Artykuły

Wszystko, co jest, było i będzie...

"Pieśń nad Pieśniami" w reż. Eimuntasa Nekrośiusa z Teatru Meno Fortas w Wilnie na X Międzynarodowym Festiwalu Konfrontacje Teatralne w Lublinie. Pisze Grzegorz Janikowski w Opcjach.

Jak na jubileusz przystało, organizatorzy festiwalu-trzech wybitnych twórców teatralnych: Janusz Opryński, Leszek Mądzik i Włodzimierz Staniewski - zadbali o przygotowanie urozmaiconego repertuaru. Każdy z nich zaprosił kilka cenionych przez siebie spektakli, a całość uzupełniły występy "teatrów na żądanie" publiczności. Warto w tym miejscu dodać, że dobór programu poprzedziła sonda przeprowadzona wśród lubelskich widzów i krytyków, której celem było ustalenie najważniejszych wydarzeń artystycznych minionych dziewięciu edycji Konfrontacji. Oceny były zbieżne - i stąd w Lublinie z nowymi przedstawieniami zagościli m.in. Komuna Otwock z "Perechodnik/Bauman", Eimuntas Nekrośius i jego Meno Fortas z "Pieśnią nad Pieśniami", Paweł Szkotak z poznańskim Teatrem Biuro Podróży z "Kim jest ten człowiek we krwi?" według Makbeta, Teatr Derevo Antona Adasińskiego z "Ketzal" czy żywiołowa Stella Polaris z odległej Norwegii z plenerową paradą "Świętowanie życia".

Zaiste barwna mieszanina gatunków, form i stylistyk, zwłaszcza że nie zabrakło także przedstawień gospodarzy: cyklu Kosmos Gardzienic (oraz prezentacji "Wazy Francois", czyli "work in progress" studentów Akademii Praktyk Teatralnych Gardzienice), wielokrotnie nagradzanego już, świetnego "Do piachu" Teatru Provisorium i Kompanii Teatr oraz wstrząsającego spektaklu Sceny Plastycznej KUL Leszka Mądzika - "Odchodzi" (zainspirowanego książką "Matka odchodzi" Tadeusza Różewicza).

Szczęśliwie w Lublinie jubileusz obchodzono skromnie, bez przemówień, owacji i hucpy - co skłaniało raczej do refleksji o teatrze, losie i kondycji człowieka oraz społeczeństwa. Miało to swoje odbicie choćby w szkicach i wypowiedziach publikowanych codziennie w gazetce festiwalowej "5 ściana", a także w dość gorących sporach widzów. Bo choć nie wszystko się udało i nie każdy spektakl zaproszonych mistrzów-ulubieńców przypadł publiczności do gustu, to jednak niezaprzeczalną wartością tego festiwalu była rozmaitość propozycji formalnych - od teatru narracji plastycznej, przez widowiska quasi-rytualne, aż po uliczne parady czy teatr tańca. Znakomicie sprawdził się także nurt różewiczowski, a w nim doskonały, ascetyczny wieczór "Czytanie Różewicza" w wykonaniu Adama Ferencego, Olgierda Łukaszewicza i Witolda Mazurkiewicza (odrębną jego część stanowił prapremierowy pokaz Trele-morele w wykonaniu Jana i Marii Peszków). Dawno nie słyszałem takiej ciszy na widowni, która wręcz chłonęła każde słowo owej poetyckiej "medytacji na glos" wierszy autora "Kartoteki".

Nie zamierzam jednak zdawać tu relacji z tego bogatego we wrażenia festiwalu. Pragnę jedynie zapisać powidoki artystycznego wydarzenia - "Pieśni nad Pieśniami".

Wykute z żywiołów

Eimuntas Nekrośius - legenda litewskiego teatru, twórca znakomitej Szekspirowskiej trylogii "Hamlet", "Makbet", "Otello" - zmierzył się z niemożliwym i... wystawił biblijną Pieśń nad Pieśniami. Od razu przyznam, że na taką inscenizację stać tylko wielkich światowego teatru. Jest to bowiem przedstawienie, do którego dochodzi się latami - tak jak dorasta się do prostoty, świadomości opanowania materii scenicznej, którą potem swobodnie kształtuje się niczym rzeźbiarz bryłę marmuru. Takie spektakle wychodzą spod ręki Krystiana Lupy (np. "Kalkwerk" czy "Zaratustra)", Petera Brooka (np. "Tragedia Hamleta") czy Petera Steina (m.in. pamiętna Mewa). A jednak każdy z tych arcymistrzów toczył swoją rozmowę z gotowym dziełem dramatycznym lub filozoficznym. Nekrośius zaś musiał przekroczyć literaturę, zainscenizować starotestamentową poetycką księgę, o której w Zoharze napisano, że "zawiera w sobie wszystko, co jest, było i będzie...".

"Pieśń nad Pieśniami" to wszak anonimowy poemat, powstały pomiędzy VIII a II w. p.n.e., którego autorstwo niegdyś błędnie przypisywano królowi Salomonowi. Sama pieśń zarazem już od czasów Owidiusza odczytywana jest jako symbol nieśmiertelności, a rozliczne midrasze i teologiczne komentarze wskazują, że jest ona alegorią miłości Boga i narodu wybranego lub też mistycznej jedności, "zaślubin" Chrystusa z Kościołem powszechnym. Jest świętą księgą ludzko-boską, poematem o odwiecznym związku Boga z ludzkością.

Przed twórcą zatem stanęło zadanie nie lada. Jakim bowiem językiem opowiedzieć metafizyczny poemat, którego "bohaterami" są Bóg-mężczyzna-Oblubieniec i kościół-kobieta-Oblubienica, a przy tym nie utracić owej atmosfery przekraczania światów - ludzkiego i boskiego, stałej obecności aspektów sacrum i profanum? Teatr niemożliwy! Mimo to zdarzający się, choć rzadko, i zapadający w pamięć (np. "Mahabharata" w reżyserii Brooka czy "Umarła klasa" Kantora).

Misteryjną aurę tego spektaklu oddać mogą najlepiej słowa człowieczej skargi Anzelma z Canterbury: "Nie potrafię Cię szukać, jeśli mnie o tym nie pouczysz, ani znaleźć, jeśli mi się nie pokażesz".To jakby ukryta wskazówka reżyserska skierowana do głównych aktorów, odtwarzających role Oblubienicy i Oblubieńca. Bo też w tym przedstawieniu prawie bez słów aktorskie relacje i porozumienie rozgrywają się w sferze pozawerbalnej. Cieleśnie i metaforycznie, poprzez ruch, gesty, kontakt wzrokowy, nasłuchiwanie i oczekiwanie. A wreszcie poprzez sceniczną wizualizację odczuwanych stanów emocjonalnych, przeczuć i pragnień. Słowa (tłumaczenie wybranych wersów z poematu wyświetlane jest ponad sceną) zdają się zbędne, są zaledwie echem przeżywanych przez postaci emocji. Czasami zaś stają się źródłem scenicznej metafory, inspirują działania aktorskie, interakcje bohaterów.

Nekrośius przeniósł akcję "Pieśni..". z Ziemi Obiecanej w bagnisty krajobraz Północy. Nie słychać tu gruchania synogarlic, brak zapachu cedrowych gajów i henny. Od pierwszej sceny osacza widza półmrok litewskich kniei zamiast ozłoconych słońcem wzgórz Jerozolimy. To zagubiona pośród grzęzawisk i dorzeczy (Niemna lub Niewiaży) wieś, w której centrum stoją kościółki i cerkwie, a także kuźnia. Już pierwszy obraz nadaje ton całej akcji - po bokach i w tle stoją wypolerowane butle na gaz (każda inaczej strojona), na których pozawieszano krzyże różnych wyznań. W mroku błyszczą jak kopułki cerkwi lub strzeliste dachy wileńskich kościołów, po chwili zaczynają grać, dzwonić niczym dzwony kościelne na nabożeństwa, a zasłuchana gromada ludzka przez moment zastyga na scenie. Oto głos Oblubieńca.

Na scenie krzątają się trzy psotne dziewczyny w zwykłych płóciennych ubraniach, przesuwają rekwizyty, starają się uprzątnąć przestrzeń. Zdejmują biały obrus z majaczącego dotąd w tle stołu (może ołtarza?), spod którego wyłania się wielkie kowadło - serce zdarzeń. Wnoszą rulony białej tektury niczym zwoje pisma, śmieją się przy tym i przekomarzają. Po chwili zawiązują sobie pod szyją długie włosy, co przypomina zawiązywanie chustek na głowie. Gesty, które wykonują, stają się symbolem i czystą sceniczną poezją.

Następnie wkracza gromada postawnych, zadziornych chłopów. Przypominają raczej litewskich drwali niż bohaterów poematu - ziemscy, wręcz przyziemni.

Jeden z nich (Salvijus Trepulis, późniejszy Oblubieniec) przechwala się swoją silą i aby się popisać przed pozostałymi, próbuje unieść gigantyczne kowadło. Gdy mu się to nie udaje, szuka innej okazji, żeby się sprawdzić. Nagle pod sklepieniem zjawia się jabłko w drewnianej ramce. Być może jest ono biblijnym jabłkiem granatu, a może rajskim jabłkiem poznania dobrego i złego? Cała gromada wręcz rzuca się, by zdobyć ów symbol szczęścia. Każdy inaczej wyraża silę swego pragnienia i pożądania: ktoś rzuca kijkiem, ktoś inny wspina się na czyjeś plecy... Oblubieniec rzuca w górę grabiami. Wreszcie udaje się - to jemu jabłko wpada w dłonie. Zaczyna je gryźć, z miąższu wysuwa się robak (echo grzechu pierworodnego?) i dopiero wtedy spostrzega Ją - Oblubienicę (Aldona Bendoriute).Ta rudowłosa zwiewna dziewczyna jest wprost zapatrzona w niego ("Niech mnie pocałuje pocałunkiem / ust swoich! / Ach, twoja miłość jest słodsza niż / wino!" - wszystkie cytaty za: "Pieśń nad Pieśniami". W: Biblia. Brytyjskie i Zagraniczne Towarzystwo Biblijne. Warszawa 1977). W tle dobiega miarowy i coraz gwałtowniejszy, przeszywający dźwięk młota uderzającego w kowadło - rytm rozżarzonej miłości, bijącego serca. Po chwili, gdy gromada ruszy gdzieś dalej, na scenie zostanie sama Oblubienica. Siedzi na krześle na proscenium z wyrazem zachwytu na twarzy i co chwilę zrywa się, pędzi do kowadła, przykłada doń palec niczym do kamertonu i wraca na miejsce, troskliwie niosąc w dłoni "niesłyszalną" pieśń miłości, drgnienie "duszy, którą miłuje" ("Jak jabłoń wśród drzew leśnych, / tak mój miły między młodzieńcami").

Wyobraźnia reżysera zdumiewa co i rusz. Słynny obraz strzyżenia owcy przez pasterza nabiera tu namacalnego charakteru: oto Oblubienica przykryta białą tkaniną ("boża owieczka"), którą pasterz-Oblubieniec cierpliwie "strzyże" wielkimi nożycami, zdejmując kolejne pasma wełny ("Twoje zęby są jak stado owiec / strzyżonych, / które wyszły z kąpieli"). On także już wie, że dzieje się coś niezwykłego. Jest wprawdzie jeszcze nieco zawstydzony i zagubiony, wzdycha ze zdumieniem: "Oczarowałaś mnie, moja siostro, / oblubienico, / oczarowałaś mnie jednym / spojrzeniem swoich oczu". Dotąd nieco zwalisty, przyziemny młodzian, zaczyna teraz wręcz emanować delikatnością i wewnętrznym światłem.

Fascynującą sceną w spektaklu jest budowanie domu, do którego zostanie wprowadzony Oblubieniec. Tworzą go jedynie kawałek sznurka, podtrzymywany w narożnikach przez czterech aktorów, i strop oparty o tyczkę ("Belki naszego domu cedrowe / nasze stropy cyprysowe"). Stopniowo pojawiają się kolejne synekdochy teatralne: z wełny owcy Oblubienica "przędzie" okno, które przypomina zarazem pajęczą sieć miłości. Stęskniona wygląda, wyczekuje. I oto nadchodzi on, a ona jakimś wewnętrznym zmysłem słyszy jego kroki ("Mój miły podobny jest do gazeli / lub do młodego jelonka. / A oto już stoi za naszą / ścianą, / patrzy przez okno"). Otwiera mu drzwi i okno ze zwiewnej pajęczyny radośnie przykleja do ust wąsy

z białej przędzy ("Uchwyciłam go i nie puszczę, / aż go wprowadzę do domu mojej / matki"). Celowo reżyser rozgrywa tę scenę w centrum, tam, gdzie początkowo sięgano po rajskie jabłko. W tym miejscu przecież wszystko się zaczęło - tu, choć niewidoczny, trwa axis mundi, spotkanie Oblubienicy z Oblubieńcem ("Pod jabłonią obudziłem cię, / tam cię poczęła twoja matka, / tam cię porodziła twoja rodzicielka. / Połóż mnie jak pieczęć na swoim / sercu, / jak obrączkę na swoim ramieniu. / Albowiem miłość jest mocna jak / śmierć").

Kolejne sceny to obrazy ich radości i szczęścia. Energia i wyczulenie na partnera tworzą znakomity rytm sekwencji, dodają im miłosnego napięcia, a także humoru, wręcz rozczulające są momenty "uczenia się" i "podkradania" sobie pocałunków; Oblubieniec oddala się i niejako z rozbiegu pędzi, by w locie musnąć policzek dziewczyny, powtarza to kilkakrotnie, a ona, zachęcona jego przykładem, figlarnie, a może po prostu niewprawnie, powtarza te czynności za nim. Prostota zdarzeń i gestów niesie w sobie wielką żarliwość, jak w scenie, w której Oblubieniec tuli się do ziemi, by całować ślady stóp, odnaleźć miejsca, którymi przemknęła Ona.

Przedstawienie wydaje się wręcz zwiewne, szczególnego nastroju przydaje mu kameralna muzyka Mindaugasa Urbaitisa. Ruchy i kroki pary głównych bohaterów zdają się płynąć w powietrzu i ostro kontrastują z ociężałością wiejskiej gromady. Ich "noc poślubna" to niemal akt strzelisty: pełen niewinnego dotyku, garnięcia

się do siebie, delikatnego odkrywania swojej cielesności; przerywany wrzawą i okrzykami czeredy, która macha barwnymi wstążkami na drewnianych tyczkach, żartuje, przedrzeźnia. Najpewniej zazdrości. Podobnie jak ów nieco pijany chłop, który wtargnie na scenę, burząc intymność ich spotkania. Będzie się kłócił i przeszkadzał, niemiłosiernie fałszując na trąbce, jakby wyrzucając z siebie wszystkie pretensje i żale.

Teatr Nekrośiusa rodzi się z prostoty, niejako na klepisku. Codzienne przedmioty i rekwizyty przechodzą cykle transformacji, stając się złożonymi, wielowarstwowymi symbolami. Nieme kowadło jak serce dzwonu staje się źródłem szczęścia i rozbrzmiewa Pieśnią nad Pieśniami. Wydłubane drewniane koryto przeistoczy się łódź, w której Oblubienica, zamaszyście wiosłując (wiosłami są, rzecz jasna, związane ze sobą rulony białej tektury, która pojawiła się w spektaklu już na początku), wypłynie, by "szukać tego, którego kocha moja dusza" .

Poszukiwania okażą się próżne, Oblubieniec bowiem, zakuty w kajdany, został jej zabrany siłą - uprowadzony w nieznane. Z kolei zazdrosna gromada wiejska wyrusza na bagna i grzęzawiska z długimi tyczkami - jakby szukając zagubionej owcy. Stopniowo ściemnia się, po chwili jednak wierzchołki kijków zaczynają płonąć żywym ogniem niczym grad świętojańskich świetlików.

Wreszcie odnajdą ją i pochwycą. Zazdrośni, będą wygłupiać się i przekomarzać, popychać i przekazywać ją sobie z rąk do rąk. Ktoś wniesie na scenę malowaną, zdobioną skrzynię - taką, w której na wsi zwykły trzymać dobytek gospodynie. Nagle jej wieko uniesie się i Oblubienica zostanie doń złożona. Towarzyszy temu głuchy odgłos rzucanych kamieni ("Szukałam go, lecz go nie znalazłam, / wołałam go, lecz mi się nie odezwał. / Spotkali mnie strażnicy, którzy / obchodzą miasto; / pobili mnie, zranili mnie, / zdarli ze mnie mój płaszcz").

Garść opisanych tu scen być może zdoła oddać zarówno niezwykłą aurę, jak i skalę przedsięwzięcia, jakim jest przedstawienie Teatru Meno Fortas. To spektakl, w którym ilość znaków i symboli przyprawia o zawrót głowy, lecz zarazem daje wręcz organiczne poczucie celowości, konieczności ich pojawienia się - wewnętrznej logiki wykreowanego świata, gdzie "wszystko ma swój czas" i miejsce. W teatrze Nekrośiusa bowiem doczesność niezauważalnie przechodzi w wieczność, a sacrum graniczy z profanum. To, co święte, uobecnia się w człowieku, a zwykła wiejska historia przemienia się w misterium. Jak finałowe dźwięki butli-dzwonów, które powracają niczym echo głosu Oblubieńca; jak przypomnienie, że to, co nam przedstawiono, "zawiera w sobie wszystko, co jest, było i będzie". W środku sceny na kowadle-sercu majaczą nieskazitelną bielą rulony tektury: zwoje Pieśni nad Pieśniami, a może trwale świadectwo "zaślubin człowieka z Bogiem" - kolumny bosko-ludzkiego kościoła...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji