Pupa
Złośliwcy powiadają, że wywołać skandal w teatrze też trzeba umieć. Nikt więc, jak dotąd, nie nazwał wyczynu Jana Nowickiego w "Płatonowie" skandalem. I chyba słusznie. Premierowa widownia bez większego wrażenia obejrzała gołą sempiternę popularnego aktora, gdy ten, grając rolę tytułową, znudzony zalotami młodej właścicielki ziemskiej, wdowy po generale (Anna Dymna), zdjął spodnie i wypiął nań swój zadek. Dosadny "środek wyrazu" zastosowany przez Nowickiego - to najwyraźniej ostentacyjne zwrócenie uwagi widzom, że Płatonow jest błaznem i kabotynem. A liczne - pozorowane, oczywiście - akty kopulacyjne, wywołujące raczej śmiech i zażenowanie widowni niż zgorszenie - miały pewnie unaocznić jego upadek moralny i degenerację środowiska, w którym rzecz się rozgrywa. Dziecinne to i ogromnie naiwne!
Podejrzewam, że niefortunnie debiutujący w teatrze reżyser filmowy, Filip Bajon, miał spore kłopoty podczas lektury tego młodzieńczego tekstu Czechowa o rosyjskim Don Juanie, jak się zwykło określać Płatonowa. Nie poradził sobie zupełnie z opracowaniem tekstu, który wymaga dużych umiejętności adaptacyjnych. Okazał się też bezradny w budowaniu postaci scenicznych; aktorzy w jego spektaklu prezentują "wszystko na sprzedaż" i fałszują jak kiepska orkiestra. A przecież otrzymał wykonawców znakomitych!
"Płatonow" - to sztuka ze wszech miar bogata. Można z niej wykroić przynajmniej kilka różnych przypowieści o życiu i o tym, że istnieje nieprzekraczalna granica praw moralnych, której naruszyć nie wolno. Jest w niej ogromnie interesująca zapowiedź dojrzałej twórczości Czechowa. Ale też i coś więcej - młody dramaturg w swoim utworze zgoła bezlitośnie, a miejscami nawet okrutnie, odsłania całą prawdę o psychice kreowanych bohaterów.
Płatonow zachowuje się często jak kabotyn i błazen, ale jest ciekawą osobowością. Ma dar, który posiadają nieliczni - wywołuje pożądanie zmysłowe. Fascynuje kobiety erotycznie. To prawda, że nieraz ubliży im, ale one i tak widzą w nim człowieka rozdartego dramatem życia. Pociąga je i ekscytuje. Nowicki wykrzywił tę postać, grając od początku do końca żałosnego błazna. Nie dostrzegł, że pomiędzy Płatonowem a kobietami toczy się ostra i przejmująca gra. O miłość i szczęście. Wszyscy- w rezultacie przegrywają. Ale bohater Czechowa ma pełną świadomość przegranej, gdy w finale wyznaje: "Nikogo nie chciałem skrzywdzić, a wszystkich skrzywdziłem".
W inscenizacji Bajona cały ten dramat ludzkich upadków, słabości i namiętności ulega prymitywnemu spłaszczeniu. Razi dosłownością i wulgarnym traktowaniem ludzkiej kondycji. Wszystko, co rozgrywa się na scenie, jest obok dramatu Czechowa. Epatując zgoła bez sensu brutalnością zachowań postaci i ostrymi środkami wyrazu, reżyser sobie i aktorom dorobił jakby Gombrowiczowską pupę.
Można więc, a nawet trzeba wyrazić zdziwienie, dlaczego zespół Starego Teatru nie skorzystał z prawa przysługującego artystom i nie zdobył się na protest wobec takich poczynań reżysera.