Za co kochamy Iwonę?
"IWONĘ, księżniczkę Burgunda" ogłosił Witold Gombrowicz drukiem blisko sześćdziesiąt lat temu, niedługo przed wojną, która była powodem jego dożywotniej emigracji, w 1938 r., na łamach "Skamandra".
"Iwoną" też wrócił Gombrowicz na polską scenę, gdy w 1957 r. odbyła się jej prapremiera w warszawskim Teatrze Dramatycznym. Po tamtym spektaklu był jednak autor "Operetki", "Ślubu" nieobecny w polskim teatrze przez lat siedemnaście. Na ponowne jego odkrycie czekaliśmy więc (z przyczyn politycznych, rzecz jasna) bardzo długo. Ale gdy wrócił do teatru krajowego ostatecznie - stało się to z niezwykłą intensywnością: w latach 70 i 80 mieliśmy blisko trzydzieści premier jego sztuk. Najczęściej sięgano właśnie po "Iwonę". Dlaczego? Nie sposób na to pytanie odpowiedzieć mądrze bez głębszej analizy zjawiska. Wydaje się wszak, iż najprostszą, a niedaleką od prawdy odpowiedzią będzie, iż "Iwona" jest spośród wszystkich dramatów Gombrowicza tym najprzystępniejszym dla widza. Nie ma w niej filozoficznego wyrafinowania "Ślubu", nie ma historiozoficznego kołowrotu "Operetki", jest natomiast mocna dramaturgiczna konstrukcja, jest czytelna akcja, jest wiele humoru - jaki można odczytywać na różnych piętrach - w sumie więc rzecz wydaje się w sam raz na atrakcyjne dla publiczności, artystycznie ważne przedstawienie.
Te zalety "Iwony" są jednak także sporym niebezpieczeństwem dla realizatora. Łatwo bowiem ów dramat spłaszczyć, rozmienić na drobne żarty, popaść w kabaret. Ta pozorna łatwość, gdy nad nią nie zapanować, zostawia z wieloznacznej materii dramatu jego powierzchowną intrygę, widzowi ofiarowuje zaś tanią parodię dworskich zachowań. Nie bez kozery wielość premier (polskich i światowych) "Iwony" idzie w parze z bladością artystyczną tylu z nich. Na dobrą sprawę "Iwona" nie doczekała się zresztą równie znakomitych inscenizacji jak "Operetka" (Dejmek), czy "Ślub" (Major, Jarocki). Bywała natomiast zwykle - tylko, aż? - okazją do inteligentnej, teatralnej zabawy.
Jak wypadnie szczecińska inscenizacja "Iwony", w reżyserii Anny Augustynowicz? Trudno odpowiedzieć, ale można być chyba pewnym, że Augustynowicz, konsekwentnie podczas swej dyrekcji artystycznej budująca oblicze Teatru Współczesnego, nie sięga po ten dramat jedynie po to, by nam sprawić tego rodzaju zabawę. Zderzenie życia, reprezentowanego, trochę paradoksalnie, przez na pozór "martwą", kukłowatą Iwonę, ze skostniałą, ale i aktywną w utrwalaniu tego skostnienia Formą, reprezentowaną przez dwór, da się interpretować na wielu płaszczyznach, jest też dobrą okazją do zbudowania spójnej, bogatej inscenizacji.
W przedstawieniu we Współczesnym weźmie udział cały, dziś liczący dziewiętnaście osób, zespół aktorski. Scenografię do spektaklu stworzył Waldemar Zawodziński, muzykę - Jacek Ostaszewski. Tercet ten współpracował już ze sobą z dobrym skutkiem; czy i tym razem (7 bm.) zaprezentuje nam wartościowe przedstawienie?