Artykuły

O jeden kielich za daleko

Po niskich lotów rewii paryskiej Teatr Variété zafundował swoim widzom kolejną odsłonę tego gatunku rozrywki. Jak tym razem poszło kilkunastu roznegliżowanym tancerkom, śpiewającej diwie, dwóm striptizerkom i jednej gimnastyczce?

„To już ostatni numer, nie?" — dopytywał wyraźnie znudzony mężczyzna. I nie wyglądał na kogoś, kto udaje przed siedzącą obok żoną/partnerką, że wijące się na scenie tancerki wcale go nie ruszają. Kłamać nie musiał, bo panie, choć bardzo się starały, seksapilu, wdzięku i radości wykrzesać z siebie nie potrafiły. Kolejny widz płci męskiej wyraźnie zarykiwał się ze śmiechu („O tak, to mnie wzięło"), jeszcze inny co chwila wyciągał komórkę, sprawdzając godzinę i niespokojnie kręcąc się w fotelu, mruczał, że mecz mu przepada. Niedobrze, gdy męska część publiczności na rewii myśli o sporcie...

Z podziwu godnym uporem dyrektor Janusz Szydłowski próbuje w Krakowie zaszczepić burleskowe klimaty. Naprawdę ciężkiego sprzętu używa, żeby wpoić ludziom miłość do piór i odsłoniętych nóg tancerek. Do rewiowej idei zaprzągł już jednak miejsko-budżetową machinę (teatr jest dotowany przez samorząd), więc męczy nas kolejnymi premierami. I może nawet byłoby zabawnie nieco zaczerpnąć tych paryskich klimatów i popatrzeć na skąpe stroje wykonawczyń, gdyby nadać spektaklowi Rewia variété choć odrobinę finezji i rozmachu. Tylko jak tu o rozmachu mówić, skoro na scenie tancerki co rusz przy obrotach zahaczają a to o kurtynę, a to o sceniczne partnerki.

O potknięciach i choreograficznych niedociągnięciach nawet nie ma co wspominać. Co mniej odporni widzowie przy takich gagach wybuchali śmiechem. Spektaklu nie uratował (wręcz go jeszcze pogrążył) olbrzymi kielich wypełniony — jak sugerował markowy napis — napojem zdecydowanie alkoholowym. To miał być kluczowy moment wieczoru: striptiz zakończony kąpielą w ogromnym kielichu. Cóż, może gdyby widowni rozlać to, co w tej przezroczystej misce na wysokiej nóżce pływało, nota za ocenę artystyczną występu byłaby wyższa.

Poza kielichem gwiazdą wieczoru miała być Olga Szomańska. Aktorka i wokalistka, znana m.in. z oratoriów Piotra Rubika, repertuar do zaśpiewania dostała oklepany, a jej ruch sceniczny, w zamierzeniu seksowny, wypadł jak poranna gimnastyka emeryta. I ani zjazdy na srebrnym księżycu (z drugiej strony — cóż za wspaniały kawał kiczu!), ani zmiany fatałaszków, ani fryzura na Marilyn Monroe widzom chwil spędzonych w Variété nie umiliły. Wygrał ten, kto zamknął oczy, by tylko słuchać, bo artystka ma kawał głosu, który w tym pseudorewiowym otoczeniu wyraźnie się marnuje.

Twórcy tej rewii — reżyser Konrad Bikowski oraz choreograf Krzysztof Tyszka — zapowiadają, że ruszą w światowe tournée, a układ wymyślony dla Krakowa pokażą podobno na prywatnym pokazie samemu Leonardowi DiCaprio. I bardzo dobrze, byle nie zaczął żałować, że na tym Titanicu to utonął tylko na niby
 

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji