Zabrakło Raskolnikowa
"Zbrodnia i kara" wg Fiodora Dostojewskiego w reż. Małgorzaty Bogajewskiej w Teatrze im. Fredry w Gnieźnie. Pisze Stefan Drajewski w Polsce Głosie Wielkopolskim.
Film Gnieźnieńska "Zbrodnia i kara" rozgrywa się między bielą a czernią. Tylko Sonia nosi czerwoną suknię, znak miłości... i woli życia
Podłogę sceny pokrywa biały puch, który kontrastuje z szaroburym wnętrzem, odrapanymi i zdezelowanymi sprzętami. Ten biały puch przylepia się do ubrań. Ten biały puch przykrywa zakrwawioną podłogę. Ten biały puch to opozycja czystego i prawego życia do brudu świata..., symbol czystości i prawości.
Małgorzata Bogajewska wykroiła z powieści Fiodora Dostojewskiego bardzo spójną i logiczną opowieść, która równie dobrze mogłaby się wydarzyć także poza Rosją. Chociaż klimat rosyjski - zwłaszcza czechowowskie poczucie czasu - daje się wyraźnie zauważyć. Małgorzata Bogajewska traktuje sytuację sceniczną jako sen Raskolnikowa, w którego głowie kłębią się wydarzenia i ludzie z jego najbliższego otoczenia, jego obserwacje świata, pragnienia i rzeczywistość, która zgrzyta.
Bogajewska rozpisała ten traktat filozoficzny o winie i karze na ciąg scen przenikających się, czasami nieco odrealnionych, czemu sprzyja - oprócz scenografii - muzyka Bartłomieja Woźniaka.
Reżyserka do swojej realizacji zaprosiła dwóch studentów PWSFTiT w Łodzi: Wojciecha Lato (Raskolnikow) i Tomasza Marczyńskiego (Razmuchin). Był to krok ryzykowny, a efekt okazał się połowiczny. Razmuchin Marczyńskiego trafiony w punkt. Aktor buduje postać wielowymiarową, zmienną, operuje bogatym arsenałem środków wyrazu. Jest bardzo emocjonalny. Dla odmiany Wojciech Lato buduje postać Raskolnikowa na jednym poziomie emocjonalnym, na dwóch minach i kilku gestach. Nie czuć, nie widać, nie słychać, aby targały nim namiętności, poruszały go rozterki egzystencjalne. Sprawia wrażenie leminga, kogoś, kto wie, że przegrał, pozbawiony jest jakiejkolwiek energii, a przez to nijaki. Z zespołu męskiego wyróżnia się Wojciech Kalinowski jako Porfiry. Aktor zbudował swoją postać - dość odrażającą, co tu kryć - na kilku charakterystycznych ruchach i modulacjach głosowych, które doskonale określiły jego charakter.
"Zbrodnia i kara" to świat zdominowany przez mężczyzn. Ale w gnieźnieńskiej inscenizacji trudno nie zauważyć Martyny Rozwadowskiej (Katarzyna) i Michaliny Rodak (Sonia), które - każda w inny sposób - próbują w tym świecie zaistnieć.
Małgorzata Bogajewska postawiła na słowo. I wygrała. Żadne zabiegi inscenizacyjne nie przesłaniają treści genialnej powieści, które ciągle się aktualizują. Nic nie odciąga od nich uwagi widza. Szkoda tylko, że zabrakło Raskolnikowa, bo wtedy temperatura spektaklu byłaby wyższa.