Artykuły

Bunt w postaci tradycyjnej

Wieniamin Filsztyński insce­nizuje "Wujaszka Wanię" w Polskim tak, jakby nie by­ło dwudziestego wieku z jego dykta­tem nowości, z postmodernizmem na końcu. Pokazuje absolutny realizm moskiewski, którego prawodawcami byli Stanisławski i Czechow.

Z pietyzmem pochyla się nad tek­stem autora, akademicko maluje sło­wa, ludzi i miejsca. Wszystko musi być tak prawdziwe jak dacza z heblowa­nych desek, gorący samowar, biały ser na kolację i wiatr poruszający firanki w oknie. Teatr musi być życiem sa­mym. W bezbarwnej egzystencji wiej­skiej prowincji trzeba odkryć barwy. Trzeba nimi wypełnić portret familii we wnętrzu. Aż zamknięta zostanie drewnianymi panelami rama sceny i aktorzy ustawią się przed domem jak do rodzinnej fotografii.

Filsztyński patrzy na bohaterów sztuki oczami Czechowa. Z boleściwie kochającą ironią odsłania narastający daremny dysonans między ludźmi. W pracy nad rolą tradycyjność ala Sta­nisławski wspiera współczesny dialog aktora z postacią, daje ciekawe efekty, nowe i zaskakujące interpretacje. Woj­ciechowski w nieszczęśliwym wujaszku Wani odkrywa postać tak śmieszną, że aż smutną. I błazeństwo, od którego tylko krok od rozpaczy. Astrow Bor­kowskiego egzystencjalną udrękę za­krapia alkoholem, cynizmem i utopią radosnych pokoleń, Lipmann daje He­lenie wdzięk, urok i jasność, przy niej naprawdę zaczyna się tęsknić za urodą życia. I nawet złych charakterów nie ocenia się tutaj zbyt surowo. Sieriebriakow Kumora tak zwyczajnie i natural­nie przejawia oschłość serca, że po pro­stu nie może widzieć pustki swojej uni­wersyteckiej kariery i egoizmu. Czuje­my, że w świecie komedii ludzkiej wszyscy są ofiarami losu i okoliczności byto­wania na tej biednej ziemi.

Niesamowity jest czwarty akt, rozcią­gany w czasie wbrew wytrzymałości wi­dza. Już jesteśmy po strzelaninie i ataku furii wujaszka. I teraz, na samym dnie smutku, przemawia do nas gorzki ironista Czechow. Właśnie pożegnali się Sieriebriakowie - Kumor i Lipmann. Wy­brzmiały dźwięki odjazdu. Zapada wiej­ska cisza. Ale w długich reżyserskich pauzach słychać ciszę kosmosu.

Niania Żarnecka modli się w myślach. Łoś - Andrut, głupek i fajtłapa, niezdar­nie zabiera się do gitary. Borkowski - Astrow ociąga się z odjazdem ogląda mapę Afryki, za zdawkowym stwierdze­niem o tamtejszych upałach kryje się tę­sknota za innym życiem. Pisarz celowo wskazuje w didaskaliach ścienną mapę Afryki "najwidoczniej tutaj nikomu nie­potrzebną". Bohaterowie nie zmienią swojego losu. Czechow, który wędrował po bezdrożach pesymizmu, wczytywał się w Schopenhauera wraz z całą epoką, opowiada teraz złudzenia które pozwa­lają człowiekowi żyć.

Finał należy do Soni. Oto monolog przez autora skierowany do Wani. Ale Stanisławska na niego nie patrzy. Wy­powiada słowa ponad jego głową. W tym życiu, gdzie wspólna jest tylko choroba na nieuleczalne cierpienie, dusze nie stykają się. Ona mówi do nas, do całego świata. O nagrodzie i zmiłowaniu po śmierci, i o pracy, któ­ra przecież ani Soni, ani wujaszkowi nie da zadośćuczynienia.

Długa, trwająca cztery godziny narra­cja, pastelowa i subtelna w psycholo­gicznych półtonach i półcieniach, wsparta jest na wyszukanej kompozycji Nie traci poezji właściwej dla impresjo­nizmu naturalistycznego dramatopisarza. I tu także realizatorzy wczytują się w tekst. Zdanie profesora Sieriebriakowa gderającego na dom tak wielki jak la­birynt daje podstawę do teatralnej me­tafory. Scenograf Aleksander Orłow pro­jektuje ruchome ściany, którymi mode­luje różne plany przestrzenno-świetlne. Dzięki nim nie uronimy nic z intymności i prawdy cichego domowego nastroju.

Dom w dzień leniwie tkwiący w upale lata podlega żywiołom nocy. Astrow, Wa­nia i Tielegin urządzają sobie bibę po ru­sku ze śpiewami. Stetryczały profesor marudzi i nie daje nikomu spać. Przez moment samotny Astrow stoi zagubio­ny w obcym mieszkaniu. A tam Sonia chłodzi twarz zimną wodą, szczęśliwa, bo odważyła się porozmawiać z ukocha­nym Aranżacja ścian układa się w sze­reg impresyjnych fotografii. Piękny po­mysł portretowania ulotnych chwil. Tak widział życie Czechow, i dawno już rzecz całą zanalizowali badacze, jako labirynt chwil płynących równolegle do siebie.

Wieniamin Filsztyński z nostalgiczną wyobraźnią odtwarza Czechowowski świat. W tym sensie tradycyjna i klasycz­na estetyka spektaklu jest usprawiedli­wiona, wpisuje się w obraz epoki. Ale czy ta staroświeckość sama siebie świado­ma zamieszkująca w nostalgicznej wy­obraźni nie jest buntem wobec szoku nowości? Ten dagerotyp familii z prze­szłości jest niczym zakładka w postmo­dernistycznej księdze. Postaci namalo­wane prawdziwymi farbami, ale po­wściągliwie, nie szukają z nami zbyt ła­twego kontaktu. Dyskretnie zachowują swoje tajemnice. Gdy zaczynamy zada­wać im pytania odnajdujemy własne ży­cie. I wtedy okazuje się, że przeszłość nie do końca jest przeszła a nowość nie tak całkiem nowością.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji