Nawet słoń zatańczył
William Szekspir akcję "Miarki za miarkę" umieścił chyba dość przypadkowo w Wiedniu. Tadeusz Bradecki wyciągnął z tego faktu bardzo poważne konsekwencje, przenosząc swoje przedstawienie do roztańczonej i rozbrzmiewającej walcami stolicy Austro-Węgier sprzed pierwszej wojny światowej. W niewątpliwie atrakcyjnej formie spektaklu zginął tylko gdzieś sam Szekspir.
Już sam początek może zaskoczyć tradycjonalistów. Otóż przekazujący władzę namiestnikowi książę Vincentio (Krzysztof Globisz), chcąc z zewnątrz przypatrzeć się swojemu państwu, w paroksyzmach febry odłącza się od kroplówki. To jeszcze nic w porównaniu z tym, gdy na scenie pojawią się przedstawicielki najstarszej profesji świata. Pracujące u Pani Przesadnej (Magdalena Jarosz) panienki są tu operetkowym artystkami, wyśpiewującymi hity z "Księżniczki czardasza", "Wesołej wdówki", "Wiedeńskiej krwi", "Barona cygańskiego" czy "Perichola". Wprost z variete jest też przyjazd księcia, która niczym indyjski radża pojawia się na scenie siedząc na wielkim słoniu z adekwatnymi do sytuacji pórami.
Wszystko to dzieje się na tle kopii obrazu "Śpiącej Wenus" Giorgiona, przedstawiającej ponętny kobiecy akt. Autorka znakomitej scenografii Urszula Kenar podporządkowała się w ten sposób koncepcji reżysera, który przygotował spektakl nie tyle o mechanizmach władzy, co o relacjach damsko-męskich, w których górą zawsze jest kobieta, o czym zresztą śpiewają panienki.
Tylko raz naga Wenus zostaje przysłonięta. Z góry zjeżdża ogromnych rozmiarów śnieżnobiała szata liturgiczna, pracowicie wyszywana przez mniszki. Oschły acz targany burzą zmysłów w stosunku do pięknej Isabelli (Ewa Kaim), Angelo (Szymon Kuśmider) wylewa na oznaczający niewinność materiał lampkę czerwonego wina, co staje się symbolem utraty czci przyszłej zakonnicy.
Takich atrakcyjnych scen jest w przedstawieniu wiele. Można się nimi rozkoszować do woli, zachwycając się wysokiej próby poczuciem estetyki twórców. Tu nawet więzienie, znajdujące się pod czerwoną podłogą sprawia sympatyczne, kabaretowe wrażenie, wbrew wyobrażeniu o miejscu kaźni samego Szekspira. Powoduje to, że ani przez moment nie odczuwamy obawy o życie skazanego na śmierć Claudia (Marcin Sianko) - młodego szlachcica, który przyczynił się do zaokrąglenia kształtów Julii. Grająca ją Anna Radwan dostosowując się do operetkowego charakteru widowiska nie przejmuje się specjalnie stratą ukochanego, upijając się kompletnie i wykonując jeden z muzycznych numerów.
Po przyjściu do domu, zaczęłam przeglądać program do spektaklu. Znalazłam w nim takie oto stwierdzenie Petera Brooka:
- W "Miarce za miarkę" mamy świat nikczemników: bardzo realny świat, w którym solidnie osadzona jest akcja. Jest to odrażający, cuchnący świat średniowiecznego Wiednia. Nikczemność tego świata jest absolutnie niezbędna w strukturze utworu: błaganie Izabelli o łaskę jest znacznie bardziej wymowne w tej oprawie jak z Dostojewskiego, niż byłoby w lukrowanym krajobrazie komedii lirycznej. Przedstawienia "ładne" odbierają tej sztuce wszelako sens - wymaga ona absolutnie wiarygodnego prymitywu i brudu.
To dziwne, że taki tekst umieszcza się w programie do kompletnie zaprzeczającego mu, właśnie "ładnego" w każdym calu spektaklu. Ale to może wynik bałaganu w Starym Teatrze, związanego z dość burzliwą zmianą dyrekcji.
Tylko w jednym momencie głośny konflikt przy ul. Jagiellońskiej przysłużył się ostatniemu w tym sezonie przedstawieniu. Otóż, gdy grający Escalusa Jerzy Bińczycki, który jest kandydatem do dyrektorskiego fotela, wypowiedział kwestię dotyczącą władzy, na widowni można było usłyszeć gromki śmiech.
Jak widać, Szekspir jest dobry na wszystko.