Artykuły

Wierzę w siłę przedmiotu

- Sam pomysł odgrywania czegoś wydaje mi się bardzo nie na miejscu. Wszyscy wokół grają jakieś role w życiu codziennym, coraz mniej w nas autentycznych odruchów - rozmowa z Ludomirem Franczakiem, twórcą spektaklu-instalacji "Życie i śmierć Janiny Węgrzynowskiej", którego premiera odbędzie się dzisiaj o godz. 20 w Instytucie Teatralnym im. Zbigniewa Raszewskiego.

Kamila Paprocka: Skąd pomysł, by sięgnąć dzisiaj do historii Janiny Węgrzynowskiej? Dlaczego akurat teraz wyciągasz ją z niepamięci? Ludomir Franczak: Ponieważ teraz, czy może niedawno, się o niej dowiedziałem. Nie znałem Węgrzynowskiej wcześniej, nic nie wiedziałem o jej życiu, pracach, a jednocześnie jakoś mi one mignęły. Choćby plansze graficzne z telewizji. Doskonale pamiętam, że kiedy w dzieciństwie oglądałem program Szymona Kobylińskiego, chciałem wtedy umieć rysować tak jak on. Nie, żebym na nie jakoś czekał, ale jak już się załapywałem na plansze poprzedzające program, to czułem chęć pozostania przy telewizorze. No i właśnie te plansze zrobiła Janina Węgrzynowska, jak zresztą wiele innych, które gdzieś tam przewinęły się w świadomości wielu Polaków.

Podobnie jest z projektami dla Polskiego Lnu i Cepelii, czy - teraz już mniej popularnymi - kolażami z Argumentów. Wielu z nas załapało się na te doświadczenia wizualne, ale zupełnie nie znamy ludzi, którzy za nimi stoją. Jedną z tych osób była Węgrzynowska - doskonale pominięta we wszelkich dyskursach związanych ze sztuką współczesną, projektowaniem użytkowym, czy wreszcie teatrem - bo stworzyła również spektakl laserowy, konstruując, wspólnie z Politechniką Warszawską, urządzenie emitujące wiązki światła w rytm muzyki - skomponowanej przez Pawła Mykietyna.

Jest wiele tego typu zapomnianych postaci polskiego teatru, sztuk plastycznych, więc co jest wyjątkowego w Węgrzynowskiej?

- Nie wiem, czy kategoria "wyjątkowości" jest tu właściwą miarką. Wszyscy jakoś za tą niepowtarzalnością gonimy, a tu zupełnie nie chodzi o to, żeby mówić tylko o tym, co jedyne w swoim rodzaju. Właśnie poprzez taką chęć doświadczenia wyjątkowości ludzie, którzy nie są w stanie przebić się do szerszego obiegu, zostają po czasie całkowicie pominięci. Mnie natomiast zawsze interesuje to, co znajduje się poza centrum, na obrzeżach. Podobnie Węgrzynowska - pozostaje niedostrzeżona, siedząc w swoim fotelu w pracowni. Ludzi zapomnianych, pominiętych, wyrzuconych za margines jest wielu, ja akurat trafiłem na Ninę i jakoś poczułem związek z jej postacią i losem.

Jak dokładnie trafiłeś na jej ślad?

- Poprzez jej kuzynkę - Henrykę Jarosławską. Realizowałem w Dzielnicowym Domu Kultury "Węglin" w Lublinie projekt, który opowiadał historię typowej polskiej dzielnicy z obrzeży miasta. Zbierałem historie mieszkańców o tym, jak budowali swoje domy, ale też byłem ciekaw, co się w nich kryje - szczególnie na strychach i w garażach. Zorganizowałem spotkanie z dziewczynami z Fundacji Archeologia Fotografii - pokazywały one mieszkańcom, jak zajmować się domowymi archiwami fotograficznymi. Na spotkanie przyszła Pani Henryka i opowiedziała o swojej, niedawno zmarłej, ciotce Janinie Węgrzynowskiej. Była to niesamowita opowieść, dlatego postanowiłem dowiedzieć się więcej i spróbować przenieść tę historię na grunt teatru.

Czy twój spektakl/instalacja będzie próbą opowiedzenia historii jej życia? Czy może jej życie będzie pretekstem do opowiedzenia o czymś innym?

- Moje działania zawsze wychodzą od osobistego doświadczenia. Spektakl właściwie opowiada o tym, jak chodzę śladami Węgrzynowskiej, próbuję dowiedzieć się więcej, zrozumieć trochę jak działa mechanizm zapomnienia, wyparcia czy odrzucenia. Skupiam się na postaci zapomnianej artystki, bo sam jestem artystą, ale jednak staram się to wyprowadzić w szerszą przestrzeń.

Co było niebezpiecznego w pracach Węgrzynowskiej, że tak szybko zniknęły z przestrzeni publicznej, a galerie nie chcą informować o ich losie?

- One tak naprawdę wcale nie zniknęły. Są na krawędzi widzialności w postaci jej projektów, czy powidoków w internecie. Na pewno nie były niebezpieczne. Jestem zdania, że życie artysty bardzo mocno złączone jest z jego/jej sztuką. Węgrzynowska była osobą nietowarzyską, nie lubiła nikogo wpuszczać do pracowni, nie chodziła na wernisaże, nie uczestniczyła w rytuałach świata kultury, przez co stała się niewidoczna. Była jednocześnie osobą niezwykle pracowitą. Pozostawiła po sobie mnóstwo prac, które, po jej śmierci, natychmiast rozpierzchły się w różnych kierunkach i pozostają w ukryciu, podobnie jak, za życia, ich autorka.

A więc jest to historia niespełnionej kariery?

- Trochę tak, ale tu ponownie Janina wymyka się jasnej klasyfikacji. Mam wrażenie, że kariera jej nie interesowała. Chciała pokazywać, konfrontować się z publicznością, ale "kariera" jest jednak zbyt współczesnym terminem na określenie jej stosunku do świata. Chyba nie przywiązywała do niej większej wagi. Była to jedna z dróg pokazywania swoich prac, ale wcale nie tak oczywista, jak współcześnie. Była też kobietą, a to w świecie sztuki, szczególnie w czasach jej działalności, wiązało się z dodatkowymi przeciwnościami.

Jakich środków użyjesz, budując przedstawienie? Bardziej teatralnych czy z obszaru sztuk wizualnych?

- Teatru, sztuk wizualnych, sztuk dźwiękowych, archiwistyki, historii - z wszelkich dostępnych mi dziedzin. Świat współczesny jest zbyt złożony, żeby posługiwać się w nim jednym językiem

W zapowiedziach podkreślasz, że instalacja performatywna "układa się w rytm spektaklu" - co to znaczy?

- To tylko zapowiada pewien porządek organizacyjny. Muszę się jakoś skomunikować z widzem, który przyjdzie do Instytutu Teatralnego i który, chociażby z racji samej nazwy instytucji, oczekuje porządku teatralnego. Chcę go zaburzyć tworząc coś, co kiedyś nazwalibyśmy "teatrem plastycznym", a dzisiaj bardziej instalacją. Tutaj chociażby - na poziomie języka - widać, jak mocno zaczynają się sztuki ze sobą przeplatać. Instalacja to termin wzięty żywcem ze świata sztuk wizualnych, jednak obecna w teatrze nagle otwiera nowe znaczenia i możliwości. Te możliwości właśnie chcę wykorzystać.

Czy będziesz jedynym performerem na scenie?

- Zasadniczo tak.

Dlaczego postanowiłeś całkowicie zrezygnować z obecności aktorów? Jest to odważne posunięcie, bo aktor uznawany jest za niezbywalny element teatru...

- Nie mojego. Bardzo lubię aktorów, ale sam pomysł odgrywania czegoś wydaje mi się bardzo nie na miejscu. Wszyscy wokół grają jakieś role w życiu codziennym, coraz mniej w nas autentycznych odruchów. Świat wokół czasem wydaje się jakąś kopią i pomysł, aby kopiować tę kopię wydaje mi się karkołomny. O ile sprawdza się to doskonale na poziomie przedmiotów, o tyle w przestrzeni ludzkiej kopiowanie prowadzi do ciągłego ścigania o to, kto znajdzie się bliżej oryginału, kto bardziej dotrze do sedna. Zawody z zasady mnie nie interesują jako uczestnika, choć czasem lubię sobie na nie popatrzeć. Zauważ, że coraz częściej teatr zdaje sobie sprawę z tej słabości i aktorzy zaczynają mówić własnym głosem - stawiane są przed nimi zadania, które wymagają opowiedzenia o własnym życiu, odwołania się w spektaklu do osobistych doświadczeń - co od lat dzieje się na poziomie nauki zawodu w szkole aktorskiej, ale potem staje się jedynie metodą, która gubi się w dziesiątku przygotowywanych ról. Sam nie wiem, czy ktoś, kto grał w życiu tyle różnych ról, jest w stanie poradzić sobie z rzeczywistością, a to rzeczywistość interesuje mnie najbardziej. Jednocześnie wierzę w siłę przedmiotu - bezstronnego uczestnika naszego życia, który nie osądza, nie daje dobrych czy złych rad - po prostu jest, kumulując jednocześnie w sobie naszą energię. Często przedmiot na pchlim targu czy w czyimś domu, jest w stanie poruszyć mnie dużo bardziej, niż najlepiej zorganizowana gra aktorska.

Pojawi się jednak jedna aktorka - Irena Jun - ale jedynie pod postacią głosu...

- Tak. Jak sama widzisz staram się nie budować dogmatów i nie odrzucam całkowicie aktorstwa. Już drugi raz współpracuję z panią Ireną Jun. Zawsze odbywa się to podobnie - przychodzę do jej domu z rejestratorem dźwięku, ona czyta przygotowane teksty raz, a za drugim razem nagrywamy. Ta autentyczność, pierwszy szkic, jest dla mnie najważniejszy. Pani Jun to bardzo ważna postać w teatrze operującym środkami wizualnymi. Poprzez swoje doświadczenie z teatrem Szajny jest dużo bardziej wyczulona na wizualność, jednocześnie jest niemal ikoną w środowisku związanym ze słowem mówionym. To niezwykle rzadkie połączenie. Wydaje mi się, że jej wiedza sięga szeroko poza krąg teatru i to właśnie słychać w jej głosie.

Czemu służyły poprzednie etapy projektu - wykład Huberta Bilewicza i koncert Marcina Dymitera? Czy ślady tych poprzednich etapów będą widoczne w finałowym działaniu?

- Wykład Huberta miał nam tak naprawdę załatwić sprawę podstawową - symboliczne włączenie Węgrzynowskiej w dyskurs historii sztuki, czyli stworzyć pewną sytuację, która staje się odnośnikiem, jednocześnie umożliwiając pójście dalej. W rzeczywistości Hubert otworzył kilka nowych drzwi i, dzięki niemu, spojrzałem inaczej na postać Węgrzynowskiej. Jego wykład pojawi się w formie montażu przed wejściem na spektakl. Z kolei Marcin Dymiter jest autorem muzyki, z którym współpracuję od lat. Rozumiemy się na poziomie intuicyjnym i jego interpretacja przeniesiona w sferę audialną była dla mnie niezwykle istotna. Tak naprawdę dźwięk gra w gotowym spektaklu rolę równorzędną z obrazem, dlatego jego zaistnienie w formie czystej, koncertowej, było tak ważne. Oba te wydarzenia tak naprawdę były swego rodzaju fundamentem dla moich działań.

Opracowania literackiego podjął się znany pisarz Daniel Odija. Jak dobierałeś współpracowników?

- Dobieramy się od lat. Wszyscy właściwie pochodzimy ze Słupska, więc łączy nas wiele wspólnych doświadczeń, co pozwala na rozumienie na zupełnie innym poziomie, bez zbędnego tłumaczenia. Kiedy postanowiłem napisać projekt na "Placówkę" było tam takie określenie, że jest on skierowany do artystów i grup. Zacząłem się zastanawiać, jak właściwie mogłaby wyglądać "moja grupa" i od razu sięgnąłem po zestaw osób, z którymi rozumiemy się najlepiej. Oprócz Daniela, Marcina i Huberta jest tam jeszcze moja żona Magda, która od początku uczestniczy w historii o Janinie Węgrzynowskiej. Potem doszli Sebastian Buczek i Kamil Stańczak - artyści z Lublina, w którym teraz mieszkamy, którzy też są mi w jakiś sposób bliscy - pod względem myślenia i działania. No i oczywiście Irena Jun, której jestem wdzięczny, że zgodziła się ponownie na współpracę.

***

Projekt "Życie i śmierć Janiny Węgrzynowskiej" realizowany jest w ramach pierwszej edycji programu "Placówka".

Spektakl-instalacja pokazywany będzie w Instytucie Teatralnym 6 i 7 maja. Są jeszcze miejsca na dzisiejszy spektakl o 21.00, a także jutrzejsze (o 20.00 i 21.00). Konieczna rezerwacja miejsc: bilety@instytut-teatralny.pl, tel. +48 791 877 377

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji