Artykuły

Aktorstwo to nie misja

- Nigdy nie walczyłam o pracę. Jestem trochę leniwym człowiekiem i nie potrafię pukać od drzwi do drzwi i zabiegać o role - mówi EWA KUTYNIA, aktorka Teatru Śląskiego.

Prawda zawsze zależy od okoliczności. Bywam wiotką, subtelną kobietką i okropną bezwzględną złośnicą. Prywatnie jestem bardziej podkomisarz Elwirą z "Na dobre i na złe" niż kruchą Julią z "Romeo i Julii", co moi bliscy mogą potwierdzić. A może jestem jeszcze gorszą heterą? - zastanawia się Ewa Kutynia, aktorka Teatru Śląskiego w Katowicach.

Jest ładną, delikatną brunetką. Ubiera się sportowo, najchętniej w spodnie w neutralnych kolorach. W serialach telewizyjnych gra jednak twarde policjantki. Wprawdzie wystartowała w castingu do roli radiologa w "Na dobre i na złe", jednak zobaczono w niej dzielną podkomisarz. Długo ćwiczyła trzymanie broni, żeby wyglądać z nią wiarygodnie. Przeszła też przyspieszony kurs strzelecki. Pistolet ciągle jej jednak przeszkadza. Ostatnio ją zdegradowano, gdyż z podkomisarza z Leśnej Góry stała się aspirantem. Jako Zuzia dołączyła do zgranej ekipy "Kryminalnych". Przyjęli ją świetnie.

- Jestem bardzo szczęśliwa, że mogę łączyć pracę w teatrze i na planie serialu. Obydwie są ważnym doświadczeniem dla aktora. W teatrze mamy czas nawet przez kilka miesięcy dyskutować o postaci, analizować, jak chodzi, mówi i reaguje. Zaczynając serial nie wiemy wiele o swoim bohaterze. Wchodzimy w niego stopniowo, kiedy powoli zaczynamy go rozumieć, scenarzysta nagle... planuje jakiś ogromny zwrot. Jednak pełna mobilizacja w pracy przed kamerą jest doświadczeniem, które staram się wykorzystywać i przenosić również na wszystkie próby teatralne, gdzie przy codziennej powtarzalności nietrudno o monotonię i znużenie - opowiada aktorka.

Początkowo praca przed kamerą dawała jej więcej stresu niż przyjemności. Teraz uczy się serialu i powoli zaczyna osiągać spokój. - Mam do siebie większe zaufanie - śmieje się.

Jej pasją jest scena. Do Teatru Śląskiego trafiła zaraz po studiach w łódzkiej Filmówce. Wypatrzył ją ówczesny dyrektor Bogdan Tosza, oglądając spektakl Teatru Telewizji z jej udziałem. Zadebiutowała w maju 1999 roku w czterech wcieleniach: Panny, Heleny, Racheli i Aurory w "Akropolis". - Nigdy nie walczyłam o pracę. Jestem trochę leniwym człowiekiem i nie potrafię pukać od drzwi do drzwi i zabiegać o role. Miałam dużo szczęścia i w Katowicach od razu mogłam zmierzyć się z ciekawymi rolami - przyznaje aktorka, którą znamy między innymi jako Luizę z "Intrygi i miłości". - Cały czas zdarzały mi się role, wymagające pełnego zaangażowania, które wciągały całą osobowość. Tylko tak aktor może się uczyć i rozwijać. Bardzo sobie cenię pracę w Teatrze Śląskim.

Ewa Kutynia pochodzi z Kłobucka. W domu dobra literatura i teatr zawsze były ważne. Mama do poduszki czytywała Mickiewicza i Słowackiego, a tato swoim niskim głosem rozśmieszał strofami o Pani Twardowskiej. Pierwsza w konkursach recytatorskich zaczęła startować siostra Ewy. Została jednak prawnikiem. Ewa Kutynia też pewnie nosiłaby dzisiaj togę, bo złożyła nawet papiery na studia prawnicze. Wcześniej jednak przyjęli ją na wydział aktorski. Nie żałuje tego, chociaż czasem zastanawia się, że warto byłoby mieć drugi zawód.

Cztery lata studiów spędziła w Łodzi i tamtego miasta nie wspomina najlepiej. Za to lubi Katowice, zwłaszcza mieszkających tu ludzi, rdzennych Ślązaków. Ich życzliwość, otwartość. - Nie jest to może najcudowniejsze miejsce na ziemi, ale pozwala uczciwie żyć. Są tu elementy krajobrazu, których nie znajdzie się nigdzie indziej. Na przykład w Janowie, skąd pochodzi mój mąż, przejeżdżając ulicami widzę górników wracających z szychty, czarni, zmęczeni, z lampeczka-mi. Może jestem sentymentalna, ale to ma swój urok - tłumaczy.

Jest w niej wiele sprzeczności. Chociaż deklaruje się jako typowy leniwiec, który wypoczywa tylko z książką na kanapie, bo jest antysportowcem, potrafi walczyć o swoje. Potrzebuje tylko jakiegoś wstrząsu. - Spokojna jestem do momentu, kiedy ktoś nie nadepnie mi na stopę, potem wkraczam na wojenną ścieżkę - zapewnia. Nagle znika gdzieś cała jej delikatność, chociaż mogłoby się wydawać, że ostatnio w Teatrze Śląskim obsadzono ją na przekór warunkom. Zagrała młodą karierowiczkę w "Ostatnie piętro - Push up 1-3", spektaklu w reżyserii Grzegorza Kempinsky'ego. Krytycy uznali, że to najlepsza dotąd jej kreacja. - Teraz bardzo lubię tę rolę, chociaż na początku nie byłam do niej przekonana. Dopiero w czasie prób ją pokochałam. Gram młodą dziewczynę, która robi karierę w firmie. Stara się o ważny, prestiżowy wyjazd, co wiąże się z awansem. Uczestniczy w wyścigu szczurów. Walka jest bezpardonowa, a w amoku pracy nie zauważa, że nie ma już nic innego. Nikt na nią nie czeka, nie ma do kogo wracać. Są pieniądze i sukces, ale wewnętrznie jest zrujnowana - opowiada.

Prywatnie Ewa Kutynia nie ma takich problemów. Jest trzy lata po ślubie. Jej mąż jest magistrem rehabilitacji i nie ma nic wspólnego z aktorstwem. Doskonale jednak rozumie pracę żony. - Trafiłam na wyrozumiałego człowieka - śmieje się. Na razie nie planują powiększenia rodziny. Więc kiedy? - Najbardziej chciałaby to wiedzieć moja mama. Oczywiście myślimy o dziecku, ale chyba jeszcze nie teraz, a może takiej pewności, że to już, nigdy się nie ma. Wiem tylko, że chcę mieć dziecko, bo to nadaje zupełnie inną wartość życiu. Nie poświęcę wszystkiego aktorstwu, bo to nie misja, tylko zawód, który trzeba wykonywać jak najlepiej. Dobrze, jeżeli dzięki mnie ktoś przez chwilę poczuje się wzruszony lub rozbawiony. Jednak, cóż złego się stanie, jeżeli zagram źle spektakl? Nic z rzeczy ostatecznych - zastanawia się.

Ewa Kutynia ma za sobą bardzo intensywny rok. Ciekawe premiery teatralne i dojazdy na plan "Kryminalnych" w Warszawie. Wkrótce zobaczymy ją też w filmie Michała Rosy "Co słonko widziało". Gra w nim dentystkę. To niewielka rola. - Te kilka dni spędzonych na planie z Michałem były niezwykle twórcze. Spokojne, co nie znaczy, że bez emocji. Myślę, że będzie to piękny film o Śląsku, skrywanych uczuciach i trudnych sprawach, o których mało kto chce w filmie opowiadać, a on to robi. Chwała mu za to... - zamyśla się.

Teraz postanowiła trochę odpocząć. Dlatego nie wchodzi w żadne nowe spektakle w Teatrze Śląskim. Wygospodaruje trochę czasu dla siebie, także po to, by pójść do kina. Najbardziej lubi produkcje europejskie, które najchętniej ogląda w katowickim kinie Światowid. - Bo ma ono swój klimat - wyjaśnia aktorka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji