Wydarzenie
Nie ulega wątpliwości, że szanujący się teatr operowy powinien posiadać w swoim stałym repertuarze - obok innych czołowych pozycji wielkiej operowej literatury - także dzieła Ryszarda Wagnera. Dotyczy to zwłaszcza placówki takiej, jak stołeczny Teatr Wielki, rozporządzający jedną z największych scen w Europie (co samo w sobie stwarza znakomite warunki do odpowiedniej realizacji tych dzieł) i posiadający w Wagnerowskiej właśnie dziedzinie z dawnych lat niezwykle piękne tradycje.
Tymczasem zaś w teatrze tym w ostatnich sezonach żadnego z dzieł Wagnera nie można było obejrzeć. Dobrze się więc stało, że teraz właśnie mógł powrócić na jego scenę jeden z najpiękniejszych Wagnerowskich dramatów muzycznych "Walkiria", stanowiąca drugie ogniwo gigantycznego cyklu "Pierścień Nibelunga", często jednak wystawiana również jako niezależne dzieło sceniczne. Dobrze się stało także dlatego, że inscenizacja zmarłego niedawno jednego z najwybitniejszych współczesnych reżyserów Augusta Everdinga (który w latach 1988 - 1989 na zaproszenie Roberta Satanowskiego przygotowywał tu sukcesywnie przedstawienia całej tetralogii o Nibelungach), wsparta rewelacyjną oprawą scenograficzną Gunthera Schneider-Siemssena, to arcydzieło operowego teatru, któremu równych niewiele można spotkać w Europie. Także i dziś, mimo upływu lat, spektakl ten wywiera silne i głębokie wrażenie. I dlatego, chociaż to "tylko" wznowienie, należy uznać ów powrót "Walkirii" za wybitne artystyczne wydarzenie.
Wybitne również dlatego, że Wagnerowskie dramaty muzyczne otwierają przed wykonawcami bardzo trudne, ale nęcące perspektywy tworzenia wielkich kreacji wokalno-scenicznych. Na warszawskiej scenie kreację taką dała niewątpliwie Hanna Lisowska w tytułowej roli "Wakirii" - Brunhildy. Z radością można stwierdzić, iż sztuka tej znakomitej śpiewaczki ciągle wzbogaca się o nowe wartości. Głos jej brzmiał wspaniale, tak jak brzmieć powinien prawdziwy wagnerowski sopran, swobodnie górując nad orkiestrą i wypełniając całą ogromną widownię. Potrafiła też wyposażyć partie Brunhildy w wielki zasób wewnętrznego ciepła i dramatycznej ekspresji, nie mówiąc już o oczywistej stylowości wykonania i doskonałym zrozumieniu idei śpiewanego tekstu.
Odpowiedzialną partię bogini Fricki znakomicie zaśpiewała Wanda Bargiełowska. Także ze skromniejszymi rozmiarowo partiami Walkirii, sióstr Brunhildy, dzielnie poradziło sobie grono solistek Teatru Wielkiego.
Natomiast jako odtwórców solowych męskich partii, których istotnie trudno byłoby znaleźć na naszym terenie, zaproszono śpiewaków aż zza Oceanu. Stamtąd pochodzi również - choć występuje głównie na scenach niemieckich - pełna uroku i bardzo ładnie śpiewająca partię Sieglindy, sopranistka Kristine Ciesinski. Świetnie zaprezentował się tu kreujący ogromną partię ojca bogów, Wotana, piękny, o szlachetnej barwie bas-baryton Edward Crafts. Duży sukces odniósł też obdarzony potężnym basem amerykański Polak, Paweł Izdebski, jako złowrogi wojownik Hunding. Słabiej, niestety, wypadł tenor Douglas Spurlin odtwarzający rolę młodzieńczego bohatera - Siegmunda.
Dyrygował dynamicznie przedstawieniem "Walkirii" artystyczny i muzyczny szef Teatru Wielkiego Jacek Kaspszyk. Panował on znakomicie nad skomplikowaną Wagnerowską partyturą, wiele też fragmentów dzieła brzmiało pod jego batutą rzeczywiście bardzo pięknie. Były jednak również epizody, którym brakowało potrzebnego tutaj wewnętrznego spokoju i wyważenia proporcji brzmieniowych (a może po prostu - ostatecznego dopracowania?). W niektórych też momentach orkiestra TW brzmiała zdecydowanie zbyt głośno i jaskrawo, przygłuszając większość śpiewaków na scenie (a wspomniany wyżej Crafts - Wotan, nie bez racji zauważył na spotkaniu przedpremierowym, iż Wagner wcale nie musi być głośny i masywny...).
Być może w miarę czasu te proporcje się wyrównają; tymczasem zaś cieszmy się, że możemy znowu obcować bezpośrednio ze wspaniałą Wagnerowską muzyką i z przejmującym dramatem, w treści swojej proroczo przewidującym odległą, a dziś na naszych oczach realizującą się przyszłość.