Artykuły

Kantor - klisze pamięci

To sam Kantor wmawia nam, że inspiracją lite­racką jego najnowszego przedsięwzięcia był "Wspólny pokój" Zbigniewa Uniłowskiego i dramatyczne dzieje Wita Stwosza.

Jeśli cokolwiek ma wspól­nego z Uniłowskim spektakl Kantora to pomysł na pokój. Na wspólny pokój dla wszyst­kich i dla wszystkiego. Pokój będący raz dziecięcym, a raz mogiłą cmentarną. Bo czegóż tutaj nie ma? Obok łóżka-barłogu znajdują się krzyże-mogiły dalej coś w rodzaju komódki, bliżej widowni krzesło - jedno, czy dwa. W kącie stoi drewniana skrzynia z niemieckim napisem. Potem, w zależności od potrzeb, pojawi się, szkielet konia z legionistą na grzbiecie, wymyślne narzę­dzia tortur itd.

Naprzeciw widowni, w centralnym miejscu tylnej ścia­ny, znajdują się drzwi. Drzwi, które w tym spektaklu pełnią funkcją szczególną; są swego rodzaju cezurą między teraź­niejszością i przeszłością, mię­dzy życiem a śmiercią. W za­leżności od potrzeby, czy pod wpływem impulsu wywołane z niepamięci zamierzchłe obrazy z dawnych lat przecho­dzą właśnie (jedne dumnie i pewnie, inne przemykają się chyłkiem) przez te drzwi.

Te odrealnione w specyficz­nej poetyce myśli-obrazy przypominają lata dzieciństwa i młodości Kantora. Bo "Niech sczezną artyści", podobnie jak dwie poprzednie części, tryp­tyku tworzącego tzw. Kantorowski teatr śmierci ("Umarła klasa" i "Wielopole..."), to "wyimki" - klisze z własnej przeszłości, najpierw z lat szczenięcych w rodzinnym do­mu (stąd chwila w pokoju dziecinnym, stąd wózek - prezent z Wiednia od wujka) a potem wiek męski - wiek klęski (legiony, wojna).

Teatr śmierci, bo sfera śmierci jest tu leitmotivem. Umieranie stanowi strukturę tego spektaklu. Jest jakby pomostem w podróży po przeszłości.

Oto dwaj bliźniaczo do siebie podobni osobnicy. To nie tylko symbol wzajemnego odbicia, czy sobowtór, to przede wszystkim symbol wzajemnej utraty świadomości własnego "Ja". Jeden z nich powolnie umiera na łóżku-barłogu, drugi to - Autor, który opowiada kolejne stany agonii umierającego. Opisuje go, a tym samym i siebie. Umierającemu jawią się obrazy z przeszłości. Oto on jako ma­ły chłopiec w pokoju dziecin­nym na wózeczku. Te kilka postaci to jedna i ta sama po­stać. Kantor mały. Kantor do­rosły. Kantor umierający, opowiadający. Wielość postaci zawarta w jednej.

Chłopiec-żołnierzyk marzy o swoim bohaterze, prawdziwym żołnierzu na koniu bojo­wym. I z towarzyszeniem mar­sza legionistów "Pierwsza brygada" pojawia się dorosły żołnierz na koniu, a raczej na jego szkielecie. Bo tylko to już po nim pozostało. Za nim niczym drewniane manekiny wchodzą generałowie. Pokój dziecinny zamienia się w ka­wałek naszej historii narodowej. Generałowie odchodzą. Ale na scenę wkraczają już inne postaci, które w tym wspólnym pokoju będą się kłębić niczym w dantejskim piekle.

Oto wisielec co parę minut wieszający się na swojej szubienicy (będącej zarazem klo­zetem), pogardliwie wyrzuca­jący słowa obscenicznej piosenki znanego knajackiego tanga ("Księżyca misa lśni/świat cały zwisa mi/ bo ja nikogo nie potrafię kochać już) sutener-karciarz, dziewka uliczna, świętoszka z różańcem, wulgarna pomywaczka i inni. Wszystko przemieszane brutalnie i nagle wywoływa­ne zza drzwi muzyką: czy to sprośną piosenką, czy to mar­szem "Pierwszej brygady", czy to pieśnią kościelną. Wszyscy mówią naraz, jakieś urywane strzępy słów, myśli, wspomnień.

Do tego wspólnego pokoju, piekła codzienności przybywa Wit Stwosz (a'la dekadent przełomu wieków, taki trochę Wyspiański, trochę Przybyszewski). Już nie Kantor, to on przyjmuje teraz rolę stwór­cy. Najpierw jednak, niczym wielki Inkwizytor, wydaje śmierć staremu, niszczy wszy­stko co zastał i wprowadza swój własny, nowy porządek. A tamto na barykadę! Zginie wraz z legionistami, gene­rałami w szarosrebrzystych mundurach. A razem z nimi umrą ich ideały. Pełen gorz­kiej ironii jest tan spektakl. W nicość obracają się idee, słowa. I ta artystyczna i ta narodowa.

Przedtem jednak każda z postaci wykona jeszcze "cho­choli" taniec z przytwierdzo­nym do ciała narzędziem tor­tur. Albowiem każdy dźwiga swój własny los, który okazu­je się krzyżem pańskim.

W podtytule przedstawienia Kantor napisał: Rewia. Zaiste, rewia to przemieszana z tra­gedią, śmierć z farsą, wielkość z trywialnością, narodowe symbole z groteską. Bardzo oso­bisty, bardzo Kantorowski jest ten świat przeszłości wypeł­niony archetypicznymi posta­ciami i narodowymi symbola­mi. Nie ma tutaj akcji, upo­rządkowanego toku zdarzeń. Przedstawienie przypomina nakładanie się na siebie obrazów-klisz z przeszłości. Czasem wielokrotnie, czasem jednokrotnie.

Można spróbować, a można się nie zgadzać, można się na­wet spierać z takim właśnie widzeniem np. naszych narodowych zrywów, romantycznych uniesień itd. Można też - jeśli ktoś tego bardzo chce - zarzucić twórcy powielanie pewnych motywów. Ale nie można pozostać obojętnym wobec twórczości Kantora. Ten teatr dociera do istoty ludzkiej wrażliwości, do samych trzewi. Sprawia, że co raz dreszcze wędrują nam po plecach. I niekonieczna jest tu intelektualna spekulacja, zrozumienie, analiza i ponazywanie wszystkiego od początku do końca.

Kiedyś, po telewizyjnej emisji "Wielopola..." Kantor otrzymał list od starej wiej­skiej kobiety. Pisała: "Niczego nie zrozumiałam, ale co się spłakałam to się spłakałam".

PS. Stodoła jest tradycyjnie już gospodarzem podejmu­jącym teatr Kantora w Warszawie. To właśnie dzięki temu klubowi mogliśmy sześciokrotnie uczestniczyć w spotkaniach z Tadeuszem Kantorem. Kierownictwu "Stodo­ły" należy się podziękowania za zorganizowanie tego kolej­nego, niełatwego przecież, przedsięwzięcia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji