Refleksie o współczesnym teatrze. O co idzie gra
JOUVET, zmarły w roku 1951 znakomity francuski aktor, inscenizator, pedagog, reżyser i dyrektor słynnego Teatru Athenée, gdy posłyszał zdanie, że teatr przeżywa kryzys, oświadczył, że jest to tylko dowód żywotności. W tym paradoksie tkwi prawda. To, co się wydaje zamąceniem ustalonych reguł estetycznych, bywa po prostu odchodzeniem od rutyny(więc marazmu). Śledząc dzisiaj z pewnym niepokojem najnowsze tendencje teatralne na świecie, warto przytoczyć pogląd owego wielkiego praktyka i teoretyka sztuki. Jesteśmy, jak za jego dni, świadkami odchodzenia teatru od kanonów, zwłaszcza od zasad gry głównie psychologicznej, na rzecz efektów zapożyczanych z innych gatunków sztuki widowiskowej, m.in. pantomimy, akrobacji, prestidigitatorstwa i cyrku. Jeżeli jednak pantomima jest nadal teatrem, tyle że bez słów,i podobnie jak typowy teatr polega na sztuce przedstawiania, udawania, a nawet, w przypadku komiki, przedrzeźniania, o tyle cyrk w skali widowisk graniczy już ze stadionem, gdzie wykonuje się ćwiczenia i walczy na serio. W cyrku wiele jest także udawania, choć inną niż w teatrze swoistą metodą, lecz linoskoczek chwyta równowagę na serio, zaś pogromca rzeczywiście wkłada głowę do lwiego pyska. Co więcej, wiemy z historii, że bywały i takie cyrki, w których gladiatorzy zabijali się na serio, a dzikie bestie naprawdę pożerały ludzi. Słowem skala widowisk może być bardzo wielka. Fellini autor filmu "Rzym" zna historię i nie jest w niezgodzie z nią, gdy pokazuje jak bohater w misterium orientalnym walczy w labiryncie, a następnie ma posiąść kobietę na oczach gawiedzi. Gdy mu się nie udaje, zostaje wygwizdany. Na czym polegały przedstawienia na kameralnych scenach w Knossos i Festos na Krecie w okresie szczytowym jej kultury przed tysiącami lat, czy tylko na tanecznych popisach akrobatek z bykiem, czy na autentycznej sodomii ku rozrywce widzów, pozostawmy domysłom historyków. W naszych czasach, gdy aktualne cywilizacje i kultury czerpią od siebie garściami, zaś wymarłe, coraz szczegółowiej poznawane przez badaczy, także rzutują na wyobraźnię twórczą współczesnych jakżeby sztuka tak syntetyczna jak teatr nie chciała sięgać do arsenału sąsiadujących z nią widowisk. Gdy więc następuje kryzys (twórczy!) sztuki tradycyjnej, wkraczają na scenę posiłki z akrobacji, cyrku i... prawdziwego życia. A ponieważ nic tak nie szokuje jak prawda i nic nie jest tak okrutne jak prawda, mamy więc takie programowe zjawiska, jak teatr szoku i teatr okrucieństwa. Wszystko to jednak jest jeszcze teatralne, póki jest na niby, choćby Peter Weiss kazał nie wiem jak szaleć artystom w swoim "Maracie Sade'a" choćby Dürrenmatt w "Wizycie starszej pani" kazał bohaterce znęcać się mścić się, oślepiać, wyrywać języki i zmuszać innych do morderstwa. Nie bez kozery z Szekspira najchętniej są podejmowane te tragedie, w których krew (z czerwonego lakieru, albo soku wiśniowego) leje się najobficiej. Kiedy się powiedziało A. przychodzi na myśl B Gdy atrapę serca wypruwa się z makiety imitującej człowieka, kusi popisać się czymś bardziej realnym. Najprościej i w gruncie rzeczy najniewinniej - nagością kobiecą i męską. "O! Calcuta". "Hair" przeszły już do kronik, więc staje się niemal obowiązkiem przynajmniej kogoś rozebrać na scenie, choćby to był strip-tease dość mizerny. Że zaś istnieje tendencja do zacierania granicy między sceną a widownią, niedawno wizytujący nas teatr japoński jako jeden z numerów wprowadził rozbieranie kogoś na widowni, co przychodziło z różnym powodzeniem. Gdzie te czasy, kiedy artystkom murzyńskim z baletu Keita Fodeba kazano w Warszawie pruderyjnie założyć staniki! Teraz my nie gorsi. A jak się powiedziało B, to przychodzi do głowy C. Są już pono na świecie widowiska (a jakże, teatralne!), gdy następuje spółkowanie dość rzeczywiste na scenie. Od C przechodzimy więc już do D. Cóż może być następnym krokiem zaskakującym, czyli szokowym? Chyba już autentyczne zabijanie, jak w antycznym cyrku rzymskim, albo w krwawych misteriach Azteków.
I co teraz dalej? Otóż dalej czas na nowy kryzys twórczy, czyli zaprzeczenie zastanej sytuacji! Jak na huśtawce, gdy wzniesie się do kresu. Ten moment uchwycił jak byka za rogi Sławomir Mrożek w sztuce "Rzeźnia" pokazywanej obecnie w Teatrze Dramatycznym m Warszawy, w reżyserii Jerzego Jarockiego. Tekst został napisany z myślą nie o teatrze, lecz radio, stąd przewaga mówienia i efektów dźwiękowych nad akcją w ruchu. Jarocki użył jednak wszelkich sposobów do ubarwienia sytuacji. W tej sztuce orkiestra, chór, balet mają być na serio, są i cyrkowe efekty. Dwie korpulentne panie statystujące artystom, wprawdzie nie pozwalają sobie na pełny strip-tease. ale ujawniają dość wyraziście swoje imponujące wdzięki. Zbigniew Zapasiewicz Andrzej Szczepkowski i Czesław Kalinowski także muszą nie ukrywać swoich warunków. gdy szykuje się sprawa godna misteriów Mitry. Lecz są artystami jednak teatru i noszą rzeźnickie stroje w II akcie z równym powodzeniem jak frak i mundur woźnego w I akcie Gustaw Holoubek w roli kształconego na skrzypka szalenie sublimowanego artysty którego namówi na prawdę, czyli popisowy ubój, Paganini ze snów a rzeźnik w rzeczywistości grany przez Zapasiewicza też nie zabije się na serio, lecz no teatralnemu przedstawi swoje seppuki (inaczej harakiri).
WSZYSCY grają wspaniale. A grają o wielką stawkę, o nowy rozdział w poszukiwaniach teatralnych. Bo Mrożek nie neguje tego, że tradycyjny artyzm i konwencje kulturalne stały się martwe w swym formalizmie, lecz jednocześnie wskazuje jak śmiesznie ślepą uliczką jest dążenie do absolutnej prawdziwości życiowej w sztuce. Mówi w "Rzeźni" że nie tedy droga. Stawia znak ostrzegawczy przed strywializowaniem. Choć nie jest bynajmniej konserwatystą, stara się zaprzeczyć krowiemu rykowi na scenie i widowni. Jakby ktoś przywoływał na pomoc sztuce teatralnej, a więc sztuce przedstawiania i komentowania rzeczywistości, nie zaś jej dublowania, uśmiech Heleny Modrzejewskiej.