Artykuły

Zabijamy ciszę

- Niezależnie od tego, po której stronie jesteśmy czy po lewej czy po prawej, ten spektakl jest totalnie uniwersalny. Mówi o poszukiwaniu siebie, swojej tożsamości, więc strona tutaj nie ma żadnego znaczenia - mówi Krzysztof Kwiatkowski, reżyser przejmującego, ludzkiego, prywatnie wyprodukowanego spektaklu "Nad moim grobem noc nie zapadnie" z warszawskiego Teatru Academia, chwilę przed nowym, kolejnym cyklem występów. Spektakl jest objęty opieką reżyserską Jacka Poniedziałka, aktora Nowego Teatru w Warszawie.

Co odczuwacie w związku z nowym ustrojem politycznym w kraju i czy planujecie, na krótki czas przed wznowieniem, zmienić coś w spektaklu z powodu obecnego, konserwatywnego rządu ?

Krzysztof Kwiatkowski: Ze względu na wybory polityczne nie ma żadnego pomysłu na to, żeby cokolwiek zmieniać. Wybory wyborami a sztuka sztuką. My się skupiamy na sobie, na tym co chcemy opowiedzieć, to jest dla nas najważniejsze. Nie boimy się żadnej cenzury, jeżeli taka przyjdzie, to trudno. Robimy spektakl pod kątem własnego rozwoju oraz pod kątem rozbudzania świadomości naszej, jak i publiczności, która będzie na tym spektaklu.

Cezary Kwiecień: Nie ma tam żadnych konotacji politycznych, my opowiadamy o jednostce, o ludziach, o emocjach.

KK: Niezależnie od tego, po której stronie jesteśmy, czy po lewej czy po prawej, ten spektakl jest totalnie uniwersalny. Jest o poszukiwaniu siebie, swojej tożsamości, więc strona tutaj nie ma żadnego znaczenia.

Zrobiliście już dwa spektakle - "Enter" o braku tolerancji oraz "Osama the Hero", o tym co może zrobić terrorysta. A teraz "Nad moim grobem noc nie zapadnie", który opowiada o szukaniu tożsamości. Czy to jest jakaś forma trylogii?

KK: Słyszeliśmy takie sugestie, istnieje możliwość nazwania tego jakąś trylogią, ale to nie był nasz zamysł. Dwa pierwsze spektakle były robione przez Jacka Poniedziałka, przy "Enterze" pracowała również Anna Smolar. W spektaklu "Enter" część ludzi grających tam jako aktorzy teraz pomaga nam w innych sferach np. Piotr Ziarkowski, który teraz jest ko-producentem spektaklu czy też Marcin Żak, który aktualnie robi nam kostiumy. W "Bohater Osama" grali Cezary Kwiecień i Ida Jabłońska, teraz znów są w zespole. Ludzie powracają, tworzy się taka mała rodzina, ale to nie jest trylogia zamierzona w żadnym stopniu, choć mogło by to tak wyglądać.

Jak to jest, że aktor jak ty, w takim młodym wieku, decyduje się na reżyserowanie?

KK: Od dłuższego czasu myślałem dwutorowo - i o aktorstwie, i o reżyserii. Wiekiem jestem młody, aczkolwiek ten tekst do mnie trafił i jak go przeczytałem uznałem, że mam tym tekstem coś do powiedzenia. Są w nim postaci, o których coś już wiem, stały mi się bardzo bliskie, niezależnie od tego czy są starsze czy młodsze ode mnie. Z ludźmi, z którymi pracuję mam mnóstwo wspólnej historii i mnóstwo wspólnych opowieści. To sprawiło, że poczuliśmy się na tyle bezpieczni, żeby zaryzykować w tak młodym wieku. Mam nadzieje, że się sprawdzi. Chodzi o ten moment, w którym zadajesz sobie pytanie czy tekst, który czytasz jest tekstem, który dotyczy nas, który mógłby wyjść ode mnie. Ja tak poczułem i wydaje mi się, że tylko takie podejście może być uczciwe.

Jak to jest być młodym twórcą w Polsce, jakie są możliwości, jakie prowadzicie kampanie finansowe?

CK: W trakcie pracy nad naszym spektaklem wrzuciliśmy go na stronę Polakpotrafi.pl gdzie drogą internetowa pozyskuje sie pieniądze. Krótko mówiąc zbiórka nie wypaliła. Musieliśmy się ratować innymi kanałami, wziąć kredyt, ale też zaczęliśmy się kontaktować z naszymi znajomymi. I to nam się sprawdziło. Napotkaliśmy na wiele życzliwości, chęci pomocy. Bez tych osób projekt ten nie doszedłby do skutku.

KK: Na tym trzeba się totalnie skupić biznesowo, a często nie ma na to głowy, czasu i przestrzeni, ponieważ chce się skupić na sztuce, na rozwijaniu tematów, na wystawianiu, na kreowaniu. Tu masz takie zasady, którym musisz sprostać, mnóstwo papierologii. Odbierają one chęć tworzenia, przestrzeń na twórcze działanie i to zabiera energię. Z drugiej strony wiadomo, że nikt nie przyjdzie z workiem pieniędzy. Musimy robić sami, czyli brać kredyt i ryzykować.

Na ile opowieść Fabrice Melquiota dotyczy polskiej społeczności?

KK: Tekst jest uniwersalny, o poszukiwaniu własnej tożsamości. Każdy z nas, niezależnie, z której półkuli ziemi pochodzi mierzy się z tymi samymi problemami, marzeniami i z tym poszukiwaniem siebie. Kim się urodziliśmy, a kim się stajemy. Jest u nas w spektaklu postać Elvis'a Presley'a, który jest takim odnośnikiem dla bohaterów. Jest ich marzeniem, spełnieniem i symbolem. Reprezentuje amerykański świat blichtru, pieniędzy, osiągnięć - tak zwany "american dream". Czy Elvis Presley będąc sam poczuwa się do tego "american dream"? Nie wydaje mi się, patrząc na jego biografie. Więc pada pytanie: gdzie jest "american dream"? Według mnie nie ma czegoś takiego, najwyraźniej wszyscy uczestniczymy w jakiejś gonitwie poszukując czegoś, co nie istnieje. Kreują nas rodzeństwo, ludzie z którymi przebywamy, media, rodzina która wytycza nam jakieś ścieżki. Albo jakiś symbol, postać, jak Elvis.

Co jest charakterystyczne w polskim teatrze że jest tak oklaskiwany na całym świecie? Co jest w tej polskiej energii?

KK: To się nie dzieje od wczoraj. To jest kontynuacja, to są mistrzowie, od których się uczy, są autorytety, które przekazują swoją wiedzę, doświadczenie, przekazują artystycznie duchowy dialog. Inspiracje są na każdym rogu. Sytuacja, że Jacek Poniedziałek, aktor teatru Warlikowskiego, przejmuje opiekę nad nami jest dla nas totalnie komfortowe. Ten teatr staje się więcej niż zawodem. Jest to sposób na dotarcie do siebie, na znalezienie siebie. Wtedy ta uczciwość procentuje w tym, że spektakl jest dobry, że ta sztuka się rozwija. To nie jest żadna nowość. Teatr może być jak kościół, jak jakaś wiara, jak Bóg którego się szuka.

Jeździcie na festiwale zagraniczne?

KK: Bardzo byśmy chcieli, ale sytuacja i projekt, który nas angażuje powoduje, że możliwości są ograniczone. Staramy się być, jak są zapraszane teatry z zagranicy do nas. Natomiast nie jeździmy za spektaklami.

Co jest wciąż pociągające i inspirujące w amerykańskiej pop kulturze dla Polski? Dlaczego wciąż się wybiera amerykańskie ikony?

KK: Jesteśmy wychowani na latach 90-tych, na autorytetach typu Michael Jackson lub Michael Jordan. Jesteśmy karmieni w Polsce i w Europie właśnie Ameryką. My się odnosimy siłą rzeczy do popkulturowych bajek, które pobudzają wyobraźnię i kreują nasze marzenia. Elvis jest symbolem tragedii i spełnienia, dwa w jednym. Tym są postacie z amerykańskich opowieści. Najważniejsze jest to, że one żyły i że to nie są bajki, tylko prawda. To jest jakiś rodzaj ostrzeżenia.

W telewizyjnej debacie poświęconej waszemu spektaklowi i młodym, zdolnym twórcom udział wzięła Krystyna Rubik, prezes Śródmiejskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, która ostatnio w mocnym stopniu przyczyniła się do największego wydarzenia w polskiej kulturze i sztuce, a mianowicie do polskiego, głośnego filmu fabularnego "11 minut" w reżyserii Jerzego Skolimowskiego - klasyka polskiej sceny filmu. Film i jego wartka akcja w osiemdziesięciu, co najmniej, procentach dzieją się na terenie przepięknie zrewitalizowanego warszawskiego, artystycznie sfilmowanego i pokazanego Placu Grzybowskiego, na co pozwolenie wydała właśnie pani prezes. To właśnie pewne fakty i ruchy administracyjno-techniczne szyją miarę sukcesu. Oczywiście obraz sam w sobie jest bardzo mocny, przemyślany i odważny. W związku z tym szukacie pomocy do propagowania waszej sztuki u ludzi decyzyjnych?

KC: Tak rodzi się historia. Jeśli chodzi o nas i nasz spektakl bez pomocy ludzi nie wyglądałby tak jak teraz. Dochodzą do nas dobre głosy i opinie, jesteśmy już po pierwszym etapie grania. Technicznie musieliśmy zmienić miejsce z Fabryki Trzciny na Teatr Academia, też w dzielnicy Praga Północ, ale zapatrywania są bardzo obiecujące. Nasza drabina się nie kończy. Serdecznie zapraszamy na wznowienie.

Dla widza przyjeżdżającego z innego kraju często znajdują się bariery tłumaczenia w polskim teatrze. Dużo teatrów rzadko robi napisy angielskie, a dużo ludzi jest zainteresowanych. Czy wy coś przygotujecie?

KK: Docelowo tak, bo chcielibyśmy aby przychodziło na nasz spektakl jak największe grono odbiorców. Nie chcielibyśmy się ograniczać, szczególnie że mieszkamy w Warszawie, w której jest dużo obcokrajowców. Mamy to w planach, ale wprowadzać będziemy stopniowo. Musimy pamiętać, że nie jesteśmy teatrem instytucjonalnym. Prowadzimy totalnie niezależną działalność. To poszerza liczbę odbiorców i pozwala na większy szacunek do widza.

Wasz spektakl przemyca elementy "american dream". Jeżeli w ogóle istnieje, czym jest dzisiejszy "american dream" dla młodych?

KK: "American dream" to jest wytrych, nie istnieje w czystej formie jakiej my sobie wyobrażamy. Życie w "american dream" to jest świat kosztowny i nie mówimy tu o pieniądzach, bardzo gorzki jak świadczą losy gwiazd typu Elvis, Amy Winehouse czy Kurt Cobain.

CK: Obserwując dzisiejszy świat można wyciągnąć wniosek, że jest coś takiego w mediach, a one kreują ludzi najbardziej, jakaś obłud, że wszystko jest na wyciągnięcie ręki, że możesz mieć wszystko, bez cierpienia, podane na tacy. Nie chcę tego bagatelizować, ale ludzie tym żyją, tym karmią, często tego nie ma, ale oni za tym podążają. Nad tym naprawdę warto przysiąść i się zastanowić. I w końcu zabić tą ciszę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji