Fredro nudzi się na giełdzie
"Dożywocie" Aleksandra Fredry w reż. Filipa Bajona w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski w Przeglądzie.
Pomysł związania "Dożywocia" Fredry ze współczesną giełdą, choć na pierwszy rzut oka ponętny, okazał się dla spektaklu w Teatrze Polskim zgubny. Filip Bajon nie sprostał własnemu zamysłowi i jego giełda przypomina jakiś podrzędny zamtuz, w którym maklerzy zamiast pilnowaniem indeksów i akcji zajmują się pantomimicznymi macankami. Być może tkwił w tym jakiś ukryty cel, ale wypadło niesmacznie. Na tle wyświetlanych tablic indeksowych i wiadomości o cenach ośmiorniczek (siei), automatów do gry oraz przechadzających się niemrawie pracowników giełdy rozgrywa się właściwa akcja. Ale niezbyt płynnie - wciąż się zacina i sama sobie nie wierzy. Rasowy i złowieszczy komizm Fredry rozmywa się w tych niezdarnych próbach uwspółcześniania, nawet pomysł ucharakteryzowania Twardosza na wzór i podobieństwo komiksowego bohatera śmieszy tylko przez chwilę, a potem nuży. Nic tu do siebie nie pasuje, wszystkiego jest za dużo: pijani biesiadnicy Birbanckiego są nadmiernie pijani, Rózia i Birbancki nazbyt gorliwie pozbywają się przyodziewku (za parawanem), Orgon ciągnie za długiego wąsa, a Jarosław Gajewski, osamotniony Łatka z całkiem innego przedstawienia, nie wiadomo z kim właściwie ma tu grać. Najwyraźniej reżyser nie pozapinał spektaklu, a w rezultacie aktorzy doznają kontuzji. W najgorszych opałach pozostaje Fredro, który zapewne nie przypuszczał, że napisał taką śmiertelnie nudną piłę.