Artykuły

Chińska królowa śniegu

Turandot dla początkujących — tak można podsumować ostatnią w tym sezonie operową premierę Teatru Wielkiego. Ostatnie dzieło Pucciniego po raz pierwszy zrealizowane zostało w Łodzi. Poprawnie i sumiennie, ale zachowawczo.

Adolf Weltschek i Małgorzata Zwolińska z krakowskiego Teatru Groteska uważani są słusznie za konserwatystów, nikt nie oczekiwał więc chyba po ich inscenizacji Turandot przesadnej oryginalności. W operowym debiucie Weltschka (reżyseria) i Zwolińskiej (scenografia) takich pomysłów nie ma. Pierwsza Turandot w łódzkim Teatrze Wielkim zrealizowana została po bożemu.

Aktorstwo nie dominuje nad muzyką. Sceny zbiorowe są ładnie zakomponowane, co nie jest łatwe w przypadku takiej liczby wykonawców. Problemem jest statyczność. Bywa, że drugi plan jest niezagospodarowany. W Turandot chór pełni bardzo ważną rolę i rzadko schodzi ze sceny. Nie jest dobrze, jeśli reżyser każe mu przestępować z nogi na nogę w tle, gdy uwaga widza koncentruje się na solistach. Plus za elementy teatru cieni — takich pomysłów mogłoby być więcej. Spływające z nieba chmurki niestety umiarkowanie dynamizują spektakl. Na obraz końcowy — drzewko wyrastające z bloku lodu — spuśćmy zasłonę milczenia.

Zwolińska poszukiwała tła mniej oczywistego niż pagody, smoki i lampiony. Inspiracją stał się chiński krajobraz — skaliste góry i kamienny las. Osadzenie opowieści o odczarowaniu pięknej księżniczki lodu w pierwotnej scenerii ma sens. W pierwszym akcie Turadot pojawia się na łączącym góry moście, scenerię dla próby Kalafa tworzą skały o fallicznych kształtach, ale już rozwiązanie akcji następuje na miejskim placu. Z oddali dekoracje wyglądają nieźle, z bliska skały podejrzanie przypominają pomalowany farbą styropian.

Scenografię współtworzy światło. Zwolińska wykorzystuje symbolikę kolorów (biel i czerń jako dobro i zło, noc i dzień; biel i czerwień — niewinność i grzech), bawiąc się różnicami kulturowymi. W Chinach biel jest kolorem żałoby (a także kobiecego aspektu natury), czerń symbolizuje prawość (i aspekt męski). Na takim przeciwstawieniu oparta jest interpretacja postaci Kalafa (czarny strój) oraz Liu (biały). Różnica pomiędzy okrutną mścicielką Turandot a gotową do poświęceń Liu (typ „małej kobietki puccinowskiej") również podkreślona została kolorem — tym razem opozycją pomiędzy bielą a czerwienią, lodem a ogniem.

Wyzwaniem były kostiumy — zarówno ich liczba, jak i różnorodność. Te zaprojektowane przez Zwolińską — wariacja na temat stroju chińskiego i starożytnego — są widowiskowe, ale widz ma wrażenie, że nieco od sasa do lasa. Na scenę wychodzą rzymscy wojownicy, a lud Pekinu wygląda, jakby wyszedł z baletowej „Ziemi obiecanej". Timur natomiast wystylizowany został na Gandalfa.

Muzycznie jest dobrze. Antoni Wit trzyma orkiestrę w ryzach, dbając o zróżnicowanie nastrojów, muzyczne niuanse i tempo. W spektaklu premierowym zaśpiewali gościnnie Koreańczycy — Lilla Lee i Charles Kim, którzy zresztą występowali już razem u Trelińskiego i Kudlički. Piotr Kamiński podzielił się w "ysiącu i jednej operze anegdotą o białostockiej śpiewaczce, którą obsadzono w tytułowej partii w światowej prapremierze. Straciła głos. Bo rzeczywiście partia Turandot jest wymagająca — śpiewa się głośno i w wysokim rejestrze. Lee poradziła sobie znakomicie, choć było widać, że wkłada w to dużo wysiłku. Trzeba docenić, że oprócz głosu (zimnego jak lód) ma też spore umiejętności interpretacyjne i aktorskie. Dobrze odegrała złość, kiedy Nieznany Książę odkrywa rozwiązanie jej zagadek i „odczarowanie" po złożeniu się przez Liu w ofierze. Trudno oczekiwać po Turandot psychologicznych niuansów, skoro przyjęta została konwencja bajki. Przerysowana gra Lee do niej pasuje. Charles Kim jako Kalaf nie rozczarował, choć tak mocnego głosu jak Lee nie ma i niekiedy zagłuszała go orkiestra. Publiczność ożywiła się oczywiście przy „Nessun dorma", nagradzając tenora brawami. Niestety, Kim zachowuje twarz pokerzysty, nawet w obliczu śmierci Liu. W tej roli Dorota Wójcik, która miała kiepski początek, ale w drugim akcie się rozśpiewała, oddając liryzm swojej postaci. W komicznych rolach Pinga, Ponga i Panga wystąpili Łukasz Motkowicz, Aleksander Kunach i Łukasz Gaj, lepsi aktorsko, niż wokalnie. Nadspodziewanie dobrze zaprezentował się przygotowany przez Dawida Jarząba chór.

Dyrekcja Teatru Wielkiego zadbała o odpowiednią oprawę premiery. Przed wejściem do budynku zawisły lampiony, rozwinięto czerwony dywan, a przy kasach stanął chiński smok wykonany przez dzieci w trakcie warsztatów plastycznych. Hostessy rozdawały widzom ciasteczka z wróżbą. Nawet bez takich atrakcji warto na Turandot iść, zwłaszcza, jeśli się nie zna tej opery.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji