Księżniczka czardasza i jej operetkowy dwór
Odpowiedzialność za przygotowanie każdej premiery spoczywa na licznej grupie wykonawców oraz realizatorach, a więc przede wszystkim na reżyserze, choreografie, scenografie i w wypadku opery czy operetki kierowniku muzycznym. Odpowiedzialność ta jest znacznie większa, jeśli na afisz wchodzi dzieło mające długą tradycję wykonawczą, jeśli znane jest z poprzednich znakomitych realizacji. I w takiej właśnie sytuacji znaleźli się podczas przygotowania ostatniej premiery poznańskiego Teatru Muzycznego: Jerzy Golfert (reżyser), Stanisława Stanisławska (choreograf), Stefan Janasik (scenograf) i Stefan Rudko (dyrygent) - na plakacie "Księżniczka czardasza" Emmericha czy jak kto woli Imre Kalmana.
Jerzy Golfert - występujący notabene w podwójnej roli reżysera i odtwórcy partii Boniego - stworzył spektakl barwny, efektowny, pełen dobrych pomysłów w stylu telefonicznej rozmowy z aktu III, wtopiony w atmosferę naddunajskich stolic wieku XX. Dobrym uzupełnieniem obrazu była choreografia Stanisławy Stanisławskiej, budująca w skromnych warunkach sceny teatru widowisko roztańczone, z udziałem coraz lepszego baletu. O ile scenografia aktów I i II dopasowana została z dużym wyczuciem do miejsca rozgrywanej akcji (elegancja wnętrz, piękno detali, wyczucie stylu zarówno budapeszteńskiego kabaretu "Orfeo" jak i salonów książęcego pałacu), o tyle scenograficzne ubóstwo aktu III, w którym musieliśmy oglądać sceny finałowe, pozostawią spory niedosyt, sugerując widzowi, iż artysta nie zdążył do premiery ukończyć dzieła.
Nie muszę podkreślać jak niezwykła odpowiedzialność ciąży na muzycznym kierownictwie spektaklu - na nim bowiem, jak na fundamencie oprzeć się musi cała skomplikowana konstrukcja realizacyjna. Spektakl muzyczny może być dobry ze słabszą choreografią czy scenografią ale nie ze słabym szefostwem muzycznym. Stefan Rudko uznał zapewne, iż czar muzyki wielkiego Kalmana, iż piękno wynikające z prostoty jego partytury (oddającej cudowny styl salonowo-kabaretowy) należy wzbogacić i w związku z tym w programie czytamy: "Muzykę baletową na motywach I. Kalmana opracował Stefan Rudko". Biorąc pod uwagę wymogi operetki z punktu widzenia czysto muzycznego, partytura "Księżniczki czardasza" jest znakomita i nie wymaga jakichkolwiek korekt - skóra cierpnie na myśl co zrobił by w takim razie pan Rudko realizując np "Koncert e-moll" Chopina czy "Magnificat" Bacha ( a tym w muzyce fortepianowej Chopin i oratoryjnej Bach czym Kalman w operetkowej).
Rozbudowa muzyczna spektaklu wyrządziła poznańskiej "czardaszce" swoistą krzywdę, i tak: primo - spektakl trwa z przerwami ponad trzy godziny, co rozmiarami zbliżać zaczyna się do Wagnera a nie lekkiej operetki: secundo - liczne wstawki tylko w akcie I potrafią zadziwiwszy widza zainteresować, dalej w aktach II i III wieje po prostu muzyczną nudą: tertio - cudowna aria "Artystki, artystki z Variete" stanowiąca motyw przewodni w realizacji poznańskiej, jest jednym z licznych szlagierów i miast cieszyć po bezustannym powtarzaniu (aż do finału włącznie) traci swą atrakcyjność na zasadzie "co za dużo...": quatro - zbyt rozbudowany muzycznie finał powoduje iż także choreografowi i reżyserowi brakuje w końcu koncepcji. Współczesny meloman chcąc obejrzeć półnagie "girls" idzie do polonezowego "piekiełka", nie oczekuje natomiast tych dyskusyjnych atrakcji w kalmanowskiej "Księżniczce" tym bardziej, iż nie wszystkie członkinie baletu zasługują na uwagę. Znane dobrze libretto L Steina i B. Jenbacha w doskonałej wersji Jerzego Jurandota bawi, zmuszając publiczność do natychmiastowych reakcji stąd podczas spektaklu sporo śmiechu i dodatkowych oklasków.
Interesujące kreacje stworzyli Jerzy Golfert (Boni - szkoda, iż w arii "Tak całkiem bez dziewczątek" problemy z górnymi rejestrami powodują "łamanie" melodii i przeniesienie najwyższych dźwięków nieczystym skokiem o oktawę niżej), dalej Andrzej Wiza (Ferri - pełen swobody, dobrego aktorstwa i elegancji), a także Jadwiga Kurzewska i Jan Rowiński (cóż za werwa i sytuacyjny humor kreowanych postaci).
Na tym tle brylowała w partii Stasi (kuzynki Księcia) Krystyna Kaczanowska, która czarowała wdziękiem stworzonej postaci, aktorstwem, werwą, niezłym głosem i nade wszystko aparycją oraz młodością (piękny duet z Golfertem w II akcie "Skarbie mój, dawno rzekł pewien Grek").
Kłopoty miał natomiast dyrektor Wiza z pierwszoplanowymi postaciami: Sylwą i Edwinem. O ile jeszcze Jerzy Dzianysz rekompensował pewne niezależne od siebie braki dobrym aktorstwem i dynamicznością o tyle występ Teresy Bogdanowicz całkowicie rozczarował. Nie oczekiwałem w Poznaniu idealnej "Księżniczki czardasza" (na miarę wiedeńskich realizacji), która doskonały głos łączyłaby z dobrą grą sceniczną, znakomitą dykcją cudowną aparycją i młodością. Kiedy jednak wspomniane wyżej elementy szwankują rozpoczynając od możliwości głosowych gdzie wszystkie fermaty lub stojące nuty w górnych rejestrach wibrują w granicach do tercji wielkiej, wówczas trzeba zastanowić się czy obsadowo wybór był trafny. Widz, w tytułowej partii ma prawo liczyć na perfekcję w jednym z wyliczonych wyżej elementów.
A tak w ogóle pod rozwagę dyrekcji naszego Teatru Muzycznego - czy nie warto dla dobra sprawy, aby "Księżniczka" w dobrej formie doczekała w Poznaniu wielu spektakli i zyskała wysokie oceny publiczności, oczyścić partyturę z tang, shimmy, bostonów, charlestonów itp. i równocześnie dopuścić na scenę więcej młodzieży, która dotychczas dość licznie podpiera kulisy, a z czasem też może przenieść sukces swojemu Teatrowi. Wszyscy przecież kiedyś staliśmy na artystycznym starcie.