Artykuły

ŚMIECH WYZWOLONY

Zofia Wierchowicz, sce­nograf przedstawienia "Śmierć Tarełkina" ubrała aktorów w stroje jakby wyjęte przed chwilą ze starego kufra: po­mięte, spłowiałe, doświadczone przez czas i mole. Jest w tym jakaś aluzja do samej sztuki Aleksandra Suchowo-Kobyli­na, która wciąż nas bawi, ale już nie bulwersuje, ba, nawet nie niepokoi. Tak przynaj­mniej została nam przypom­niana w Teatrze Dramatycz­nym w Warszawie w reżyserii Bohdana Korzeniewskiego (jest to już trzecia jego insce­nizacja tej sztuki) u schyłku roku 1975, a więc mniej więcej sto lat po jej napisaniu.

Żadna postać z bogatej gale­rii przedstawionych tu kanalii - ani Tarełkin uciekający przed wierzycielami w upozo­rowaną śmierć, ani gene­rał Warrawin usiłujący za wszelką cenę odzyskać skra­dzione mu kompromitujące go papiery, ani tępy stupajka - Razplujew, widzący siebie w marzeniach sędzią śledczym, ani też w niczym go nie prze­wyższający komisarz policji - Antioch Och, nikt z tego pa­noptikum ukazanego na scenie Teatru Dramatycznego nie wy­daje się dziś już groźny w ta­kim sensie, w jakim wciąż groźny jest Horodniczy w Gogolowskim "Rewizorze". A jest to sztuka, o której wystawie­nie trzeba było walczyć z car­ską cenzurą przez trzydzieści lat. Utwór w podtytule określo­ny został mianem żartu sceni­cznego. Przedstawienie Bohda­na Korzeniewskiego bardzo ostro eksponuje to, co w sztuce jest żartem, dowcipem, zaba­wą. Zasada ta jest dość kon­sekwentnie realizowana przez wszystkich twórców spektaklu - reżysera, scenografa i aktorów. Każdą okazję wykorzy­stuje się tu, ażeby sprowoko­wać widza do śmiechu. I śmie­chu, zwłaszcza w pierwszej części przedstawienia, jest bar­dzo dużo. Bawimy się sytua­cjami wynikającymi z upozo­rowanej śmierci Tarełkina, nonsensowną logiką rządzącą jego światem, ukazywanym w najdziwniejszych i najbardziej absurdalnych postaciach. Przedstawienie w pierwszej części, bardzo precyzyjnie kre­uje atmosferę żartu, atmosferę gry, bo przecież mówi się i w programie, i na scenie, iż rzecz "dzieje się obecnie w teatrze". Na naszych więc oczach Zbig­niew Zapasiewicz zmienia pe­ruki, przedzierzgając się w Ta­rełkina lub w tym razem rze­czywiście zmarłego (jeszcze jedno szalbierstwo) - Siłę Ko­pytowa. A że robi to w sposób wirtuozowski, z bezbłędnym wyczuciem występującego w sztuce przemieszania różnych gatunków dowcipu - od gro­teski po chwyty rodem z jar­marcznej budy - zabawa jest momentami wręcz znakomita. Właśnie w pierwszej części przedstawienia jest co naj­mniej kilka świetnych scen, jak mowa pogrzebowa Tarełkina-Kopyłowa nad własną trumną, czy też scena, w któ­rej pojawienie się generała Warrawina, w pokoju rzekomo zmarłego bohatera tytułowego poprzedza rząd tyłem wcho­dzących urzędników zgiętych w pół w służalczym ukłonie. Ale już w scenie stypy po­grzebowej, gdy Razplujew przy pomocy kuglarskich sztuczek Bohdana Baera pochłania nieprawdopodobne ilości je­dzenia i alkoholu, rodzi się pe­wien niepokój, co będzie da­lej? W drugiej części przedsta­wienia, gdzie wszystko kręci się wokół przesłuchiwania Tarełkina-Kopyłowa "podejrza­nego" o wilkołactwo oraz wo­kół wymuszania na "świad­kach" zeznań potwierdzających to podejrzenie, sytuacje zaczy­nają się powtarzać. Kiedyś sceny te wstrząsały, były groź­nym, satyrycznie wykrzywio­nym obrazem policyjno-sądowej machiny państwa carskie­go. Dziś w przedstawieniu tak pomyślanym, jak warszawskie, w którym naczelną sprawą jest śmiech - nużą. Zabrakło w nich tempa. Konieczne były skróty, i to duże, bowiem nie­które sceny stały się po prostu powtarzaniem znanych dowci­pów. Gra Bohdana Baera razić zaczyna już wyraźnymi przerysowaniami. Bliski prze­sady jest także Józef Nowak jako komisarz policji - An­tioch Och, choć utrzymuje się on w przyjętej konwencji żar­tu scenicznego. I gdyby nie przerażający w braku wszel­kich skrupułów drański w każ­dym powiedzianym zdaniu generał Warrawin Ryszarda Pietruskiego, tworzącego w tym przedstawieniu interesującą rolę można by rzeczywiście uwierzyć, iż jedynym celem Su­chowo-Kobylina było wyzwo­lenie śmiechu. A swoją drogą w programie teatralnym czuje się brak cho­ciażby paru zdaniowej wzmian­ki o autorze. Należało powie­dzieć przynajmniej tyle, że Aleksander Suchowo-Kobylin żył w latach 1817-1903, że za­mieszany był w sprawę sądo­wą o morderstwo i choć śledz­two przeciwko niemu umorzo­no, na własnej skórze poznał działanie biurokratyczno-policyjno-sądowego systemu car­skiego, i że był autorem, które­go satyra na ułomność wywo­ływała "nie śmiech", lecz skurcz przerażenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji