Kolęda gorzka i niepokorna
"... Jeśli ludzie wszędzie
Podniosą się, to dźwigną
ojczyznę do lotu
I chociaż nikt z nas nie ma tej
siły olbrzyma
To do pełzania już nie ma
powrotu"... (ERNEST BRYLL)
KURTYNA nie dzieli aktorów i widzów: wchodzących wita otwarta scena. Rzecz nie dzieje się bowiem ani tam ani kiedyś, ale tu i teraz; wszyscy jesteśmy uczestnikami spektaklu.
Ten wielokrotnie nadużywany pomysł inscenizacyjny tym razem jest nie tylko przekonywający, ale - powiedziałabym - nieodzowny. Bowiem "Kolęda - nocka" Ernesta Brylla jest jak świeży, gorący jeszcze chleb. Może on smakować bardziej lub mniej, jednym wyda się przaśnym razowcem, innym pszenicznym rarytasem, ale jest pożywieniem nas wszystkich i temu nie sposób zaprzeczyć. Wzruszająca, symboliczna scena otwierająca drugi akt sztuki, kiedy to aktorzy dzielą się z widzami opłatkiem, to nie "chwyt pod publiczkę", ale konsekwencja myśli inscenizacyjnej, zaakcentowanie wspólnoty między sceną a widownią.
Sztuka Brylla jest aktualna. Aktualna programowo, a nie uaktualniona. Autor napisał ją jesienią pod wrażeniem polskiego sierpnia 80. Zespół Teatru Muzycznego w Gdyni przygotował w karkołomnym tempie niespełna trzech tygodni. I oto powstało chyba pierwsze w Polsce pełnospektaklowe widowisko poetycko - muzyczne, w którym przedstawiono na scenie nasz czas teraźniejszy nie za pomocą zabiegów reanimacyjnych na klasyce narodowej, lecz z twórczego impulsu, który przez ów czas został wyzwolony; z programowego założenia, że teatr i publiczność winni wspólnie oddychać gorącą atmosferą aktualności. Nie wszyscy akceptują takie myślenie. Są wśród twórców teatralnych i nie tylko teatralnych ludzie, którzy sądzą, że wydarzenia historyczne muszą się "uleżeć", że trzeba czasu i dystansu, by móc je przetworzyć w wartościowy kształt artystyczny. Są inni (np. Andrzej Wajda i jego realizowany już "Człowiek z żelaza"), którzy pospiesznie karmią swą sztukę aktualnością. Czy ów pośpiech świadczy na niekorzyść sztuki? Czy plakatowa niejako, wyrazista aktualności, wyklucza głębię przemyśleń na rzecz z kokietowania doraźnymi emocjami? W niektórych przypadkach może tak być istotnie, ale akurat nie w przypadku Brylla. Kto zna jego twórczość poetycką i dramatopisarską, ten wie, że jest to autor od lat konsekwentnie penetrujący jeden i ten sam temat. Ten temat brzmi: jacy jesteśmy - my, współcześni Polacy, jak przebiega wykres naszych wzlotów i upadków narodowych, jakiej twarze nosimy za maskami, jakie słowa kryje nasze milczenie, dokąd zdążamy? Słowem jest to literatura nieustającego, społecznego rachunku sumienia. Dlatego też pisząc, że "Kolęda-nocka" powstała po wydarzeniach sierpniowych, miałam na myśli wyłącznie jej ton i kształt sceniczny. Idea sztuki istniała w twórczości Brylla już dawno. Wiersz "Kolęda-nocka", od którego wzięła tytuł, poeta napisał w 77 r.. Znalazły się także w niej niektóre wątki z wcześniejszych dramatów, wiersze z cyklu "Polaków portret własny" (kilka z nich po raz pierwszy ukazało się drukiem w "Kulturze", we wrześniu br.) i wreszcie wiersze z ostatnich miesięcy, jak ten np., którego fragment posłużył za motto recenzji.
Lecz wróćmy na otwartą scenę. Górują nad nią wyniośle dwa ramiona stoczniowych dźwigów zwieńczone kotwicami - symbolami nadziei. Biała materia w tle bywa chmurą, mgłą, zimowym pejzażem, niebem nocnym i niebem gorejącym, poszerzone o otwarty plan pierwszy przeistacza się w skrzydła białego orła, który jest podstawowym znakiem plastycznym pomysłowej, pięknej i zmieniającej się zgodnie z rytmem przedstawienia scenografii zaprojektowanej przez Mariana Kołodzieja. Zanim orle skrzydła obejmą całą scenę, akcja rozgrywa się na planie pierwszym w scenerii prowizorycznego placu budowy czy barakowozu. Zwyczajni ludzie w roboczych kombinezonach wykonują proste czynności, prowadzą proste, niewesołe dialogi. Niepostrzeżenie w ów realistyczny nastrój wchodzi kolęda. Pojawiają się postacie z jasełek, lecz tradycyjne maski noszą na głowach; twarze mają odsłonięte, własne. Jeszcze chwila, a jasełkowa Matka Boska zmieni się we współczesną, brzemienną kobietę niecierpliwie czekającą na własne mieszkanie; tłum aniołów i kolędników przeobrazi się w tłum Polaków jadących do pracy, stojących w kolejce, podających sobie z rąk do rąk zdobyte z trudem przedmioty codziennego użytku. A i zwyczajowe rekwizyty kolędników noszą znamiona miejsca i czasu. Na szatach aniołów motywy kaszubskiego haftu, w kolorową gwiazdę kolędnika wkomponowany dyskretnie znak "Solidarność". Bo to przecież nie dobrotliwe, trochę wesołkowate a trochę rzewne jasełka. To codzienność Polaków, wsparta oddechem poezji, wyrosłej z historii i obyczajowości narodu. Symbolika i dosłowność w scenicznej symbiozie.
Gdyby Bryll ułożył tę sztukę dla teatru dramatycznego, byłaby to rzecz - mimo całej nośności literackiej - znacznie uboższa. Zarys akcji jest bowiem bardzo skromny, dramaty są w poszczególnych wierszach, ale braknie dramaturgii w całości. Rzecz stworzona została wszakże dla teatru muzycznego i dzięki temu zaistniała z pełną wyrazistością. "Kolęda - nocka" zespolona ze znakomitą trafną muzyką Wojciecha Trzcińskiego zyskała dodatkowy wymiar i znaczniejszy format. Inscenizacja i reżyseria Krzysztofa Bukowskiego uczyniły z pozostających w harmonijnym partnerstwie poezji, myśli obywatelskiej i muzyki - teatr żywy i teatr dobry.
Pomysł by wzmocnić chór teatralny Akademickim Chórem UG i zaprosić na gościnne występy dwie znane wokalistki i zespół muzyczny Bronisława Opałki okazał się trafny i podniósł rangę przedstawienia. O poszczególnych wykonawcach nie wspominam, ponieważ bohater sztuki Brylla to bohater zbiorowy. Świadczy o tym dowodnie finał spektaklu, podczas którego - mimo żywej reakcji widowni, oklasków, bisów i okrzyków - nie nastąpiły tradycyjne ukłony, nie było parady aktorów, wręczania im kwiatów, ściskania dłoni autora i reżysera. W głębokiej perspektywie sceny pożegnał publiczność zwarty, nieruchomy tłum ludzi. Po prostu ludzi.