Artykuły

Jak gdyby nigdy nic - apokalipsa niezauważona

"Jezioro" Michaiła Durnienkowa w reż. Yany Ross w TR Warszawa. Pisze Anna Galewska w Teatraliach.

Nuda, marazm i nienasycenie. To triada, która rządzi dramatem "Jezioro" Michaiła Durnienkowa. Polską prapremierę sztuki możemy oglądać w TR Warszawa w reżyserii Yany Ross. Durnienkow portretuje względnie dobrze sytuowanych mieszczan, którzy jak gdyby nigdy nic biorą udział w apokalipsie. Unicestwienie dzieje się mimochodem, bez dramaturgii, napięcia, strachu. Konstrukcja dramatu zbudowana jest wokół spotkania znajomych nad jeziorem.

Stabilizacja nie gwarantuje szczęścia, każdy z bohaterów żyje w niedosycie, nienasyceniu i niespełnieniu, zmaga się z mniejszym lub większym problemem. Widz dowiaduje się o tym za pomocą introspekcji wplecionych w treść dramatu. Poszczególne postaci ukazywane są w prywatnych sytuacjach - w przestrzeni własnego domu, wśród najbliższych, podczas sesji u psychologa. Introspekcje zostały wyraźnie oddzielone od przebiegu akcji. Ich pojawienie się sygnalizuje zmiana barwy światła na niebieską. Pozostali aktorzy znajdują się wówczas w półmroku, w miejscach gdzie scena jest niedoświetlona.

Sposób, w jaki zorganizowano przestrzeń, budzi grozę. Nie wiemy, gdzie tak naprawdę rozgrywa się akcja. Scena została ograniczona z boku, góry i z dołu jakby betonową zabudową porośniętą zielonym mchem. W suficie widać trzy otwory, przez jeden z nich wychyla się na powierzchnię sosna. Ta powierzchnia nie jest dostępna ani dla widzów, ani dla aktorów. Widzimy tylko ciemną otchłań wyzierającą z rozmieszczonych asymetrycznie dziur. Tylna ściana sceny przyjmuje kształt półksiężyca, łuku, zapadni, co sugeruje, że akcja utworu dzieje się gdzieś na dnie. Na podłodze rozłożona jest sztuczna trawa, gdzieniegdzie rozstawione są zioła, niepostrzeżenie wkomponowane w zieleń, tak by doniczki, w których rosną, nie były widoczne. Tym sposobem scenografka uzyskała efekt betonowej zieleni, uładzonej, przeżartej na wskroś miejskością. W scenografii znajduje odzwierciedlenie wielkomiejska fascynacja naturą, która jest bardziej fantazmatyczna niż prawdziwa, raczej wyobrażona niż doświadczona. Chociaż bohaterowie przyjeżdżają na weekend nad jezioro, spędzają czas jedynie wokół domu swoich kolegów, rozmawiają, wylegując się na rozkładanych leżakach, wyczekując przy tym na pieczone na grillu potrawy. Widzowie nie mogą być pewni czy, i w którym momencie, akcja faktycznie rozgrywa się nad jeziorem. Istnieje ono jedynie w sferze rozmów - gdy jeden z bohaterów proponuje spacer, jego przyjaciele wolą zostać w oswojonej przestrzeni ogrodu, gdzie wszystko jest pod ręką.

Scenografia ma oniryczny charakter, sugeruje widzowi, że akcja rozgrywa się gdzieś na dnie jeziora, w odmętach, a nie na jego brzegu. Układ geometryczny i kompozycja plastyczna ciążą ku dołowi, co podkreśla łuk wieńczący tył sceny. Zdaje się, że bohaterowie dotarli do kresu, tkwią w ograniczonej, nierozpoznanej przestrzeni, która może okazać się niebezpieczna.

Scenografia w tym spektaklu jest wyjątkowo silnym środkiem wyrazu. Justyna Elimnowska przygotowuje scenerię pod wpisaną w dramat apokalipsę. Stwarza kontekst, w którym budowane są znaczenia słów wypowiadanych przez aktorów. Nie pozwala na proste odczytanie akcji, przenosi zwyczajne miejsce - wiejski dom nad jeziorem - do innego, obcego wymiaru, w którym nic nie jest pewne. Od początku do końca scenografia intensywnie gra w spektaklu. Raz wydziela wewnętrzne światy poszczególnych postaci, innym razem stanowi tło dla towarzyskiego spotkania, wciąż jednak wywołuje i podsyca niepokój u widza.

W formule towarzyskiego spotkania Durnienkow rozgrywa współczesne rozterki dotyczące etyki, tożsamości, moralności i poszukiwania sensu życia. W scenach przerywających bieg sztuki pojawiają się problemy transplantologii i handlu ludzkimi organami, kwestia zmiany płci, trudnych relacji ojca z synem, autyzmu oraz niemożności zakochania się i stworzenia stabilnego związku. Te wszystkie zagadnienia ujawniają się w pełni w introspekcjach. Natomiast obserwacja znajomych podczas weekendowego spotkania pokazuje jedynie napięcia między poszczególnymi osobami. Relacje damsko-męskie są chwiejne, oparte bardziej na cielesnej fascynacji niż więzach miłości i przyjaźni, co prowadzi do przedmiotowego traktowania drugiego człowieka. Koniec świata wydaje się już bliski, podskórnie przeczuwają go również bohaterowie dramatu - rozmawiając ze sobą pół żartem, pół serio - opowiadając, gdzie nie chcieliby się znaleźć w momencie końca świata.

Spektakl jest pozbawiony zwartego tempa i akcji. Wszystko dzieje się w rytmie leniwego weekendowego popołudnia, również gra aktorska sprowadza się do poszukiwania improwizowanych scenek, mniej lub bardziej spontanicznych zachowań, praktykowanych w gronie znajomych. Dlatego "Jezioro" może wydać się męczące. Wynika to z tego, że widz wyczuwa dysharmonię między znakami zwiastującymi katastrofę, rozsianymi w dialogach, intermediach i scenografii, a biernością, lenistwem i nieświadomością postaci. Taki efekt może być skutkiem świadomego działania reżyserki, chcącej podkreślić sytuację, w której w zasadzie nie dzieje się nic, a jednak wydarza się wszystko. Uczucie niepokoju wzbudza również tajemnicza postać grana przez Dawida Ogrodnika. Jego nagość, umiejscowienie w przestrzeni - kiedy rozpoczyna się spektakl siedzi na dole półksiężyca utworzonego z wygiętej w łuk konstrukcji scenograficznej - to wszystko sprawia, że nabiera on cech postaci z innego świata. Swoją obecnością i działaniem zapowiada nadchodzącą tragedię. Zagłada dokonuje się mimochodem, niepostrzeżenie, w pół słowa. Nagi anioł śmierci w pewnym momencie po prostu zakłada na głowę każdego z aktorów foliową torbę. Widzowie obserwują, jak postaci duszą się powoli. Ich oddechy stają się coraz głębsze i coraz głośniejsze, aż w końcu ustają. Nawet wówczas twarze ludzi nie wyrażają strachu ani cierpienia, oddech zatrzymuje powoli, jak w zaplanowanym, ale nieuświadomionym do końca procesie.

"Jezioro" Michaiła Durnienkowa w reżyserii Yany Ross obrazuje schyłek znanej nam cywilizacji. Jest kondensacją problemów współczesności. W spektaklu nie brak odwołań do rosyjskiej polityki - są one zapośredniczone poprzez projekcję happeningów rosyjskiego artysty Piotra Pawleńskiego, wyświetlanych na bocznych ścianach sceny przed rozpoczęciem spektaklu oraz podczas introspekcji. W zaszyciu ust, spętaniu ciała drutem kolczastym czy też w odcięciu własnego ucha wybrzmiewa niemy krzyk sprzeciwu. Niepokój zawarty w działaniach Pawleńskiego wisi w powietrzu, którym oddychają bohaterowie "Jeziora".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji