Artykuły

I co jeszcze?

"Podopieczni" Elfriede Jelinek w reż. Pawła Miśkiewicza w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Maciej Stroiński.

Jelinek jest rzadkim przypadkiem noblisty-grafomana. Ale z brakiem talentu można żyć, nawet robić z tego akceptowalny teatr. Gdy Maja Kleczewska wystawia Elfriedę, to wychodzi pięknie. Paweł Miśkiewicz widać lubi takie flupy, że już trzeci raz je nam serwuje ("Kupieckie kontrakty", "Podróż zimowa"). Albo ceni dobry polew ze znanej a cienkiej artystki, przy której każdemu wzrasta samoocena. Tym razem jej rozlazły, zakalcowaty tekst ("Dialog" 2015, nr 4) podano w formie psychozy na scenie. Tytułowi "podopieczni" pozrywali się z oddziału. Słuchasz i masz wrażenie, że ci ktoś defekuje do ucha i jest tego kogoś więcej niż jeden. I tu następuje motto do tej recenzji, którego nie chciałem dawać na początek, bo nie byłoby kontekstu: "To nie jest literatura, to jakiś, kurwa, bełkot. Ta laska ma nakurwione we łbie, niech do pochwy sobie głowę wepchnie i na to nadepnie. Sam napisałbyś to lepiej, gdybyś tylko dostał kija w rękę i trochę ziemi" (Dorota Masłowska, "Paw królowej").

Albo Miśkiewicz robi w nie tej co trzeba branży, albo celuje w "akt całkowity". Jego spektakl, z tą rozwałką, gadką szmatką, bohaterem grupowym, sytuacją wyjściową "skoro już tu jesteśmy" i braniem wszystkiego w nawias, chciałby być "Factory 3" albo "Poczekalnią.1", a na pewno czymś totalnym, i nie wiem, może jest, ale raczej totalną sieką. Tematem jest "horda pierwotna" i reżyser wykombinował, że chce hordę pierwotną, poruszającą się ruchami Browna. Boleśnie zmarnował talent aktorów, czas widzów i czas aktorów - TYLU WYBITNYCH AKTORÓW oraz tylu życzliwych i cierpliwych widzów. Więcej was mama nie miała? Niepoliczalna ilość wykonawców służy temu, by nikt z nich nie wykorkował, opanowawszy pamięciowo o jedno słowo za dużo by Elfriede Jelinek. Wracamy do źródeł, do Ajschylosa, chór i dwie postaci. Do Ajschylosa również dosłownie: "Błagalnice". Ci dwaj niechóralni nazywają się Fadul i Elizjo i są kopiuj-wklej z "Niewiny" Dei Loher, którą ten sam reżyser pokazał w tym samym teatrze z tymi samymi aktorami (Jan Peszek i Zbigniew Kaleta).

Mało pięknego, ale jest: "Koncert na dwoje skrzypiec d-moll" Bacha, Ajschylos i wejście chóru, podpłynięcie do widowni, gdy to wszystko przez moment ma szansę na wzniosłość. Są coraz bliżej, THEY'RE COMING, nie bądź bezpieczny - ale to, niestety, tyle. Spektakl się osuwa w trzy godziny jajecznicy, gdzie nawet białko się jeszcze nie ścięło. Scenografia niegłupia, głównie podłogowa, trzeba by wisieć pod sufitem, żeby ją docenić (por. "Kto wyciągnie kartę wisielca, kto błazna?"). Płytki grób zalany kawą. W tle sznurownia i grzejniki, jakby Scena Kameralna tylko tyle mogła.

Nie znam inscenizacji z Zabrza, ale jest trailer, gdzie mamy taki sam kabotynizm i takiego samego tojtoja. Znajdźcie na jutiubie czytanie z Łodzi, które też brzmi pusto, więc może to wina "płaszczyzny tekstowej"? Z pustego i Salomon itd. Rzecz jest o uchodźcach i tym gorzej dla nich. Organizują w teatrze inwazję barbarzyńców, OKUPACJĘ ŚWIĄTYNI, wielki zgrzyt pod tytułem "shit hits the fan", czyli "chciałeś, to masz". Nie obchodzi cię ten długometrażowy apel, bo ty nie obchodzisz jego. Gdybym pracował w "Wysokich Obcasach", to polubiłbym na rozum.

PS Przedstawienie ma PS, w którym członkini chóru negatywnie recenzuje całość przedsięwzięcia. Czyli że co, że celowo "nieładne" i to rozkłada krytykę na łopatki? Stary numer, ale spoko, bo aż się prosi o przytaczanie prasowych zjeb, które już nadchodzą. Gdyby Wam, twórcy, przypasował mój artykuł, to uprzedzam: zgadzam się!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji