Artykuły

Roboty wkraczają do teatru

- Mamy roboty na scenie, nie sypiemy kaszy manny zamiast pyłu wulkanicznego - Romuald Wicza-Pokojski, reżyser najnowszej premiery Teatru Miniatura w Gdańsku, "Bajek robotów" według Stanisława Lema, opowiada o tym, czego się można spodziewać po jego spektaklu.

Przemysław Gulda: "Bajki robotów" to tekst fascynujący nie tylko miłośników twórczości Stanisława Lema, to także jedna z jego książek, która najskuteczniej uciekła z niszy fantastyki naukowej. Co ciebie fascynuje w tym niby dziecinnym, niby naiwnym, niby zabawnym tekście?

Romuald Wicza-Pokojski: Bardzo podoba mi się to odbicie świata, te niby naiwności, niby zabawy, niby dziecinność. Bajki, które roboty opowiadają jedne drugim, pozwalają na złapanie dystansu - wytrącają z ziemskiej perspektywy. To lot w kosmos zarówno w przenośni, jak i dosłownie. Opis zjawisk z perspektywy maszyn nabiera nowych znaczeń, a język, którego używa Lem, nieustająco fascynuje. Na przykład stwierdzenie, mądrość, do której dochodzą nasi bohaterowie Trurl i Klapaucjusz, że tym, co łączy wszystko we wszechświecie jest sympatia. Nie materia czy energia, najważniejsza jest przyjaźń. Naiwne? Może, ale tu pojawia się właśnie ta niby dziecinność tych opowiadań, która ma w sobie coś oddziałującego na wyobraźnię.

"Bajki robotów" to jedna z książek, które nierozerwalnie zrosły się ze swoją oprawą graficzną - w tym przypadku chodzi o niezwykle charakterystyczne ilustracje Daniela Mroza. Uciekasz od nich w swojej inscenizacji czy raczej budujesz ją właśnie na nich?

- Nie sposób nie mieć tych obrazów przed oczami, jak słusznie zauważyłeś. Z jednej strony są niesamowicie inspirujące, ale też dość natarczywe, wpływające mocno na odbiór. Od początku wiedziałem, że muszę się od nich uwolnić. Zostawić w głowie jako jedną z inspiracji. W naszej pracy są widoczne, powiedzmy, echa tych grafik, tak jak pojawiają się nawiązania do artystów tworzących obiekty kinetyczne z Theo Jansenem na czele.

Z wstępnych zapowiedzi wynika, że - jak to często bywa w przypadku twoich przedstawień - stawiasz na eksperyment i oryginalne pomysły. Które z nich możesz zdradzić już dziś?

- Sztuka powinna być progresywna. Jak pisał Lem: "Nauka objaśnia świat, ale pogodzić z nim może tylko sztuka". Idziemy do przodu, może to się nazywa eksperymentowaniem, ale dla mnie jest to po prostu tworzenie. Układanie nowego z tego, co jest. Największym wyzwaniem jest nasz widz. Spektakl adresujemy dla najmłodszych. I mimo że ostatnimi czasy ziemia stała się jakaś smutniejsza, to chcemy pokazać, jaki kosmos jest śmieszny. Używamy elektroanimacji, którą ożywiamy naszych bohaterów, ale łączymy z nią klasyczne formy teatru lalek, m.in. teatr dłoni, formy z waty cukrowej, kręcimy bączki. Są też sceny, których bez widza nie zagramy, na przykład układanie wiersza dadaistycznego metodą Tristana Tzary.

Na scenie mają stanąć - co w przypadku sztuki na ten temat i pod takim tytułem jest przecież bardzo uzasadnione - roboty. Czym, z punktu widzenia aktorów, różnić się one będą od lalek?

- To są lalki, ale zmechanizowane i poruszane za pomocą fal radiowych. Nie ma nici, tylko pad. Jednak czujność, nadawanie ekspresji, są takie same jak w klasycznej animacji. Sposób, narzędzie jest odmienne, ale metoda podobna. To nie jest spektakl zaprogramowanych robotów, za każdym ruchem lalki stoi animator. Oczywiście mechatronika daje nam dużo możliwości, których w tym spektaklu ledwie dotykamy. Myślę, że już w niedalekiej przyszłości manipulatory wejdą do teatru lalek. Dziś to już nie kwestia high-tech i wielkich kosztów. Robotyka rozwija się w szalonym tempie, wchodzi jako przedmiot do szkół. Dziś skonstruowanie własnego robota, który wykona kilka prostych czynności, to wydatek kilkuset złotych. A to dopiero początki. Jest kilka prób realizowania teatru robotów, np. na uniwersytecie w Osace, jednak my używamy maszyn w spektaklu, nie programujemy ich do samodzielnych występów. Te nasze roboty są też jak z domowego warsztatu, ręcznie złożone, a nie wyprodukowane w laboratoriach największych koncernów technologicznych. Przy pracy nad spektaklem zależało mi na rozpoznaniu tej formy i jednym z pierwszych zadań aktorskich było tworzenie własnych maszyn oraz ich animowanie. Świetna sprawa, polecam każdemu zbudować własnego robota.

Skąd pomysł zaproszenia do współpracy Andrzeja Smolika, było nie było: autora jednej z najbardziej "kosmicznych" polskich płyt, albumu "The Trip"? Jak zareagował na tę propozycję?

- Tu nikogo nie zaskoczę, od czasu pierwszej płyty myślałem o wspólnej pracy. Tym razem podczas prób dużo słuchaliśmy Smolika. Właśnie "The Trip", ale też ostatniej z Kevem Foxem. Podczas jednego z omówień powiedziałem, że taka muzyka byłaby w punkt. Ale wiesz, jak to jest - zapracowany artysta, sukces itd. Na to zareagowała Emilia Orzechowska, nasza producentka, która po prostu zadzwoniła do Andrzeja. Potwierdziło się, że jeżeli jest interesujący projekt, a "Bajki robotów" były w sferze zainteresowań Smolika, to każdy artysta znajdzie czas. Podczas takich akcji wiem, po co nam producent. Dodam, że w Miniaturze mamy szczęście do świetnych muzyków. Tworzyli dla nas m.in.: Michał Jacaszek, m m, Tymon Tymański, Paweł Nowicki, Old Time Radio, a teraz Smolik.

Lem nienawidził najróżniejszych adaptacji swoich tekstów. Gdyby to było możliwe: jak próbowałbyś go przekonać, żeby zobaczył twoją i nie zniszczył jej, jak wszystkie inne, bezwzględną krytyką?

- Wolałbym żyjącego Lema - do rozmów, dylematów. Od dziesięciu lat nie ma go na ziemi. Może pomógłby w adaptacji swoich "Bajek robotów". Nasz spektakl to nie "Solaris" Tarkowskiego, ani też nie sypiemy kaszy manny zamiast pyłu wulkanicznego, nie udajemy czegoś, czym to coś nie jest. Po prostu opowiadamy "Bajki ".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji