O RÓŻEWICZU - KRYTYCZNIE
Zdumiona recenzją p. Jasińskiej z warszawskiego przedstawienia "Na czworakach" Różewicza ("TP" nr 17) pragnę tą drogą zadać jej parę gorzkich pytań. Przede wszystkim pojąć nie mogę, jak to możliwe, skoro u nas kwalifikuje się filmy jako zdatne albo niezdatne dla młodzieży, przechodzi się do porządku nad faktem, że we wspomnianej sztuce bierze udział grupa młodych dzieci - chyba najwyżej do lat dwunastu! Widok ich w tym kontekście i w tej inscenizacji był dla mnie naprawdę wstrząsający, ale u p. Jasińskiej o tym ani słowa. Drugie zastrzeżenie. Recenzentka pisze, że autor "śmieje się" sam z siebie. Śmieje się? chyba należy powiedzieć "kpi", i to z najgłębszego dna trzewi, które widać mocno mu dolegają, sądząc po doborze słów, jakimi się posługuje, zapewne dla zamaskowania jakiegoś okropnego niedowładu. Wracając do śmiechu, na przedstawieniu, na którym byłam 9 bm. nie rozległ się na widowni ani razu - a "publika wsiegda prawa", jak mawiał ponoć Konstanty Siergiejewicz Stanisławski. Recenzentka "Tygodnika" o słownictwie Różewicza również w ogóle nie wspomniała. Cóż na to autor (czy autorka) drukowanej przez "Tygodnik" rubryki na tematy wychowania? Czy może chcielibyśmy, żeby nasze dzieci używały na co dzień tych pięknych słów: zasr..., du..., gó... które coraz obficiej ze sceny polskiej rozbrzmiewają? I czy nie znajdzie się wreszcie ktoś, kto głośno powtórzy za mną: mamy tego dosyć!? Sztuka Różewicza przywiodła mi na pamięć kapitalną książkę Bułhakowa "Mistrz i Małgorzata". Szkoda, że p. Jasińska czegoś ciekawego na ten temat nie napisała - może zresztą powstrzymała się od tego celowo, żeby nie przynieść ujmy Różewiczowi. U niego bowiem wszystko jest tak strasznie "dick aufgetragen" (grubo nasmarowane) - za jego przykładem i do mego, bardzo zatroskanego tekstu pozwalam sobie wprowadzić niemczyznę!
MATYLDA OSTERWINA (Kraków)