Artykuły

Z chłopa król...

OGLĄDAŁAM "Króla Mięsopu­sta" na normalnym przedsta­wieniu, to znaczy nie na pre­mierze prasowej. I już na wstę­pie chciałabym zauważyć: reak­cja widowni była taka, jaką teatr tylko może sobie wymarzyć. Idziemy do teatru, bardzo się spieszymy na tę godz. 19.30, wpadamy nieraz tuż przed trzecim dzwonkiem. Zasia­damy na widowni, będąc jeszcze w swoim świecie - w świecie własnych spraw, codziennych trosk - naraz ten drugi świat, wyczarowany przez teatr, zaczyna nas wciągać, wciąga coraz bardziej, tak że o własnym za­pominamy. Na "Królu Mięsopuście" w procesie teatralnego oddziaływania jeszcze jedno stadium daje się zauwa­żyć po stronie widzów: stadium za­skoczenia. Ludzie przyszli się bawić. Śmiech pusty, z którym tu i ówdzie ktoś jak­by awansem wyskoczy, przygasa, wreszcie cichnie. Koniec pierwszego aktu nazwałabym krytycznym mo­mentem sztuki. Jeszcze nie wszystko jest jasne, jeszcze ludzie pytają, co ta sztuka w ogóle znaczy. Ale w drugim akcie zwrotnica już jakby została przełożona i już się wie, po jakim torze jedziemy. Śmiech nabiera in­nej tonacji. Robi się gorzko. Gdyby był sejsmograf na widowni, pokazał­by bez pudła, jak krzywa reakcji wi­dzów zbliża się do linii założeń spek­taklu. Zupełnie niedawno w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej młodzież z IV roku przedstawiała "Króla Mięsopu­sta" na pokazie dyplomowym. Grala wesoło, raczej śmiesznie, wychodziło to dość lekko, ale istoty sprawy dotykało tylko po wierzchu. Niedorzeczne byłoby porównywanie dwóch spektakli pod ką­tem warsztatu aktorskiego czy warun­ków wystawienia, ale kto je widział tu i tam ten zauważa od razu, że myśl inscenizatorów w Teatrze Dramatycznym szła w innych kierunku. Reżyser jakby się dokopał do filozofii Rymkiewicza. W programie czytamy o klasycystycznej koncepcji twórczości tego poety, że czerpie on swobodnie z zasobów kultu­ry, że świadomie ponawia wzory - te archetypowe, wiecznie powracające, że twórczość według niego na tym polega, by wyrażać w coraz inny sposób to, co nieprzemijające. Niech nikt nie da się zwieść: "Król Mięsopust" nie jest farsą, choć pozor­nie na to wygląda. Teatr uwielbia pozory i w tej sztuce ma ich do dys­pozycji całe bogactwo. Aktorzy wychwytują je łapczywie. Gratka to niemała przetworzyć się w postać, która gra kogoś innego, może nałożyć mas­kę i odsłonić... serce. Florek gra Filipa, Filip gra Florka, Rosalinda zamieniłaby się w Kasię, Kasia w Rosalindę... W tym korowodzie postaci prawdziwych i umownych objawia się prawda o życiu i człowieku, jaki jest gdy coś znaczy, jak się ugania za władzą i jak mu się władza z rąk wymyka, jak z "Cienkiego" robi się "Gruby" lub odwrotnie, jak potulny może być groźny, jakiego głupi nabiera rozumu, jak się wszystko zmie­nia, jak powtarza, jaką igraszką by­wa los ludzki...

Jaki to ma sens? - pyta widz sam siebie, nawet gdy mu się przedsta­wienie nie podoba. Musi pytać. Do te­go teatr go prowokuje. W tym - największa wartość przedstawienia. Wiodąca i popisowa rola przypada Mieczysławowi Czechowiczowi, jako Florkowi, który z chłopa staje się królem. Wszystkie inne role - to akompaniament. Przy tym Wojciech Pokora - eks-król Filip gra powyżej górnego "C" - wysoko, cienko i jak trzeba nieprawdziwie. Roberto nato­miast Jerzego Zelnika został nastrojo­ny na akord udręki i niemocy. Scenografia znakomicie wprowadza widzów w grę pozorów. Na scenę wtacza się wóz jarmarczny - teatralny, kolorowy, maski wokół tańczą w zawrotnym rytmie. Zapowiada się karnawałowa zabawa. Pozostaje tylko czcza jej forma, to co z zewnątrz, to co złudne. Nie o zabawą bowiem i tutaj chodzi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji