Sacrum i profanum
W trzydzieści pięć lat po napisaniu przez Tadeusza Konwickiego "Wniebowstąpienia", Maciej Englert pokusił się o przełożenie tej niezwykłej książki na język teatru.
Nie nostalgia, więc co?
Spektakl na scenie Teatru Współczesnego stanowi próbę odpowiedzi na pytanie, co w prozie pisarza, określanego mianem kultowego (którego książki czytaliśmy w stanie wojennym z wypiekami na twarzy, z poczuciem pokoleniowej tożsamości), jest nadal żywe. Zwłaszcza że Maciej Englert wielokrotnie podkreślał, że to nie nostalgia, jaką budzi w nas obraz peerelowskiej przeszłości, jest głównym powodem przypomnienia objętej niegdyś cenzurą powieści, ale ślad tych czasów odciśnięty trwale w naszej psychice.
Upiory z PRL
Właściwie bohater "Wniebowstąpienia", porażony niepamięcią, jest i kontynuacją, i zapowiedzią tych wszystkich bohaterów powieści Konwickiego, którzy szukają - zaplątani w gąszcz własnej przeszłości - odpowiedzi na pytanie postawione przez Adama Mickiewicza w jednym z jego wykładów z 1844 r.,: "skąd przychodzimy i dokąd idziemy?". Nie przypadkiem wielki wieszcz z Nowogródka był tak bliski pisarzowi znad Wilejki, nie przypadkiem podjął się Konwicki w filmowej ,,Lawie" bardzo osobistej interpretacji "Dziadów". Z upiorami jeden i drugi - z własnego wyboru i z wyroków historii - obcowali na co dzień.
We "Wniebowstąpieniu" te upiory przyjmują postać peerelowskiej codzienności. Są to upiory stalinowskiego reżimu, ale też upiory, które widzi się na dnie kieliszka, próbując zapić w jakiejś podłej knajpie nieudane życie, nieczyste sumienie, stracone złudzenia. Swoje upiory ma Charon, bo takie imię przybrał błąkający się w znanym i nieznanym mieście, z raną i chaosem w głowie, bohater "Wniebowstąpienia". Swoje upiory ma prostytutka Jola, która pragnie zerwać z dotychczasową, hańbiącą egzystencją. Także Lilek i Wiesio, przygotowujący słynny skok na bank na Jasnej, którym - co przeczuwają - pieniądze nie są w stanie przywrócić sensu życia i zmiany społecznego statusu.
Wspólnota mizerii
Bo i oni, jak wszyscy bohaterowie spektaklu, unurzani są w metafizyce. Dziwny jest ten półświatek, w którym na dnie znajdują się zarówno artyści, jak i złodzieje, bezdomni i prominenci władzy, amerykańscy biznesmeni, których ciągnie do dawnej spodlonej ojczyzny. I jeszcze szukający mocnych wrażeń i prawdy o życiu niespełnieni uniwersyteccy profesorowie.
Kanwą fabularną spektaklu jest właśnie ów napad na bank, w który zostaje wciągnięty bohater utworu. I jakkolwiek wydawać by się mogło, że wszyscy wszystko już dawno wiedzą, nieśpieszno im łapać sprawców. Włącznie z mającym poczucie absurdu rzeczywistości zbrojnym ramieniem władzy, czyli Milicją Obywatelską. Owszem, budzą wśród obywateli respekt, ale też czują z tym szarym tłumem nieudaczników jakąś wspólnotę w mizerii, na którą zostali skazani.
Bo "Wniebowstąpienie" jest portretem zbiorowym, choć w tym rodzajowym, groteskowym obrazie roi się od zindywidualizowanych, jak zawsze u Konwickiego, typów. Już same "ksywy" postaci sugerują braterstwo rozdartych dusz i duszyczek: Ciocia Pola, Barmanka Pusia, Ziutek, Schlebiacz, Grażyna-Rozwodniczka, Przechodzień. W tym zbiorowym portrecie tkwi zresztą trudność, z jaką musiał zmierzyć się teatr. Co wybrać? Oto dylemat. Jak dokonać adaptacji prozy, w której wszystko jest detalem i wszystko jest metaforą. Gdzie ze złotych myśli taksówkarzy, przestępców, zapijających się poetów i niespełnionych marynarzy można by spisać opasły tom.
Teatr niespełniony
Taka jest cała proza Konwickiego i stąd pokusa, by zmieścić w spektaklu wszystko. I nie da się ukryć, że nie do końca teatr wyszedł z tego obronną ręką. Część pierwsza, zawiązanie akcji i szkic do społecznego portretu, ma dramaturgię zwartą i czytelną, w drugiej - zbyt wiele już puent, po których widz ma ochotę bić brawo. Wielość wątków, które trzeba rozwiązać, przerasta ramy spektaklu, każda postać narysowana jest znakomicie i równie znakomicie zagrana, ale dzieje każdej z nich to osobna, pełna meandrów historia.
Zaczynamy być zmęczeni perypetiami niekończących się losów, jak sami bohaterowie swoim życiem. Cóż pozostaje? Przenieść się za sprawą teatru w inny wymiar. Trwać w niebycie, odpuścić ziemskie sprawy, dać się unieść metafizycznej fali?
Bo, jak pisze Michał Sprusiński, "ta kopuła, niebo wyobraźni oświetla konstelacje ludzkie. Konwicki nie uświęca swego bohatera łaską jedyności, przywilejem wyjątku. Jest jednym z wielu wędrowców". Dlatego jego pielgrzymowanie nigdy się nie kończy. Pielgrzymujmy więc dalej z bohaterem Konwickiego, w którego los wpisane są i nasze losy.
Dla Piotra Adamczyka rola Charona to kolejna artystyczna szansa jaką otrzymuje tym razem od teatru. Rola Chopina w filmie Jerzego Antczaka "Pragnienie miłości" i towarzyszący jej szum medialny groził temu interesującemu aktorowi zamknięciem w kinowym stereotypie. Teraz do kreacji tak różnych, jak Artur w "Tangu" Mrożka, czy Stawrogin w telewizyjnych "Biesach", doszła rola pokoleniowego Everymana. Zarośnięty i zaniedbany fizycznie przenosi w sobie sprzeczności charakterystyczne dla naszych czasów: bunt i bierność, szlachetność i łajdactwo, pragnienie romantycznej miłości i dryfowanie na fali życia. Znakomicie rolę cwaniaczka-straceńca zagrał Andrzej Zieliński. Nie sposób nie wymienić Mai Komorowskiej w roli stojącej jedną nogą w melinie, drugą sięgającej zagadki bytu Cioci Poli. Zaskakująca jest też Iwona Wszołkówna, jako tragiczna i wulgarna Jolka, artystyczny kontrast kreacji, jaką pokazała w "Wielkanocy" Stridberga, gdzie w skupieniu przyjmowała na siebie wszystkie cierpienia świata.