Artykuły

Wojny podwórkowe

"Dziób w dziób" Maliny Prześlugi w reż. Macieja Gierłowskiego w Teatrze Lalki Tęcza w Słupsku. Pisze Jacek Sieradzki, członek Komisji Artystycznej XXII Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

O tym, że Malina Prześluga ze swoimi dziewięcioma tytułami na afiszu jest królową tej edycji Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej, pisałem już przy okazji prapremiery "Garnituru prezydenta". Teraz chcę podkreślić nie imponujące sześć prapremier wśród tej dziewiątki, lecz właśnie fakt, że trzy pozycje to drugie wystawienia granych już wcześniej sztuk. To - paradoksalnie - jeszcze bardziej zadziwiający ewenement. W setce tegorocznych konkursowych zgłoszeń dziewięć dziesiątych stanowiły prapremiery. Dziewięćdziesiąt procent!! Z jednej strony cieszyć się trzeba, że tyle nowych tekstów pojawia się w repertuarach. Z drugiej strony jednak trochę głupio, że aż tak wiele pośród nich ma - krzywdzący dla siebie - status towaru jednorazowego użytku. Chciałoby się przecież, żeby żyły w wielu odsłonach, w różnych interpretacjach. Żeby rozmaici reżyserzy brali je na warsztat i odczytywali po swojemu, wchodząc w artystyczne spory. Tak bywało zawsze, przynajmniej od czasu, gdy działa teatr repertuarowy. Konkurs intensywnie szuka mechanizmu, który by premiował sceny podtrzymujące ów pozaprapremierowy żywot dramatu; każdy pomysł jest tu na wagę złota.

Akurat najmniej tego rodzaju stymulacji potrzebują teatry lalkowe. Nastawione na swego codziennego, lokalnego odbiorcę - a nie na miraże ogólnopolskiego rozgłosu - doskonale wiedzą, że widza w Słupsku guzik obchodzi, iż jakąś bajkę oglądała już publiczność w Toruniu. Byle bajka była dobra.

A "Dziób w dziób" Prześlugi należy akurat do tych tekstów, które zasługują na intensywniejsze niż dotąd życie sceniczne. Choćby dlatego, że jest adresowany do nieco starszego widza, niż odbiorcy bajek o rycerzach i księżniczkach, niechby i maksymalnie unowocześnionych. "Dziób w dziób" to tak naprawdę młodzieżowa komedia obyczajowa ubrana dla niepoznaki w ptasie kostiumy. Podwórkiem rządzą gołębie, tylko gołębie, kto nie skacze, ten nie gołąb. Banda jest - jak każda taka struktura - zhierarchizowana, skonwencjonalizowana (rytualne zachowania i zawołania, język, posłuszeństwo), no i nade wszystko ekskluzywna: swoi mają w niej błogie poczucie porządku i bezpieczeństwa, ponieważ nie wpuszcza się tu obcych. A właśnie jeden obcy się dobija. Mały wróbel, zakompleksiony i nieszczęśliwy. Własne środowisko go odrzuciło, przygniata go poczucie winy: wypchnął był z gniazda innego świeżo narodzonego pisklaka, rodzice obarczyli go winą za śmierć brata. Samotny, zrozpaczony, zdeterminowany walczy o włączenie do obcej bandy, gotów na rozmaite upokorzenia, a i na czyny prawdziwie heroiczne, byle ogrzać się w cieple jakiejkolwiek mocnej wspólnoty.

Sytuacja dramatyczna nie jest pewnie nazbyt oryginalna, kłaniają się "Chłopcy z Placu Broni" a może i "West Side Story", bo gołębiczka imieniem Mariola ewidentnie czuje miętę do wróbla Przemka i broni go przed nazbyt już okrutną poniewierką ze strony gołębich pobratymców. Malina Prześluga stałymi elementami podobnych fabuł obraca jednak pomysłowo i zabawnie. Znajduje dobry język do dialogów, nie wulgarny, ale przecież samą melodią frazy, ekspresją zbliżony do mowy, jaką się nasi milusińscy posługują na przerwach czy w tramwajach, mowy, na dźwięk której nawet starym i osłuchanym wujom uszy puchną. Gołąb do wróbla mówi "wyćwirtalaj" i brzmi to mocno, wiarygodnie, ale nie dosłownie, żart językowy jest skuteczną amortyzacją. Takich przykładów jest mnóstwo.

Co więcej, autorka jest przenikliwą i dość bezlitosną obserwatorką rozmaitych głupstw naszego życia społecznego, bynajmniej nie tylko gołębiego i podwórkowego. Banda rządząca tylko pozornie jest silna, zwarta i gotowa, w rzeczywistości ptasi wojownicy są mocno zdemoralizowani, a rytualne hasła odbębniają trochę na odwal się. Mobilizują się tylko w sytuacji zagrożenia, ale prężą wówczas wyłącznie piersi i dzioby, a nie umysły. I wychodzi bzdura, będąca tu punktem zapalnym całej intrygi. Zaginął zasłużony gołąb imieniem Janusz. Banda z miejsca dochodzi do wniosku, że pożarł go kot. Bez jakiejkolwiek realnej i namacalnej przesłanki. Wiadomo: kot jest łotr a Janusz zaginął, więc kto może mieć wątpliwości? Wzmożone bojowo ptaki szykują akcję odwetową polegającą na obstrzyknięciu przeciwnika bronią, hm, tylną. Po czym się okazuje, że Janusz, owszem, żyje, poleciał na urlop (dach za piekarnią, all inclusiv). I nawet zapowiedział to jednemu z kolegów, tyle że ten zapomniał. Stąd chryja na pół dzielnicy.

A zanim rzecz się wyjaśni, dzielny wróbel, by wkupić się w łaski bandy, rusza na negocjacje z kotką. Drapieżniczka jest seksownie wyprężona, pewna siebie i łasa na adorację, a wróbel ma w sobie naiwne przejęcie młodziutkiego negocjatora, jego wyraźny strach podszyty jest respektem wobec dorosłej i doświadczonej myśliwej, kotka bawi się ptasim wysłannikiem, ale - wbrew naturze - daje się jego zawzięcie "dorosłej" minie zaczarować. To jedna z najbardziej erotycznych scen w naszej współczesnej dramaturgii dla teatru lalek, choć wyrażająca się wyłącznie w lubieżnym przeciąganiu się kocicy i rosnącej determinacji młodego. Tudzież w kapitalnym dialogu na do widzenia, kiedy kotka półgłosem, żeby gołębie nie słyszały, wymrucza Przemkowi swe imię Dolores, w czym jest i konfidencja, i zaproszenie, i nadzieja - po czym na jednym oddechu dodaje z kobiecą kokietliwością "I nie pokazuj mi się na oczy".

Prapremiera sztuki Maliny Prześlugi odbyła się trzy lata temu w Toruńskim Baju Pomorskim. Wystawienie w Tęczy jest więc dopiero drugą jej realizacją, ale już wiadomo, że szykują się następne i przynajmniej to dzieło będzie miało swoje prapremierowe życie. Słupskie widowisko jest udane i porządne. Teatr ma nowego dyrektora, wyremontowano gmach, czuje się dobrego ducha w zespole. Inscenizację przygotował jeden z aktorów sceny, Maciej Gierłowski, to jego debiut reżyserski, sprawny, skuteczny, konsekwentny. Widowisko ma tempo, ma rozpęd, scenograf Jarosław Polanek bardzo udatnie połączył wizerunki ptaków z podwórkowymi typami: żulowatymi gołębiami i ofermowatym, Nemeczkowatym wróblem. Wygrywane są wszystkie dowcipy tekstu, a grająca w żywym planie kotkę Dolores Ilona Zaremba jest prawdziwie kocia: przebiegła, uwodzicielska, drapieżna i bardzo, ale to bardzo próżna. Z wizyty w teatrze mogą mieć pełną satysfakcję i młodzi (choć pewnie nie najmłodsi) widzowie, i rodzice, babcie, wujowie, a to w tym ważnym, choć nie docenianym gatunku, jakim jest teatr familijny, stanowi rzeczywistą miarę sukcesu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji