Artykuły

Szekspirowskie de-LEAR-ium

"Lear" wg Williama Shakespeare'a w reż. Jędrzeja Piaskowskiego w Teatrze Nowym w Poznaniu. Pisze Błażej Kusztelski.

Powstały na motywach szekspirowskiego "Leara" obraz sceniczny jest jak z sennego koszmaru: świat wypadłszy z ram, pogrążył się w obłędzie i rozpadzie. Ta arealistyczna wizja stanowi rodzaj scenicznej antyutopii albo utopii negatywnej, pokazując rzeczywistość w oparach absurdu, szaleństwa, totalnej destrukcji i upadku.

Twórcy spektaklu grubo przesadzili, informując na stronie internetowej Teatru Nowego, że przenieśli akcję swego "Leara" do XXXII wieku, bowiem co stanie się za tysiąc lat i jak będzie wyglądał wtedy świat, może przewidzieć albo geniusz-wizjoner, albo szaleniec. Możliwe więc, iż realizatorzy myśleli raczej o XXII wieku, ale się zagalopowali. Na scenie widzimy salę pałacową współczesnego władcy, ogołoconą już niemal ze wszystkiego (jak przed remontem albo w trakcie restaurowania wnętrz, albo jak przed ewakuacją). Stoi tylko stół i paręnaście krzeseł zupełnie przypadkowo dobranych. Słowem: rezydencja odarta z całej swej świetności czy blichtru (scenografia i kostiumy: Justyna Eliminowska).

SZALEŃSTWO ŚWIATA CZY DOM WARIATÓW?

Po pałacowej (muzealnej?) sali snuje się kilka/kilkanaście osób ubranych na ogół niedbale, nawet w spodniach dresowych, niekiedy w szortach. Tylko tajemnicza kobieta (Antonina Choroszy), która w programie figuruje jako Błazen, nosi długą czarną suknię (może żałobną, może to postać Melancholii z obrazu Malczewskiego albo Śmierć? ), no i najstarszy z tego grona mężczyzna (Aleksander Machalica) ma na sobie ciemną marynarkę i wygląda dostojniej. To Lear, jak można się domyślać, bo to on woła: "Gdzie mapa". Ale na pewno nie jest szekspirowskim królem sprzed kilku wieków. Raczej jakimś współczesnym władcą, który może jest śmiertelnie chory, a może po prostu usiłuje pozbyć się brzemienia władzy i kłopotów (ale nie przywilejów) i scedować ją na najbliższą rodzinę, skoro państwo mu się pewnie wali (a może i wszystko dookoła), a on pozostał w opuszczonym niemal przez wszystkich zwolenników siedzibie. I może to wszystko dzieje się gdzieś na wygnaniu, może w momencie ucieczki, kiedy władca zatrzymał się w jakimś miejscu... a może we własnym pałacu, siedzibie władzy, na krótki moment przed ewakuacją?

Z drugiej jednak strony równie dobrze rzecz może się toczyć w sali jakiegoś pałacyku, w którym mieści się dom wariatów. Jego pensjonariusze snują się po tym przybytku bez większego sensu, w większości siedzą, chodzą, kładą się na stole, a w pewnym momencie nawet rozwalają znajdujące się w pomieszczeniach gipsowe figury. Jeden z nich, nagi, porusza się wolno, dzierżąc nagą figurę noszoną głową w dół, jeszcze inny pełznie przez salę wkleszczony nogami i rękami w złożony leżak, a ten, który wciela się w Leara w pewnej chwili kładzie się na stole i jakby bezwiednie obmacuje łono siedzącej obok kobiety (szekspirowskiej córki). Jeszcze inny ma się za Jana Sebastiana Bacha, nawet ubrany w historyczny kostium (Paweł Hadyński). W tej nierealnej rzeczywistości owi pensjonariusze domu wariatów prowadzą ze sobą jakieś strzępy rozmów, tak jakby próbowali chaotycznie przepowiadać sztukę Szekspira, jakby powtarzali sobie wybrane sceny bez ładu i składu, wcale nie starając się zamarkować jakichś realnych sytuacji, jakby ich szaleństwo zupełnie irracjonalnie wdrukowało w ich umysły - bez ich świadomości - fragmenty sztuki "Król Lear".

Ale może być i trzecie wytłumaczenie tego, co dzieje się na scenie: oto w tej chorej wizji mamy pensjonat z zamkniętymi tam od dawna eks-aktorami, którzy nagle pod wpływem impulsu zaczynają do siebie mówić "Learem" i nawet niektóre sytuacje jakoś tam w absurdalny sposób usiłują budować. Tak naprawdę jednak, nikt już z nich nad niczym nie panuje i niczym się nie kieruje. Jakby w tym długotrwałym zamknięciu naprawdę popadli w obłęd, i w tym obłędzie po prostu wyrzucali z siebie fragmenty sztuki właśnie o obłędzie, czyli "Leara".

WSZECHOGARNIAJĄCY ŚMIETNIK

Atmosferę bliżej nieokreślonego szaleństwa, manifestującego się biernością i entropią (chaosem i bezładem) dopełnia jeszcze na koniec obraz świata na zewnątrz. Oto unosi się tylna ściana-zasłona, odsłaniając wielkie okno albo raczej szklaną ścianę (obraz?), za którą piętrzy się sztuczny świat (może wyimaginowany) śmieci. Ten śmietnik zasłania cały widok za szybą. Można się domyślać, że wszystko wokół tonie w śmieciach, cała rezydencja. Śmietnik cywilizacji, śmietnik wartości?... Może oni tam tkwią całkiem tym syfem zasypani, może miotają się jak szczury w klatce, może bliscy zagłady kompletnie stracili rozum? Może cały świat skurczył się do tego pałacu, z którego nie ma już wyjścia. Ci zaś w środku udają tylko życie, udają rzeczywistość fikcyjną, żyją jak w obłąkaniu, czekając już chyba tylko na jakiś koniec.

De facto można odnieść wrażenie, że to co oglądamy na scenie to oniryczne łamańce na wybranych fragmentach tekstu "Leara", że to jakieś majaczenia, mózg wariata na scenie - jakby rzekł Witkacy - czyli coś w rodzaju wyprysku jego "czystej formy". Albo że to delirium objawiające się zagubieniem, dezorientacją, niekiedy agresją i pobudzeniem, na przemian ze zmniejszoną aktywnością psychoruchową i wycofaniem.

CZY TO NIE ŚCIEMA?

Tak czy owak efekt jest jeden: widz ma prawo uznać, że katastroficzną ideę przedstawienia dałoby się wyrazić w ciągu kwadransa, zaś reszta to już tylko zwykła redundacja, mówiąc językiem programistów. A więc kompletnie zbędna, nieczytelna, nużąca i monotonna, by nie rzecz - nudna. I choć niektóre obrazy-sytuacje mogą być dosyć sugestywne, nic z tego nie wynika. Odnosi się wrażenie, że i sami aktorzy nie mają co grać. Twórcy spektaklu w notce o spektaklu zapewniają, że ich "Lear" to "fantastyczne i abstrakcyjne studium dzisiejszej Europy i Polski z perspektywy przyszłości". Że "fantastyczne i abstrakcyjne" - to zgoda, ale że dzisiejszej Europy i Polski, w dodatku z perspektywy przyszłości, stuletniej, a może nawet tysiącletniej, to już daleko posunięta nadinterpretacja, by nie rzecz zwyczajna ściema.

Tego przedziwnego (bo "udziwnionego", maksymalnie zredukowanego fabularnie) "Leara" ogląda się momentami jak teatr rapsodyczny, momentami jak teatr radiowy (potęgują to wrażenie sceniczne głosy dobiegające z głośników - wzmocnione nagłośnieniem), a często jak typowy performance. Nie mam oczywiście wątpliwości, że w głowach realizatorów (Jędrzej Piaskowski - reżyser i Michał Pabian - dramaturg) cały spektakl układał się jak najlepiej, wszystko było jasne, logiczne i mądre, tyle tylko, że tak naprawdę (co oczywiste) spektakl istnieje wyłącznie w recepcji (w odbiorze), bo w intencji twórców jest jedynie czystą potencją. A z perspektywy widza przedstawienie w Nowym - nie ma co ukrywać - wydaje się niestety kompletnie niezrozumiałe, niejasne i nieciekawe.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji