli parę miesięcy temu, pani Zofia Schroten uzyskała potwierdzenie z teatru Ateneum. "Mazepa" będzie grany w Holandii. Holoubek nawet obniżył stawkę za przedstawienie.
Zofia Czerniejewicz, socjolog, przed laty wykładowca poznańskich wyższych szkół artystycznych, poznała swego przyszłego męża, Fokko Schrotena, na międzynarodowym obozie studenckim. Od dziesięciu lat mieszkają w Delft. Początkowo chłonęła nową ojczyznę, poznawała ludzi, zwyczaje.
Później po prostu zaczęła tęsknić. Brakowało jej polskiej kultury. Zespoły folklorystyczne to nie dla mojego pokolenia - mówi - nowa, wykształcona emigracja chce oglądać, to samo co rodacy w kraju - dobry teatr, kabaret. Pomyślałam, że jeśli mnie tego brakuje, to innym być może też. Najpierw współredagowałam polski emigracyjny miesięcznik "Pol Echo", później zrodził się pomysł, by założyć fundację do promocji polskiej kultury. W jej ramach powstał teatr "Stichiting Pools Podium". Na początek był "Engagement" Bajona i jednoaktówka Marka Grońskiego. Później sprowadziłam "Pana Tadeusza". Występował też kabaret Otto. We wrześniu będzie "Mazepa". Ale zanim do tego doszło, musiałam pokonać sporo przeszkód.
Najtrudniejszą barierą były pieniądze. Nikt nie mógł, lub po prostu nie chciał ich dać. Liczyłam na Polaków, polskie firmy mające swą siedzibę w Holandii. Srodze się zawiodłam. Działaczy, którzy ze swojej kieszeni byliby skłonni coś dać, jest niewielu. Mój mąż zadłużył się w banku - pani Zofia uśmiecha się - i teraz mu z wpływów za bilety oddajemy. A chodziło przecież o symboliczne sumy. Koszt naszego przedstawienia jest naprawdę niewielki, nie taki jak np. utrzymanie Instytutu Kultury w Paryżu.
Dopiero w Polsce, w Ministerstwie Kultury, Spraw Zagranicznych i Stowarzyszenia Wspólnota Polska, znalazłam sojuszników. Bardzo mi pomógł wicepremier Łączkowski, zadzwonił do Ministerstwa Kultury, zorganizował spotkanie z ministrem Michałem Jagiełło. Dwukrotnie dostaliśmy od nich pieniądze. Zorganizowali bezpłatny przelot aktorów, a to jest już dużo. Kiedy chciałam podziękować dyrektorowi Wydziału Współpracy z Zagranicą, usłyszałam - proszę podziękować ministrowi Jagiełło. To jego dusza, jego dzieło.
Wzorem teatru, który chciałam tworzyć w Holandii, była poznańska Scena na Piętrze. Kiedyś obejrzałam przedstawienie Bajona i Grońskiego. Bardzo mi się podobało, wspaniała była reakcja publiczności. Mieć coś podobnego w Holandii - marzyłam - mieć swoją publiczność, rozmawiać nie tylko o dzieciach, czy gotowaniu. Tak więc - śmieje się pani Zofia - zaczęło się wszystko z pobudek egoistycznych. Szczęśliwie się złożyło, że w tej jednoaktówce grał Zdzisław Wardejn. Krótko potem spotkałam go w Holandii. Wardejn parę lat był wykładowcą w akademii teatralnej w Maastricht. On wprowadził mnie w środowisko aktorów. Kiedy powiedziałam mu, że marzę o stworzeniu teatru dla Polonii, teatru podobnego do Sceny na Piętrze powiedział, że ta inicjatywa jest szalona, że sama jestem szalona, ale on lubi szalone rzeczy i że trzeba spróbować. Sprowadził aktorów - Marka Kondrata, Grażynę Barszczewską, Małgorzatę Pritulak. To pierwsze przedstawienie, jeszcze przy małej publiczności, było wspaniałe. Atmosfera, ludzie. Nikt się nie spodziewał, że w Holandii można coś takiego zrobić. Dopiero później się rozeszło, że organizujemy przedstawienia teatralne. - Musi pani wiedzieć - kontynuuje pani Zofia - że mankamentem jest brak źródła informacji. "Pol Echo" jest miesięcznikiem. Jego nakład nie wszędzie dociera, Holendrzy są oszczędni. Pozostają ogłoszenia prasowe, wysyłanie ulotek. Stąd potrzeba nieraz dwu - trzech miesięcy, by informacja o zaplanowanym spektaklu dotarła wszystkich. Nasza Polonia jest niezwykle rozproszona. Nie ma takich skupisk jak w Niemczech czy Francji. Dlatego dużą rolę w przekazywaniu informacji odgrywa kościół. Staramy się również po przedstawieniu rozdawać ulotki, co, kiedy i gdzie będzie się działo w następnych miesiącach. Dlatego organizacja jakiegokolwiek przedsięwzięcia jest niesłychanie czasochłonna. Z reguły trzeba pół roku, by wszystko zapiąć na przysłowiowy ostatni guzik. Niedawno dotarła do nas wiadomość, że istnieje telewizja Polonia. Mimo, że moje związki z krajem są bardzo bliskie, nie miałam pojęcia o jej istnieniu. Dopiero teraz, od dyrektora "Polonii" Krzysztofa Nowaka zdobyłam więcej informacji na ten temat - do kogo są skierowane programy, kto to finansuje. Musimy namówić Polaków mieszkających w Holandii, by kupowali anteny satelitarne. Wtedy, gdy odbiór będzie powszechny, będziemy mogli szybciej przekazać jakiekolwiek wieści o naszym teatrze, o tym, co przygotowujemy. Zresztą już teraz dyrektor obiecał nam, że od września będą nadawać teledyski o "Mazepie". My z kolei zrobimy im promocję w teatrze.
"Mazepa" to nasze drugie po "Panu Tadeuszu", duże przedstawienie. Planujemy je wystawić właśnie we wrześniu. Już dziś odebraliśmy z teatru Ateneum kostiumy, rekwizyty. Musimy znaleźć tylko sposób na przewiezienie tego do Holandii. - Największe problemy - wtrąca mąż pani Zofii, Fokko - były z przewiezieniem trumny. Okazało się, że wszyscy znajomi są przesądni.
Ten spektakl - mówi dalej pani Zofia - chcemy potraktować jako uderzeniową promocję polskiej dramaturgii. Zaprosiliśmy wszystkich liczących się ludzi. Wydawnictwo Dialog przygotowuje nam program spektaklu. Mąż robi streszczenie sztuki po holendersku. Jeśli wszystko się uda, sądzimy, że dyrektorzy holenderskich teatrów uwzględnią nasze przedstawienia w swoich miesięcznych repertuarach. Już dziś stworzyliśmy zgrany, sympatyczny zespół ludzi, tworzących zarząd, którzy wolny czas poświęcają na pracę w teatrze. Ewa Tobiańska, Agnieszka Bigaj, Monika van Gelder-Nowińska, Jerzy Duszczyk - to ludzie, bez pomocy których sama z mężem nie zdołałabym nad wieloma sprawami zapanować. Poza tym jest wielu ludzi, których nazywamy "przyjaciółmi polskiej sceny teatralnej", którzy pomagają finansowo, są na każdym przedstawieniu, przekazują znajomym informacje o tym, co robimy.
Rozmawiamy w wiejskiej chacie państwa Schrotenów pod Nowym Tomyślem, w pięknej scenerii plenerowej wystawy wikliny Jędrzeja Stępaka. Pani Zofia pomogła zorganizować artyście wernisaż rzeźb, które niedawno były wystawiane w Sewilli. Na wernisaż zjechała cała plejada gości. Był dyrektor Teatru Polskiego z Poznania Zbigniew Jaśkiewicz, Jacek Jaroszyk, wydawca Art and Business Alojzy Kuca, kolekcjoner i badacz Florian Zieliński, prasa, telewizja. Największe wrażenie na gościach zrobił cykl wiklinowych katedr. Pani Zofia, formalnie na urlopie, nie potrafiła i tu, w Polsce, pozostać bezczynna. Okazuje się, że mecenasem sztuki jest się zawsze, nie tylko przy okazji.