Artykuły

Krwawy popcorn

MOŻNA rzec żartem, że "Pop­corn" został napisany na specjalne zamówienie Współczesnego, ze szczególnym uwzględnieniem po­trzeb Anny Augustynowicz. Bo sztu­ka Eltona nie tylko wpisuje się ide­alnie w problematykę, którą teatr ten od wielu sezonów podejmuje, ale i współbrzmi z nim w tej mierze, uj­mując ją wielce podobnie. Pomię­dzy "Młodą śmiercią", "Balladyną" i "Popcornem" - że wymienię tylko te spektakle - da się przeciągnąć wspólną nić. Każda z tych insceni­zacji, choć każda inaczej, to głos w dyskusji o obecności zła w dzisiej­szym świecie. O zaniku granic mo­ralnych i pustce między pojęciami z podręczników etyki. I o żerowa­niu na niej przez media, a właści­wie przez całą współczesną kultu­rę.

Punktem odniesienia, mottem, echem owej dyskusji, a przy tym, że tak powiem, jednym z dowodów rzeczowych w sprawie, jest głośny film Oliviera Stone'a "Urodzeni mor­dercy". Począwszy od "Młodej śmier­ci" często powoływano się na ten tytuł pisząc o metodzie zastosowa­nej przez Augustynowicz, która zbrodnię i przemoc pokazuje z migotliwym dystansem, jak błysk wi­deoklipu.

Ale w "Popcornie" o "Urodzonych mordercach" mówi się już wprost. I na wielu poziomach. Z jednej stro­ny mówią o tym filmie młodzi za­bójcy, Scout (Katarzyna Bujakie­wicz) iWayne (Grzegorz Falkowski) - stanowiący nowe wcielenie krwa­wego amerykańskiego mitu, który Romea i Julię zmienił w Bonnie i Clyde'a - z drugiej zaś strony od­wołuje się doń reżyser takich wła­śnie filmów, Bruce (Mirosław Gu­zowski), do którego domu wtar­gnęła wspomniana wyżej para, i pro­ducent jego filmów, Karl (Grzegorz Młudzik): obaj odrzucający poczucie winy za owego mitu szerzenie i torowanie dróg przemocy. Co cie­kawe, że zarówno młodzi mordercy - zwani przez media "zabójcami z supermarketu" - jak Bruce i Karl, twórcy "Zwyczajnych Amerykanów", filmu-echa "Urodzonych morder­ców" - z dziełem Stone'a przewrot­nie polemizują. Wykpiwąjąc swoją od niego zależność, to znów czyniąc z niej zarzut wobec świata, który tak kocha zbrodnię i gwałt, że choć się nimi brzydzi - pod pozorem prawa do informacji - czyni z nich sobie miłe duszy widowiska.

Nie bez kozery Wayne, reżyseru­jąc swym przybyciem do domu Bru­ce'a krwawą jatkę na użytek tele­wizji, pozostawia w rękach tzw. spo­łeczeństwa, tj. zwykłych telewidzów, klucz do dalszego ciągu. W rękach dzierżących piloty: jeśli wyłączycie telewizory - mówi do tych, którzy oglądają tę relację "na żywo" - pod­dam się, nic się nie stanie. Lecz je­śli macie ochotę zobaczyć, co tu się zaraz będzie działo - nie wyłączaj­cie swoich telewizorów!

To są niemal ostatnie słowa spek­taklu, wypowiedziane wprost z kład­ki proscenium, a więc niejako do nas wszystkich. Warto je sobie przypo­mnieć, gdy będziemy siedzieć przed telewizorami, gapiąc się na jakąś re­lację "live": z wojny, odbijania za­kładników, czy choćby na "Wiado­mości TVP". Że to nie to samo? I że w ogóle obarczanie odpowiedzialnością kogoś, kto ogląda zło, oburzając się zresztą na nie, mija się z celem, bo ten ktoś, my wszy­scy, jest bezsilny? Zapewne, ale w tym właśnie "Popcornu" sens, iż ła­twość tego alibi ukazuje jako zło nie niniejsze niż samo zło.

Skądinąd zaletą "Popcornu" (tak sztuki, jak i spektaklu, który zda się dodatkowo tę perspektywę pod­kreślać) jest ujmowanie dyskusji na temat wzajemnej (czyjej?) odpo­wiedzialności - w ostry cudzysłów. To przedstawienie nie chce być mo­ralitetem, w którym łatwo i z uży­ciem gotowych sztanc (do jakich za­licza się np. opinia o "relatywizmie moralnym") rozdziela się racje, a spory rozstrzyga według zasad au­diotele. To szyderstwo z takiego moralizowania. Gorzka kpina z wia­ry, iż talk-show uwolni nas od po­czucia winy, a i drwina z mniema­nia, iż samowiedza w tej mierze da­je prawo do żonglerki sumieniami. Fakt, że nikt nie jest (nie czuje się) winny - zdają się mówić Elton i Au­gustynowicz - nie zmienia faktu, iż nikt nie może się czuć niewinny. Fi­nałowe postscriptum do historii opowiedzianej na scenie - gdy ak­torzy stojąc przed nami w paru zda­niach relacjonują dalsze losy swych postaci - odwołuje się do tej kon­statacji z cierpkim humorem. Bo kto okazuje się w efekcie winny? My? Nie! Oni? Z pewnością! Ale oni też mówią "nie", więc po prawdzie wi­nien jest chyba tylko Bóg - powia­da się w finale.

Przedstawienie jest zręczne i świadome swych walorów oraz ograniczeń. Walorów - bo to inteligent­na, aktualna przypowieść, a ograni­czeń - bo to właśnie zręczna, acz nie udająca arcydzieła powiastka, z której wykręcić się można podob­nie, jak czynią to jej postaci. Rzecz w tym, że Elton i twórcy spektaklu o tym wiedzą.

Dlatego pozostają przy swoim: ze swobodą kreują sytuację, w której światy realny i filmowy przenikają się, łudząco podobne do rzeczywi­stości, to znów udają grę, z której w każdej chwili można zrezygnować. Ale to też będzie tylko gry frag­mentem. Z rozmysłem stosuje się więc zabieg "umowności": postaci mówią często wprost do nas, niby na stronie, niektóre gesty są prze­rysowane, a tzw. mocne sceny trak­towane z mocnym przymrużeniem oka. Np. scena zastrzelenia Brooke (Grażyna Madej), która, umierając za kanapą, wypowiada swoje dalsze kwestie niby kabaretowe didascalia.

"Popcorn" to role dobre i lepsze choć konwencja nie pozwala na peł­ne budowanie postaci, są w spek­taklu wyraziste szkice, z pogranicza dobrej karykatury: np. zblazowana harpia, Faarah (Beata Zygarlicka) czy Brooke (G. Madej), jedna z ty­sięcznej armii aktoreczek, potrafią­ca karierę "przez łóżko" uczynić perwersyjną intelektualną igraszką. Siłą napędową spektaklu jest jed­nak para młodych zabójców. Zna­komicie radzi sobie jako Wayne (de­biut w tak dużej roli) Grzegorz Fal­kowski. Przekonujący jako cynicz­ny, brutalny, a i nie głupi "zwyczajny Amerykanin" (dziś można śmiało i ze smutkiem rzec: Polak też), prze­konujący do tego stopnia, że mimo iż rolę swą umieszcza w sporym na­wiasie, publiczność daje się uwieść jej autentyzmowi (brrr... takiego spotkać nocą!). Udanie partneruje mu Bujakiewicz: "lalka" z durną minką, umie być cwana i bez­względna; jej miłość do telemagii ukazana zostaje w sposób tyleż za­bawny, co straszny.

"Popcorn" to przedstawienie z publicystycznym zacięciem. Zrobio­no je dobrze i ogląda się je dobrze. Ale kryje też w sobie głębsze, groź­ne prawdy, które mogą się kiedyś zjawić w naszych domach, tak jak Wayne w domu Bruce'a.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji