Wybudujemy wieżę, wierzę...
"Metro" - musical w reżyserii i choreografii Janusza Józefowicza, z muzyką Janusza Stokłosy, librettem Agaty i Maryny Miklaszewskich, wyprodukowany przez Wiktora Kubiaka - w sobotę po raz 500. grany będzie w Teatrze Dramatycznym. Chyba żaden spektakl w ostatnich latach nie wzbudził tylu namiętności i nie zbierał tak odmiennych recenzji. Niewątpliwie wrósł w krajobraz artystyczny Warszawy i cieszy się dużą popularnością. Jak dotąd jest to jedyne polskie przedstawienie, które zostało wystawione na Broadwayu.
Rodziło się w bólach i zdziwieniu środowiska artystycznego. Józefowicz robił musical z amatorami - ludźmi z ulicy, którzy nie mieli pojęcia o teatrze. Początkowo przesłuchania odbywały się w Warszawie, potem w innych miastach, a wkrótce w Pradze i Bratysławie. Latem 1990 roku wynajął salę na AWF-ie.
proszę wybierz raz mnie
- Zaczynaliśmy nie wiedząc czy się uda - mówi Robert Janowski. - Mordercze próby po kilkanaście godzin dziennie od rana do późnego wieczora, chociaż całe przedsięwzięcie mogło wziąć w łeb. Przyjechaliśmy z całej Polski - 50-60 osób - na własne ryzyko. Darliśmy po 16 par dresów i kupowali 17. Wiedzieliśmy, że jeżeli się uda, to dla każdego z nas będzie to początek innego życia. Mnóstwo ludzi odpadło. Józefowicz stawiał kolejne poprzeczki, ale dzięki temu wiem, że ciężka praca przy świadomości tego, co się robi, daje efekty.
- Absolutnie zawierzyłam Józefowiczowi, nie miałam wtedy pojęcia o sztuce i nie mogłam mu nie ufać - mówi Katarzyna. Ludzie mieli hotel, wyżywienie, doskonałych pedagogów - za wszystko płacił szef Bataxu Wiktor Kubiak Za ćwierć miliona dolarów kupił lasery - dwa tygodnie przed premierą.
- Kubiak był jedynym facetem, który mógł sfinansować "Metro" - mówi Janusz Józefowicz. - To taki producent, o którym można marzyć.
- Przychodząc do "Metra" przerwałam szkołę - technikum ogrodnicze - mówi Edyta Górniak. - Straciłam kontakt z przyjaciółmi, rzadko widywałam się z rodziną. Tutaj miałam nową rodzinę, wszystko, czego mi zawsze brakowało - opiekuna, ojca i brata. Robiłam to, co mnie interesowało - uczyłam się śpiewu.
Po premierze pojawiły się rozmaite recenzje. Publiczność waliła drzwiami i oknami. Bilety były wyprzedane na długie tygodnie wcześniej. Uznanie widzów zdobyli nie tylko odtwórcy głównych ról: Katarzyna Groniec i Robert Janowski, ale cały zespół.
znajdź mnie
- Józefowicz nie kieruje się żadnymi sentymentami, na scenę wypuszcza najlepszych, bez względu na to, czy ich lubi czy nie - stwierdza Edyta Górniak. - Bardzo rzadko chwali ludzi, po spektaklu mówi tylko o tym, co było złe. Podziękował nam tylko raz na Broadwayu.
- Prócz warsztatu nauczył mnie cierpliwości i pokory wobec widza, który zawsze może wyjść - mówi Kasia Groniec.
- Dzięki niemu wiem, że jeżeli nie wyleję z siebie dwóch wiader potu - to nic z tego nie będzie - mówi Robert Janowski.
- Byłam bardzo słabym człowiekiem - zahartował mnie, zaczęłam w siebie wierzyć - mówi Edyta. - Nauczył mnie żyć. Gdybym go nie spotkała, pewnie nie potrafiłabym sobie poradzić z wieloma problemami, z którymi spotykam się teraz i załamałabym się. Zawsze będę mu dziękować za to, że pozwolił mi zaistnieć w tym życiu.
zmieniłam się, wiem
- Nikomu nie zdarzy się to, co nam się zdarzyło - uważa Joanna Jagła.
- Zawsze wiedziałem, że chcę grać - mówi Robert. - Wiem dlaczego jestem na scenie, wiem co tam robię i z kim rozmawiam. Mimo zagrania ponad 400 spektakli, dzień po dniu wciąż zdobywam nowe doświadczenia. Postanowiłem, że odejdę, jeżeli zauważę, że wpadam w manierę, rutynę. Chyba dopiero po 350 spektaklach zdałem sobie sprawę, że potrafię grać tak, żeby zapomnieć, jak mam na imię.
- Wydoroślałam. Wychował mnie właściwie teatr - inaczej myślę, inaczej patrzę, inaczej rozumiem - mówi Edyta. - Na scenie może boję się trochę mniej, bo coś już umiem. Emocje pozostały jednak te same. Po każdym spektaklu zastanawiam się, co zrobiłam źle i dlaczego.
sam to sobie wybrałem
Początkowo grali dziesięć dni w miesiącu, potem prawie codziennie, a w soboty i niedziele po dwa razy. Józefowicz wymagał obecności na próbach i pełnego zaangażowania. Mówił, że jeżeli przyjdzie ktoś lepszy, będą musieli odejść.
- W spektaklu opowiadamy o ludziach, którzy potrafią zrezygnować np. z pieniędzy, żeby zachować ideały, marzenia - mówi Robert. - Potrafią zdobyć się na szaleństwo. Poza tym nic się nie liczy. Wiem, że to trochę romantyczne, ale tylko w teatrze można jeszcze znaleźć piękno. Rzeczywistość za oknem zbyt szybko się zmienia, zaczyna brakować ramion, żeby to ogarnąć. Pokazujemy młodzież, która kocha się, przyjaźni, robi coś fajnego, ma swoje marzenia... Widzów przyciąga prawda, nasza autentyczność. Uosabiamy wyobrażenia o dzikiej młodości, czymś porywającym, za czym pewnie tęsknią. Cieszę się, że przyciągnęliśmy do teatru ludzi, którzy wcześniej tu nie przychodzili. Teraz trzeba ich zatrzymać.
gdy gram tych kilka nut
- Gram w teatrze. To spełnienie mojego największego marzenia - mówi Robert. - Grałem na Broadwayu, w sercu musicalu: bez względu na to, jak się to skończyło, dla mnie był to sukces.
- Na scenie przekazuję siebie, swój sposób myślenia, rodzaj wrażliwości - wyznaje Edyta. - Chcę dać publiczności chwilę wytchnienia, umożliwić powrót do marzeń.
- Zamierzam jak najdłużej pracować w teatrze, grać rolę Jana - gdzieś w środku jestem do niego podobny - mówi Robert. Kiedyś mieszkałem w metrze w Paryżu, nie dlatego że chciałem, ale musiałem - zostałem okradziony. Powiedziałem o tym Józefowiczowi dużo później.
- Początkowo grałam rolę dziewczyny, która uciekła z domu. Kiedyś zdarzyło mi się to naprawdę. Niczego nie musiałam udawać - mówi Edyta.
rzeczywistość była snem
"Metro" to jedyny polski spektakl, który był grany na Broadwayu. Premiera w Teatrze Minskoff 17 kwietnia przyniosła druzgocące recenzje krytyki i jeszcze większe tłumy na widowni.
- Podczas pierwszego spektaklu byliśmy chorzy ze strachu - mówi Kasia. - Nagle publiczność wstała i zaczęła bić gromkie brawa. Nie mogliśmy uwierzyć, że oni stoją. To był szok.
- To jest fantastyczne uczucie - móc spełnić ich marzenia. Obiecywałem im niezwykłą przygodę i słowa dotrzymałem - mówi Janusz Józefowicz. - Rzadko zdarzają się chwile tak silnego wzruszenia - widok ich roześmianych buź i najwybredniejszej nowojorskiej publiczności stojącej i wyjącej z zachwytu. Czy sukces, czy klapa - wtedy zaczyna to być mniej ważne.
Ale na Broadwayu zła recenzja zdejmuje spektakl z afisza.
- Amerykanie są bardzo podatni na mass media, od lat prasa mówi im, co jest śmieszne, co ważne - mówi Józefowicz. - Popełniliśmy błąd pychy startując od Broadwayu, nie dając sobie szansy najpierw w Europie Zachodniej. Ponadto próbowaliśmy to sprzedać jako jeszcze jeden show na Broadwayu, a nie jako polski show. Zagraliśmy 40 spektakli. Teraz jestem pewny, że potrafię zrobić przedstawienie, które zachwyci nowojorską publiczność.
W Warszawie pojawiły się głosy o hańbie narodowej i kompromitowaniu Polski. Niektórzy liczyli, ile pieniędzy stracił Kubiak.
- Wiem, że to się mogło nie spodobać - mówi Józefowicz. - Grupa młodych ludzi po dwóch latach harówki wyjeżdża pracować za amerykańskie stawki na Broadway - inni tam nigdy nie pojadą, najwyżej będą występować w polonijnych klubach.
- To było fantastyczne uczucie grać tam - mówi Robert. - Przez skórę czuliśmy niezwykłość tego miejsca - teatr na 1600 osób, nie widać ostatniego rzędu, malutkie mikrofony przy ustach, profesjonalizm na najwyższym poziomie. Graliśmy jak na skrzydłach. Reakcje podczas spektaklu były bardzo żywiołowe - początkowo byłem zszokowany, potem zaczęło mi się to podobać.
- Gdy obejrzałam inne spektakle na Broadwayu przekonałam się, że mamy szanse - twierdzi Edyta. - "Metro" było jedynym musicalem dla młodzieży. Przyciągały ją uczucia obecne na scenie, a nie technologia. Nasz spektakl można było przeżyć, a nie tylko podziwiać efekty techniczne.
- Do poziomu artystycznego "Metra" nikt się nie przyczepił - mówi Robert. - Kwestionowano tylko zasadność istnienia takiego przedsięwzięcia na Broadwayu - ostatnim bastionie kultury amerykańskiej. Myśl o ty, że kto inny może robić fantastyczne musicale okazała się dla niektórych nie do zniesienia. Na naszą niekorzyść zagrało również to, że przyjechaliśmy z Polski - nikt ze Wschodniej Europy nie miał prawa zrobić dobrego musicalu.
- Nasz wyjazd był jak sen - mówi Edyta. - Potrzebowałam czasu, aby w to uwierzyć. I nagle wszystko się skończyło.
- Powrót "Metra" na amerykański rynek w najbliższej przyszłości nie wydaje mi się realny - stwierdza Andrzej Wajs z Bataxu. - Bardziej realne możliwości otwierają się na rynku zachodnioeuropejskim, chociaż sukces na West Endzie niczego nie gwarantuje.
orkiestra może grać
Na jeden sezon 92/93 spektakl został wypożyczony przez Batax Teatrowi Dramatycznemu. Obecny zespół to mieszanka pierwszego i drugiego składu. - Pracujemy codziennie, ludzie mają świadomość, że nadal na ich miejsce czeka dziesięciu - mówi Józefowicz. - Wszyscy potrzebujemy jednak nowego impulsu. Do Broadwayu pracowaliśmy po 20 godzin na dobę, żyliśmy w nieustannym napięciu i nagle stop. Nie ma co zrobić z rozsadzającą cię energią.
- Na pewno będziemy grali do wakacji - mówi Robert. - Mamy swoją publiczność - ludzi, którzy przychodzą po kilkanaście razy. Powinniśmy grać tak długo, jak przychodzą ludzie - nawet parę lat
Wkrótce "Metro" rusza w Polskę, Batax zaczął organizować występy poza Warszawą. Pojadą najpierw do Zabrza, potem do Łodzi.
- Zaczęliśmy organizować przedstawienia w kraju, aby mieszkańcy innych miast też mogli je obejrzeć - tym bardziej, że na dużą scenę Dramatycznego wchodzi "Hamlet" w reżyserii Andrzeja Domalika - mówi Tadeusz Nowak z Bataxu.
- Boję się, że w miejscach, gdzie nie ma obrotówki, ten spektakl dużo straci - mówi Kasia Groniec.
marzenia sprawdzą się właśnie mnie
Dopiero na Broadwayu zaczęłam się zastanawiać, co będzie dalej - mówi Edyta. - Już nie myślę tylko o "Metrze". Są pomysły, gotowe do przyjęcia kontrakty, ale jeszcze zbyt wcześnie, aby o tym mówić. Teatr to moje życie.
- Chociaż była to najwspanialsza przygoda w moim życiu, nie mogę zatrzymać się na etapie "Metra" - twierdzi Joanna Jagła. - Jestem modelką w Modzie Polskiej, przygotowuję się do nagrywania płyty - "Metro" to wspaniała wizytówka.
- Przyjąłem propozycję zagrania w "Hamlecie" Domalika - mówi Robert. - To sztuka, na którą przychodzą wszyscy, chociażby z ciekawości, żeby zobaczyć jak wygląda kolejna realizacja.
- Czuję się odpowiedzialny za to, czego ich nauczyłem - mówi Janusz Józefowicz. - Gdy robią coś innego, przychodzą do mnie i pytają. Próbuję chronić ich przed szmirą. Nie uzurpuję sobie do nich prawa, choć mam nadzieję, że spotkamy się przy następnych produkcjach. Chciałbym zrobić kolejne przedstawienie zanim to zejdzie z afisza. Siostry Miklaszewskie myślą o drugiej części "Metra", opowiadającej o dalszych losach tych ludzi.
Również Wiktor Kubiak nie zamierza rezygnować z robienia musicali.
- To, że nie powiodło się w Nowym Jorku, niczego tu nie zmienia - mówi Andrzej Wajs. - Kubiak jest ciągle bardzo zżyty z wykonawcami "Metra", może nawet za bardzo i interesuje się ich indywidualnymi karierami.
tam całkiem inne rządzą prawa
- Nie można bać się własnych myśli - mówi Robert. - Trzeba umieć w życiu zaryzykować, robić to, o czym się marzy, nawet jeżeli jest to niewiarygodnie trudne i dalekie. Trzeba tylko bardzo chcieć.