Artykuły

Bartosz Nalazek: Ten, który kręci "Artystów"

W Hollywood pracuje przy superprodukcjach (np. Spielberga), w Polsce współtworzy awangardowe przedstawienia. Bartosz Nalazek łączy zawód operatora z reżyserią świateł. Na jesieni w TVP 2 zobaczymy jego debiutanckie zdjęcia w serialu "Artyści".

Bartosz Nalazek ma 29 lat, a zrobił karierę, o której wielu młodych operatorów filmowych może tylko pomarzyć. Urodził się w Nowym Jorku, gdzie mieszkał do szóstego roku życia. Ma więc amerykańskie obywatelstwo, co otworzyło mu drzwi do Hollywood. Wrócił do Warszawy, potem studiował w łódzkiej PWSTviF swój wymarzony od dziecka kierunek - sztukę operatorską.

W czasie studiów odkrył reżyserię świateł i zaczął pracę w teatrze. Od lat współpracuje z Januszem Kamińskim jako asystent operatora obrazu (filmy Stevena Spielberga, "Sędzia" Davida Dobkina z Robertem Downeyem Jr.) oraz samodzielny operator (cykl krótkich metraży dla "New York Timesa"). Od kilku lat mieszka w Los Angeles. Chętnie przyjeżdża do Polski, żeby reżyserować światła i robić wideo w awangardowym teatrze (współpracował m.in. z Krystianem Lupą, Mają Kleczewską, Łukaszem Twarkowskim). 10 czerwca w TR Warszawa premiera spektaklu "Robert Robur" na podstawie ostatniej powieści Mirosława Nahacza w reżyserii Krzysztofa Garbaczewskiego i ze światłami Nalazka.

**

Rozmowa z Bartoszem Nalazkiem

Kalina Mróz: Widziałam pierwszy odcinek "Artystów", wyszło zadziwiająco dobrze.

- To bardzo się cieszę, że tak myślisz. Pamiętam, jak wszyscy w telewizji obawiali się trochę, czy Monika Strzępka sobie poradzi z dużym planem filmowym. "Artyści" są jej reżyserskim debiutem telewizyjnym. Tak zresztą jak i Pawła Demirskiego, autora scenariusza. Oboje są wybitnymi twórcami teatralnymi, ale nie filmowcami. A tu Monika przeobraziła się błyskawicznie w pewną siebie, wiedzącą dokładnie, czego chce, reżyserkę filmową. Zaskoczyła wszystkich.

A skąd wzięła ciebie?

- Podobno w telewizji zaproponowano jej do tego projektu bardzo wielu polskich operatorów. Doświadczonych i uznanych...

Wybrała jednak ciebie. Dlaczego?

- Monika wiedziała, że pracuję również jako reżyser światła i że znam dobrze środowisko teatralne. Spotkaliśmy się i wytworzyła się między nami artystyczna chemia. Ludzie z telewizji na początku nie byli do mnie przekonani, ale ówczesny dyrektor TVP 2 Jerzy Kapuściński dał się namówić i udało się, dostałem szansę. Chciałem ją wykorzystać do stworzenia w Polsce czegoś trochę innego, prowokacyjnego. Do zarażenia telewizyjnego formatu innymi niż zwykle zdjęciami. I teraz jestem bardzo ciekawy, jak ludzie je odbiorą. Myślę, że pewnych rzeczy niektórzy koledzy operatorzy mogą mi nie wybaczyć...

Czego na przykład?

- Bardzo mi zależało, żeby kamera w "Artystach" była organiczna, żywa. Żeby sama była bohaterem, który opowiada historię. Niekoniecznie musiałaby być bohaterem idealnym. Miała reagować, wpisywać się w inscenizację sceny. Zazwyczaj w serialu stawia się dwie kamery, które obiektywnie rejestrują sytuację. A ja wpuszczałem moich operatorów Maćka Grubiaka i Nicolása Villegasa w epicentrum sceny, mówiąc im tylko: "Wyczujcie to". W efekcie powstał taki momentami trochę brudny styl, z ręki, ale energetyczny i aktywny. I ta energia moim zdaniem świetnie służy opowiadanej historii, angażuje widza i pozwala na bardziej subiektywną i osobistą narrację.

Ten brud widać też w obrazie Warszawy, jaki stworzyłeś w "Artystach".

- Chcieliśmy pokazać określoną rzeczywistość teatralną, ale też stworzyć oddzielny serialowy świat przejawiający się w specyficznej kolorystyce, świetle, zamkniętych przestrzeniach przytłaczających naszych bohaterów, na co dzień przecież zajmujących się sztuką. Zafascynowała mnie architektura socrealistyczna, niesłusznie obciążona, kojarzona tylko z ciemnymi kartami naszej historii. A przecież w wielu miejscach powstały rzeczy niezwykle ciekawe i wyjątkowe. Filmowaliśmy m.in. w Nowej Hucie - w Hucie Sendzimira, w której jest mnóstwo niesamowitych korytarzy i schodów tworzących labirynt. A wokół Pałacu Kultury zainspirowały mnie dziwaczne, ale bardzo oryginalne rzeźby: delfiny, golemy, lwy, figury ludzi jak kolumny podpierające ciężkie sklepienia. Zależało mi, żeby zdjęcia funkcjonowały w kontrze do dowcipnego, sarkastycznego tekstu Pawła Demirskiego. Dzięki temu mogliśmy uzyskać pewien balans stylistyczny i uniknąć przesadzonej konwencji.

Co było w tym wszystkim najtrudniejsze?

- Napięty harmonogram. Chciałem stworzyć pewien styl kręcenia i świecenia. W tak krótkim czasie pracy nad serialem nie był łatwy do osiągnięcia. Często robiliśmy czternaście scen dziennie, na niektóre mieliśmy, planowo, zaledwie 20 minut. Więc musieliśmy działać niezwykle szybko. Kręciliśmy często sceny na jednym ujęciu, co też jest złamaniem serialowej konwencji. Było ciężko, ale zazwyczaj pod koniec dnia plan był zrealizowany. Udało się nam stworzyć zwartą wspólnotę i autorski standard pracy.

Sporo ryzykowaliście.

- Tak. Początkowo trochę niepokoiła nas kwestia rytmu. Nie było pewności, czy podczas montażu jednoujęciowe sceny wytrzymają rytm całego odcinka. Ale Monika wykazała się niesamowitą intuicją zarówno na planie, jak również w montażowni i myślę, że to ryzyko się opłaciło.

Widziałeś już całość?

- Tak, ale tylko z roboczą ścieżką dźwiękową.

Muzykę do "Artystów" skomponował Jan Duszyński.

- Uwielbiam jego muzykę. On, podobnie jak ja, stoi jedną nogą w filmie, a drugą w teatrze. Obaj jesteśmy takimi hybrydami. Mnie i myślę, że Janka też, strasznie inspiruje świat polskiego teatru. Ja pełnymi garściami czerpię z niego przy pracy nad filmami. Ludzie teatru są bardzo odważni w eksperymentowaniu z formą, narracją, z używaniem czasu i aktora. Wydaje mi się, że im częściej oni będą robić coś w kinie, tym lepiej dla kina.

"Artyści" to serial samych debiutantów. Ty też nigdy nie kręciłeś serialu. Mieliście kogoś, kto was nadzorował?

- Nie, dostaliśmy całkowitą wolność. Nie było na planie żadnego producenta, który by nam patrzył na ręce. Ostatnio pracowałem w Stanach przy zdjęciach do fabuły, gdzie na planie było aż sześciu producentów. Skończyło się na tym, że prawie zaczęli reżyserować film. "Artyści" byli całkowicie w naszych rękach i bierzemy za nich pełną odpowiedzialność.

Skąd się wziąłeś w teatrze? Studiowałeś przecież sztukę operatorską w PWSFTviT w Łodzi.

- Od zawsze fascynowało mnie światło jako środek artystycznego wyrazu, jego natura, a kamery były dla mnie przede wszystkim narzędziem do jego uchwycenia. W czasie studiów odkryłem, że istnieje zawód reżysera światła, chociaż na uczelniach polskich nie ma takiego kierunku. Że są tacy ludzie jak Jacqueline Sobiszewski, Felice Ross czy Wojciech Puś. I postanowiłem spróbować reżyserii świateł, oczywiście obok mojego wymarzonego od dziecka zawodu operatora filmowego. Teraz zajmuję się tymi dwiema dziedzinami, łączę je. Pewien zagraniczny reżyser powiedział mi, że nie zna innego operatora filmowego, który jest w stanie funkcjonować na obu tych polach w takim stopniu. A ja tak właśnie jeżdżę - raz na amerykańskie plany zdjęciowe, raz do Polski robić awangardowy teatr, w którym też mam szczęście współpracować z najlepszymi, na przykład teraz z Krzyśkiem Garbaczewskim przy spektaklu "Robert Robur" w Teatrze Rozmaitości.

W USA pracujesz przy nie byle jakich filmach, bo m.in. Stevena Spielberga. Byłeś asystentem Janusza Kamińskiego przy "Lincolnie" i "Moście szpiegów". Jak do tego doszedłeś?

- Miałem niesamowite szczęście. Janusz Kamiński był moim idolem już w szkole filmowej. Cenię go za takie filmy jak "Monachium" czy "Motyl i skafander". Pewnego dnia zadzwonił do mnie nasz wspólny znajomy i powiedział, że Kamiński szuka stażysty do filmu Spielberga "Czas wojny" kręconego w Londynie. Wkrótce Janusz stał się moim mentorem. Nastąpiła seria pięciu lat współpracy, podczas których nauczyłem się warsztatu. Nadal współpracujemy, na przykład przy serii filmów dla "New York Timesa" z udziałem m.in. Cate Blanchett, Roberta Redforda i Foresta Whitakera. Janusz je reżyserował, ja robiłem zdjęcia. Początkowo wątpiłem w ten układ, ale otrzymałem całkowitą wolność i wyjątkowy projekt do realizacji.

No dobra, powiedz, jak się pracuje ze Spielbergiem.

- Jest władcą absolutnym kontrolującym każdy element powstawania jego filmu. Ponieważ blisko współpracowałem z Kamińskim i odpowiadałem za jakość zdjęć, jakie trafiały do montażowni Spielberga, to istniałem w jego świadomości. Co nie było takie oczywiste, bo on się otacza w zasadzie wyłącznie wąskim gronem bliskich współpracowników. Na jego planie nie można tracić nawet minuty. Każda kosztuje przecież masę pieniędzy. Ale nie postrzegam tego jako czegoś złego. Uważam, że operator powinien nie tylko znajdować ciekawe artystyczne rozwiązania, ale też umieć pracować szybko.

Doświadczenia z Hollywood przydały się w pracy przy "Artystach"?

- W tym akurat serialu najbardziej przydały mi się doświadczenia z pracy przy małych, niezależnych amerykańskich produkcjach, gdzie trzeba było sobie radzić z niewielkim budżetem i krótkim czasem zdjęciowym. Nauczyłem się przy nich prostych, ale bardzo efektywnych technik operatorskich, których wcześniej w Polsce nie poznałem.

Praca przy polskich produkcjach bardzo się różni od pracy w USA?

- W Polsce twórcy mają więcej wolności artystycznej, w USA wszystko jest bardziej ustrukturalizowane i formalne. Dla mnie najważniejsze są projekty i ludzie, z którymi pracuję. Najchętniej chciałbym łączyć pracę w Polsce z pracą przy międzynarodowych projektach.

Sporo osiągnąłeś, a nie masz jeszcze trzydziestki...

- Staram się iść za głosem intuicji. Mogę powiedzieć, że to ona za mnie często decyduje, dokąd mam zmierzać. Jak dotąd bardzo lubię ścieżkę, którą mnie prowadzi, mimo że czasem bywa trudna.

***

"ARTYŚCI"

To serialowa opowieść o Teatrze Popularnym mieszczącym się w Pałacu Kultury i Nauki. Strzępka i Demirski, którzy wystawiali swoje sztuki w pałacowym Teatrze Dramatycznym za czasów dyrektora Pawła Miśkiewicza, odżegnują się jednak od skojarzeń z rzeczywistymi miejscami, osobami i wydarzeniami (na przykład z postacią obecnego dyrektora Teatru Dramatycznego, Tadeusza Słobodzianka). Zaznaczają, że zależało im na stworzeniu uniwersalnego serialu o polskim środowisku teatralnym.

Głównym bohaterem serialu jest właśnie młody dyrektor artystyczny Teatru Popularnego (znany ze spektakli Strzępki i Demirskiego Marcin Czarnik). Jego poprzednik starszej daty właśnie popełnił samobójstwo, wieszając się na sztankiecie nad sceną w trakcie spektaklu. Nowy dyrektor musi się zmagać ze złą prasą, oporem ze strony zespołu, kłopotami finansowymi.

***

Artyści

serial obyczajowy, Polska 2016, reż. Monika Strzępka, wyk. Marcin Czarnik, Edward Lubaszenko, Ewa Dałkowska

TVP 2, premiera: jesień 2016A

MOST SZPIEGÓW

dramat, USA 2015, reż. Steven Spielberg, wyk. Tom Hanks, Mark Rylance, Austin Stowell

dostępny w wypożyczalni VOD na platformie NC+

ROBERT ROBUR

spektakl teatralny, reż. Krzysztof Garbaczewski, wyk. Jan Dravnel, Sandra Korzeniak, Dawid Ogrodnik

od 10 czerwca w TR Warszawa

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji