Artykuły

Trzecie oswojenie śmierci

Na początku była Pamięć, "która przenosi realność w czas przeszły, umierający nieustannie". Człowiek naznaczony tra­gicznym piętnem śmierci i zapomnienia, szuka ocalenia w ułudzie wspomnień. Niczym dzikie zwierzę próbuje oswoić śmierć. Zrealizowanym w 1975 roku w swym teatrze "Cricot 2" spektaklem "Umarła klasa" Tadeusz Kantor rozpoczął cele­brację oswajania Śmierci. Obroną przed nieuchronnością umierania stała się Pamięć, depozytariuszka czasu przeszłego, jedyny azyl przed piekłem codzienności, czasem teraźniej­szym, realnością.

W "Umarłej klasie" makabryczna grupa Starców powraca do swej szkolnej klasy z lat dzieciństwa. Chcą cofnąć czas, swoje wspomnienia uczynić rzeczywistymi. Z rupieciarni wy­grzebują upiorne atrapy-kukły mające być alter ego ich sa­mych. Potem z grymasem uniesienia i euforii na swych mato­wych twarzach wloką manekiny, siadają z nimi w starych szkolnych ławach: czekają na cud przeistoczenia, lecz on nie następuje. Grzmią tylko kolejne takty staroświeckiego walca "Francois", w rytm którego toczy się cały spektakl.

W czasach, gdy obowiązującą dyrektywą była radosna twórczość, przedstawienie "Umarła klasa", tak bardzo odbie­gające od kanonów nieustającego sukcesu, było niczym sce­niczne faux pas; egzystowało gdzieś na peryferiach teatralne­go życia pozbawione recenzji i szerszej publiczności.

Po pięciu latach, w roku 1980, Tadeusz Kantor tworzy kolej­ny spektakl teatru "Cricot 2" - "Wielopole-Wielopole". To przedstawienie bardzo osobiste, wręcz intymne ("portret arty­sty w wieku dojrzałym"), ale zarazem uniwersalne, rozległe znaczeniowo i interpretacyjne, obracające się wokół trzech podstawowych pojęć cywilizacji ludzkiej: domu, wojska i religii, będących także elementami konstytuującymi polską his­torię. Nad wszystkim jednak krąży widmo śmierci, której ko­lebką jest już dziecinny pokój artysty ("Pokój, który ciągle na nowo ustawiam i który ciągle umiera"). Śmierć ustawicznie powraca w dziejach rodziny i świadomości artysty.

Pojawiające się na scenie postacie: ojciec, ksiądz, zesła­niec, wojsko (Szara piechota), operowanie symbolami (krzyże, śmiertelne łoże) zamieniają spektakl "Wielopole-Wielopole" w narodowe misterium, gdzie mity ulegają erozji w nie koń­czących się sekwencjach powtórzeń. Wbrew Kantorowi, który widzi w obsesyjnym powtórzeniu gestu, słowa, sytuacji sedno sztuki i jedyną możliwość ocalenia epizodów pamięci, w moim odczuciu powtórzenie zaciera znaczenie wszelkiego działania wieczne przypominanie czyni go nieistotnym, zwy­czajnym i trywialnym.

Końcowa sekwencja spektaklu Wigilia - Ostatnia wiecze­rza zastyga w oczekiwaniu na czyjąś Śmierć, stanowi przeczu­cie krwi, która jeszcze za wielu będzie wylana"...

Przedstawienie "Wielopole-Wielopole" wprowadziło istnie­jący od 1956 roku teatr "Cricot 2" Tadeusza Kantora w wiek dojrzały. Ukształtował się styl tego teatru, jego estetyka, kie­runki poszukiwań ("teatr umierania"). Sam Kantor określił zaś swój teatr jako "Budę Jarmarczną": faktycznie przedstawienie epatuje widza sceniczną brzydotą, tandetnością rekwizytu i scenografii, jeśli wolno użyć tu tego określenia Aktor "Cricot 2" przekształcił się z wolna z człowieka w manekin, deformacji uległa jego postać uwikłana w grymasy, kaleki, groteskowy, prawie mechaniczny ruch, przyobleczona w wyświechtany łachman stroju. Na scenie przez cały czas trwania pozbawio­nego fabuły spektaklu obecny jest jego twórca - Tadeusz Kantor, jakby wciąż i na nowo tworzył swą teatralną wizję, swoją obecnością nadawał przedstawieniu wiarygodność, podkreślał niepowtarzalność zdarzeń.

Prapremiera trzeciej części trylogii Teatru Śmierci Tadeu­sza Kantora "Niech sczezną artyści" miała miejsce 2 czerwca 1985 roku w Norymberdze we wnętrzu starej odlewni na obrzeżach miasta. Wybór miejsca nie był przypadkowy. Ma w Norymberdze Kantor swoją wierną publiczność i przychyl­nych jego teatrowi przyjaciół. W Norymberdze wreszcie, tak jak i w Krakowie, żył i tworzył Wit Stwosz, którego losy, a szczególnie incydent z przebiciem gwoździem policzków rzeźbiarza, jako kara za domniemane szalbierstwa finansowe zainspirowały Tadeusza Kantora w tworzeniu spektaklu. Inspi­rującą była też powieść Zbigniewa Uniłowskiego "Wspólny pokój", opisująca życie grupki artystów żyjących we wspólnej izbie zamieniającej się w dekadencką melinę. Jednak mimo wielu różnych impulsów wiodących do powstania widowiska "Niech sczezną artyści" jest ono jak żadne dotąd bogate w sceniczne szyfry zrozumiałe jedynie dla polskiej publicznoś­ci.

Bo i postacie spektaklu na krajowej prowincji, rodem z Schulza, Witkacego, Tuwima, Mrożka, a muzyczną oprawę stanowią nostalgiczne żołnierskie pieśni "My pierwsza bryga­da", "O mój rozmarynie, rozwijaj się".

Warszawska premiera spektaklu "Niech sczezną artyści" odbyła się w styczniu tego roku w studenckim klubie "Stodo­ła".

Gdy na scenie pojawia się chłopiec, mały żołnierzyk na dziecinnym wózku (- "dziecko, Ja - GDY MIAŁEM 6 LAT") znowu zagłębiamy się w strumieniu świadomości, obserwuje­my przewijanie się kolejnych "taśm pamięci" Kantora. Drugie dziecko pojawia się na koniu ("Wiadomo Kto"), z którego pozostał tylko zbielały szkielet. Obok niego drepcze zastyga­jący raz po raz w szale szturmu eszelon wyorderowanych generałów. Potem, poprzedzane legionowym marszem, ludo­wą pieśnią i knajpianym tangiem przesuwają się kolejne po­stacie tej "rewii": żebraczka, sutener-kanciarz, wieszający się wciąż na nowo samobójca, kabaretowa dziwka zachęcają­ca do miłości. Ten upiorny orszak kilkakrotnie przeciąga przez scenę, obsesyjnie powtarzając swe czynności, jakby czyniąc pokutę za swoje życie.

Z mroków pamięci wylania się też postać Wita Stwosza który raz jeszcze poczyna tworzyć swój Ołtarz. Po akcie Tworzenia następuje akt Przemocy. Wjeżdżają szubienice, pokutnicze krzyże, pale tortur, cała katowska maszyneria. Artyści namaszczeni zostają bólem i haniebną śmiercią.

Ale chaos zbrodni tworzy barykadę Wolności, gdzie kabaretowa dziwka przeistacza się w Anioła Śmierci, a cała scena w szyderstwo z wizji obrazu Delacroix "Wolność wyprowadza Lud". Wszystko staje się obrazoburczą kpiną. Artyści ze swą twórczą wolnością i marzeniem o sławie giną na szańcach absurdu (okopy Świętej Trójcy?).

Spektakl Tadeusza Kantora "Niech sczezną artyści" wypełnia lukę w jego misterium oswajania śmierci poprzez epizody pamięci. Wspomnienia szkoły, domu ukazywane w poprzednich przedstawieniach teatru "Cricot 2" znalazły uwieńczenie w upiornym świecie dorosłych. Dziecięca Arkadia przestała istnieć, wszędzie czai się śmierć. I nie ma już nic, co zdołałoby się ostać z tej celebracji życia i umierania destrukcja osiągnęła ostateczne granice. I dlatego tak trudno wyobrazić sobie kolejne przedstawienia Kantora. Ale poczekajmy, być może artysta wydobędzie nowe taśmy pamięci, by zapełniły znowu scenę jego teatru, który swym oryginalnym istnieniem potrafi nawet śmierci odebrać walor ostateczności.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji