Artykuły

W poszukiwaniu sensu życia

Tekst dramatu Marka Ravenhilla "Polaro­idy" to ważny głos w dyskursie o sensie ży­cia pokolenia dwu­dziestoparolatków, zderzony z po­stawą ludzi o kilkanaście lat od nich starszych. Tych drugich pre­zentują w sztuce Ravenhilla, uzna­wanego za jednego z młodych współczesnych brutalistów, Helen oraz jej dawny przyjaciel Nick. Ten szczególnie jest "przegrany", ponieważ ma za sobą kilkanaście lat więzienia. Próbuje znaleźć swoje miejsce w nowej rzeczywi­stości, która miała być przykła­dem oczekiwanego "wspaniałego świata". Przed laty jego pokolenie wierzyło weń mocno, choć zapew­ne naiwnie, ale to przywilej mło­dości. Helen nadal się oszukuje. Jest przedstawicielką rady miej­skiej, załatwia "ważne sprawy", choćby miało to być regularne kursowanie autobusów.

Dzisiejsi młodzi: Victor czy jego przyjaciel Tim, nie są już tak naiw­ni. Wiedzą, że świat jest potworny, mają poczucie bezsensu wszel­kich poczynań, są samotni pomię­dzy krótkotrwałymi związkami hetero - czy homoseksualnymi. Najbardziej opuszczona wydaje się Nadia, miotająca się między swoimi przyjaciółmi gejami a Nic­kiem, czasem ofiarująca im swoje ciało. Ale wszyscy odchodzą. Ży­cie dla krótkotrwałej przyjemno­ści, próbowanie narkotyków, co­raz bardziej wyrafinowanego sek­su, mocnej muzyki - to tylko chwi­lowe zabijanie bólu samotności. Ravenhill nie daje żadnego pocie­szenia, nie wskazuje "jedynie słusznej drogi". Zapewne Helen jest łatwiej niż Nadii, bo dokonała już wyboru. Robić cokolwiek to lepsze, niż nic nie robić. To pierw­sze zabija uczucie pustki i jałowo­ści życia. Czy Nadia i Victor znaj­dą swoja drogę i sens życia? A mo­że zachorują na śmiertelną choro­bę jak Tim, albo wybiorą samobój­stwo jak dramatopisarka Sara Ka­ne?

Dobrze się stało, że Anna Augu­stynowicz wybrała tekst Ravenhilla. Gorzej, że ten tekst - przynaj­mniej w moim odczuciu - nie wy­brzmiał jak należy w Teatrze Współczesnym. Przedstawienie Augustynowicz sprawia wrażenie przegadanego, zbyt długiego, a przez to nużącego. Zbyt mało dzie­je się na scenie, by widza wciągnąć w dramat młodych i tych nieco starszych bohaterów. Nie robią wrażenia, a wręcz śmieszą, kolej­ne wulgaryzmy padające ze sceny. Najbardziej przekonujący są naj­młodsi aktorzy - gościnnie wystę­pująca Maria Seweryn w roli zagu­bionej, potwornie samotnej Nadii oraz Wojciech Brzeziński jako Victor, szukający szczęścia w róż­nych częściach świata, wierzący w swoje "piękne ciało" i jako pierwszy eksponujący je w całej okaza­łości na scenie Współczesnego. Odpychający - ale taki miał być - jest Tim Grzegorza Falkowskiego, sztywna w swojej garsonce Helen Beaty Zygarlickiej, surowy Jona­than Arkadiusza Buszki, miałki Nick Mirosława Guzowskiego.

Podobała mi się scenografia Marka Brauna - oszczędna, ale wymowna z podświetlonymi "klatkami fotograficznymi", suge­rującymi polaroidy. To w nich ob­nażali swoje ciała młodsi aktorzy. Zamiast dźwięków głośnej heavy-metalowej muzyki słyszeliśmy tyl­ko regularne rytmy - to oryginal­ne podejście jest dziełem Zbignie­wa Szmatłocha.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji