Z kogo się śmiejemy
W Sali Prób warszawskiego Teatru Dramatycznego cieszą publiczność "Anegdoty prowincjonalne" Aleksandra Wampiłowa, dwie jednoaktówki spięte wspólnym tytułem. Pierwsza z nich ("Historia z metrampażem") jest swego rodzaju repliką gogolowskiego "Rewizora", druga ("Dwadzieścia minut z aniołem") - przypowieść o człowieku, który chciał być ludziom życzliwy.
Tytuł całości zdaje się być wymownym komentarzem, wskazuje on, gdzie należy szukać klucza interpretacyjnego. Konwencja anegdoty uprawomocnia nieprawdopodobne zdarzenia i sytuacje, sankcjonuje też wszelkie chwyty w ich przedstawianiu. To chyba zresztą jedyna optyka, jaką można zastosować do utworu, a właściwie dwu utworów Wampiłowa. Anegdota to także zabawa, gra, w której niczym żetonami posługujemy się utartymi ocenami, spostrzeżeniami, literackimi motywami. Tu wszystko jest znane z wyjątkiem pointy, która powstaje z zaskakującego zderzenia owych rzeczy zapisanych w naszej pamięci. Gdyby tylko ująć jeden z wielu anegdotycznych cudzysłowów, jakimi Wampiłow opatrzył obie swoje jednoaktówki, pozostałaby z nich - w jednym przypadku nikomu niepotrzebna powtórka z Gogola, w drugim - płaski obrazek moralizatorski. Pora na opowiedzenie anegdot. W hotelu prowincjonalnego miasteczka zatrzymuje się człowiek, o którym wiadomo tylko tyle, że przyjechał służbowo z Moskwy, i że jest metrampażem. Tajemnicze słowo, którego w miasteczku nikt nie potrafi objaśnić, zaczyna wzbudzać lęk. Wyobraźnia podpowiada, że metrampaż to jakaś ważna figura. Reszty dokonuje strach z powodu własnych przewinień, choćby najmniejszych. Podsuwa on najbardziej idiotyczne pomysły, których jedyną zaletą jest to, że mogą uratować delikwenta przed ewentualną kompromitacją. Wysłuchujemy spowiedzi, która nie kończy się żadnym rozgrzeszeniem, lecz zwykłym kacem, tym może dotkliwszym, że metrampaż - jak się w końcu okazuje - to przecież tylko jedna ze specjalności w zawodzie drukarskim. Druga anegdota zaczyna się od tego, czym skończyła się pierwsza, od kaca. Tyle że teraz nie ma on bynajmniej charakteru przenośnego. Oto dwóch osobników, przepiwszy pieniądze i nie mając forsy na klina, postanawia zaapelować do ludzkiej wyrozumiałości i dobroczynności. Pierwsze próby nie przynoszą powodzenia. Ale w pewnym momencie zjawia się człowiek, który ofiaruje potrzebującym pomoc i to w wysokości 100 rubli. Cała sprawa wydaje im się jednak podejrzana. Postanawiają więc, nie unikając fizycznej przemocy, zmusić ofiarodawcę do wyjawienia prawdziwych powodów, dla których dal im owe pieniądze. Po śledztwie zaaranżowany został sąd nad niefortunnym filantropem, który w końcu powiedział, że owych 100 rubli na próżno kiedyś oczekiwała od niego jego matka. Wyjaśnienie przyjęte zostaje jako wystarczające. Okazuje się, że "anioł" to "swój człowiek". Obie jednoaktówki Wampiłowa oprócz tytułu łączy miejsce akcji. Rozgrywa się ona w pokoju hotelowym (scenografia: Krystyna Kamler), gdzie najdziwniejsze nawet spotkanie jest możliwe, gdzie w błyskawicznym tempie tworzą się mikrospołeczności (moment ten świetnie podchwycony został w scenie sądu nad "Aniołem", czyli Chomontowem), w których, jak w małym lusterku, odbija się nasz cały wielki świat. "Anegdoty prowincjonalne" w prostej linii zdają się wywodzić z dowcipu absurdalnego. I tym tropem poszła reżyseria Hanny Orlikowskiej-Jaaskelainen, będąca pracą dyplomową adeptki warszawskiej PWST. Powstało przedstawienie zaskakujących point i - zwłaszcza w pierwszej części - utrzymane w dobrym tempie. O powodzeniu reżyserskiego zamysłu w dużej mierze zadecydowała aktorska strona tego spektaklu. W pierwszej części świetną rolę kierownika hotelu Kałoszyna, któremu grozi największe niebezpieczeństwo ze strony metrampaża, tworzy Józef Nowak. Znakomicie partneruje mu przy tym Jadwiga Jankowska-Cieślak - naiwna Wiktoria, będąca przeciwstawieniem znającego życie szefa hotelu. Zabawny jest także Wojciech Pokora w roli metrampaża. W drugiej jednoaktówce jeszcze raz oglądamy popis Józefa Nowaka, tym razem w roli Ugarowa - jednego z dwu skacowanych. Jego kumpla, Anczugina, świetnie zagrał Ryszard Pietruski. Zresztą niejako pod dyktando tego duetu aktorskiego toczy się druga część przedstawienia. Niestety, ich spotkanie z Chomontowem - Wojciecha Pokory, wypada dość blado. Można o to mieć pretensję do aktora występującego w tej roli, ale pamiętać trzeba, że i u Wampiłowa, "Anioł" to chyba jedna z najsłabiej zarysowanych postaci.