Artykuły

Londyn-Lublin. Sukces Gardzienic

To są mordercy! Mordercy! - krzyczał na próbach Staniewski do swoich aktorów. - Dlaczego tak znęcacie się nad przedstawieniem! Ale przedstawienia wyszły wspaniale. Londyn został zdobyty.

Nazajutrz po londyńskiej premierze "Metamorfoz" [na zdjęciu] i "Elektry" w najpoważniejszych angielskich dziennikach ukazały się świetne recenzje. No patrzcie, życie naprawdę jest snem - powiedziała Alicja, młodziutka aktorka, jeszcze studentka. - Na wakacjach sprzątałam londyńczykom mieszkania, a dziś oni oklaskują mnie w teatrze i trafiam na czołówki gazet. Super!

Przez dwa tygodnie lutego Ośrodek Praktyk Teatralnych Gardzienice, założony i prowadzony przez Włodzimierza Staniewskiego, występował w Londynie, w Barbican Centre, które jest jedną z najpotężniejszych instytucji kulturalnych w Wielkiej Brytanii. Nasi artyści wrócili do kraju z tarczą, a wszelkie powody do zadowolenia miała także Angie Smith, producentka z Barbican. Na każdym przedstawieniu był komplet publiczności; londyńskie media poświęcały Gardzienicom dużo uwagi, w tonie uznania, a często zachwytu.

W jaskini Szekspira

Gardzienice były pierwszym polskim teatrem, który został zaproszony do Barbican na tak długie występy. Liczyli na sukces, bo wszędzie, gdzie pojadą, robią furorę, w Moskwie, Los Angeles, Nowym Jorku, Tokio, ale przed londyńskim tournée poziom stresu był wyjątkowo wysoki. Mieli przecież występować w mieście, które zna się na teatrze jak żadne inne na świecie, bo właśnie w Londynie, pod rządami Elżbiety I narodził się nowożytny teatr i dzięki Szekspirowi od razu stał się potęgą - nieprzemijającą.

- Pamiętajcie, to nie wycieczka turystyczna, czeka nas ciężka praca - ostrzegał swoich aktorów Włodzimierz Staniewski.

I dokładnie tak było. Miałam przyjemność w tym uczestniczyć, dzięki zaproszeniu Gardzienic, by towarzyszyć im w wyjeździe na koszt brytyjskiego podatnika. W pierwszym tygodniu odbywała się katorżnicza praca całego zespołu: reżysera, aktorów, oświetleniowca i dźwiękowca. Próby trwały od rana, po kilka godzin dziennie, ponieważ trzeba było dostosować spektakle do nowej przestrzeni scenicznej. Około godz. 16 krótka przerwa na lunch, znowu próba, a wieczorem dwa przedstawienia i jeszcze... zebranie, na którym reżyser bezlitośnie wytykał wszelkie potknięcia.

Angielskie śniadanko

Dopiero dobrze po północy czas pracy się kończył i można było "pójść w miasto". Ale daj Boże każdemu poznawać Londyn nocą, kiedy jego majestat aż płonie w przepychu iluminacji. W następnym tygodniu było trochę lżej, spektakle zostały ustawione, więc reżyser skrócił próby.

Mieszkaliśmy w hotelu Thistle City Barbican, co po polsku znaczy oset. Można by powiedzieć, że hotel znajduje się w centrum, tyle że centrum Londynu jest większe od całego Lublina. Dla nas lokalizacja była absolutnie komfortowa, bowiem do teatru szliśmy 10 minut, a nad Tamizę, na Tower Brigde, na przykład, ok. pół godziny. Doba w Thistle kosztuje 186 funtów za jednoosobowy pokój, w cenie sauna, basen, jacuzzi i siłownia. No i oczywiście angielskie śniadanie.

- Czy wy nie za dużo jecie, dziewczyny - zrzędliwie pytał Staniewski, przewidując, że po jajecznicy z bekonem i frytkami oraz rogaliku z dżemem i owocowym deserze jego aktorki będą trochę ociężałe na próbie.

Choleryczność szefa

Ale hedonistyczne nastawienie dziewczyn do życia szybko znikało. Obserwując metody pracy Włodzimierza Staniewskiego wiem już, skąd ta doskonałość jego spektakli, nieubłagana trafność każdego gestu i słowa. Bo próby są po to, by żyły z siebie wypruwać, a spektakl, by było pięknie. Reżyser czasami z furią i bez znieczulenia wyrywa to piękno z ciał i dusz swych aktorów.

- Pokażcie to, co na ogół w teatrze jest ukryte - żądał od wykonawców reżyser.

Do Mariusza Gołaja, przyjaciela, który jest w Gardzienicach prawie od początku: Nie schrzań tej perełki, którą specjalnie dla ciebie wypracowałem.

Do Grzegorza Podbiegłowskego: czy panu sprawia kłopot, filozoficzny, psychologiczny, fizjologiczny, mentalny, żeby stanąć tam, gdzie trzeba, czyli metr dalej? Najciekawszym zabiegiem aktorskim jest spojrzeć i pomyśleć, gdzie można najlepiej się objawić!

Do (śpiewającej) Anny Dąbrowskiej: mniej wdzięku, więcej dźwięku!

Do Agnieszki Mendel: masz większe zadanie niż ładnie wyglądać, a ty masz kompletną pustkę w oczach.

Do Marcina Mrowcy: umiesz chodzić czy tylko łazić?

I wciąż niezadowolony reżyser łapie się za głowę, nerwowo biega po scenie, krzycząc wniebogłosy:

- To są mordercy! To są mordercy! Dlaczego tak znęcacie się nad przedstawieniem! Litości! Litooości!

Ale za chwilę ktoś zagra na najwyższym poziomie, ktoś inny ujmie jego serce jakimś niespodziewanym blaskiem i reżyser wybucha równie gwałtownym zachwytem: excellent! doskonale!

Jest dobrze, a tu nagle coś ze światłem, które Pawłowi Kieszko poszło trochę w bok.

- Co ja mam z tobą zrobić? Kantor zabrałby ci dietę. Należy wzorować się na najlepszych - mówi Staniewski, który przecież sam do tego grona już dawno dołączył.

Wspólny język

W Gardzienicach są trzy aktorki urodzone za granicą: Greczynka Alexis Kokkali, Angielka Anna-Helena McLean (grająca Elektrę) i prześliczna Wietnamka, urodzona we Francji Julia Bui-Ngoc. Dlatego angielski jest językiem kontaktowym i wszyscy w zespole świetnie nim władają, ale czasami brakowało słów. Tak zdarzyło się podczas sesji fotograficznej dla angielskich fotoreporterów. Aktorzy odgrywają wybrane sceny przed obiektywem, a Staniewski tłumaczy ich sens.

- To jest fallus, który......... cały świat - tłumaczy reżyser słynną, bachiczną scenę z drągiem z "Metamorfoz". - Jak jest zapładniać po angielsku?

To był chyba jedyny językowy problem, bo Włodzimierz Staniewski po prostu olśniewał Anglików swobodą, z jaką używał ich mowy. To wyszło podczas "wieczoru autorskiego" reżysera, który też był biletowany, rzecz w Polsce niespotykana. I londyńczycy wykupili wszystkie miejsca, podobnie jak na warsztaty reżyserskie i aktorskie. Na tym spotkaniu polski reżyser dowiedział się, że ma w Anglii sporą grupę uczniów - młodych reżyserów teatralnych, którzy głośno mówią o inspirującym wpływie Gardzienic. Przyznawali, że są pod wrażeniem książki - wywiadu ze Staniewskim pt. "Hidden territory" ("Ukryte terytoria", dwa lata temu ukazała się w londyńskim wydawnictwie). Odbyła się też w Barbican międzynarodowa sesja poświęcona Gardzienicom i ich założycielowi. Jedną z dyskutantek była Lucy Davies, autorka publikacji o najwybitniejszych teoretykach teatru XX wieku. Wśród nich, obok Stanisławskiego, Meyerholda czy Grotowskiego znalazł się Włodzimierz Staniewski. Dodajmy jeszcze, że szef Gardzienic miał wykład w Oxfordzie, poświęcony teatrowi starożytnej Grecji.

Polska mafia

Na koniec trochę o samym Barbican. To gigantyczny obiekt, o bardzo nowoczesnej, falującej architekturze. Z zewnątrz nie widać, jak potężną kubaturą dysponuje, ponieważ cztery piętra ukryto pod ziemią. W górę idą trzy. Korytarze to kilometrowe labirynty. - Tu łatwo się zgubić i na pewno się zgubicie, dlatego nalegamy, żebyście nosili zawsze identyfikatory - powiedziano nam na dzień dobry. Ale my się upilnowaliśmy, pomni przestrogi danej przez dyrektora OPT jeszcze przed wyjazdem.

- W Barbican pracują dobrze wychowani ludzie, mają dobrze zorganizowaną pracę, dobrze zarabiają i nie życzą sobie, żeby im w tym przeszkadzać - żartował Staniewski.

Szefową ochrony Barbican jest Polka z Kielc, w barku pracuje chłopak z Koszalina, a w hotelu obsługiwały nas polskie kelnerki. Rodaków można było spotkać co krok, doszliśmy więc do wniosku, że w Londynie działa polska mafia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji