Artykuły

Nie te drzwi

Fakt, że z afisza spadają Szekspiry i Becketty, przyjmuje się za naturalny sposób wyrażenia żalu - pisze Jacek Sieradzki w Rzeczpospolitej.

Poglądy i opinie głoszone przez Romana Pawłowskiego z "Gazety Wyborczej" w znakomitej większości prowokują mnie do sprzeciwu, a częstokroć i do złości. Tym skwapliwiej śpieszę się zgodzić z felietonem "Żałoba" opublikowanym chwilę po katowickim koszmarze. Pawłowski odważnie - bo pod prąd zrozumiałych emocji - pisze, iż drażni go pewien stały mechanizm: po tragicznym wydarzeniu pojawia się komunikat, którego pierwsze zdanie brzmi: "w kraju wprowadzono żałobę narodową", a zdanie drugie: "zawieszono wszystkie przedstawienia". Jakby teatr był tym miejscem działalności publicznej, które w pierwszej kolejności musi zamilknąć, by nie mącić nastroju skupienia i powagi. Telewizja po krótkim okresie nadawania sprawozdań z miejsca katastrofy może wrócić do zaplanowanego repertuaru filmów (trochę go modyfikując), radio może nadawać zwykłą muzyczną sieczkę, rezygnując jedynie z dziarskich okrzyków typu "Dzień dobry bardzo", nikt nie wyłączy głośników w supermarkecie, natomiast fakt, że z afisza spadają Szekspiry, Sofoklesy i Becketty, przyjmuje się za naturalny sposób wyrażenia żalu i bólu.

Rzecz jasna, lekka rozrywka sceniczna zamilknąć musi, nie ma dwóch zdań. Ale spektakl z najpoważniejszego repertuaru, wystawiony tak, by budzić zadumę (a nie prowokować i bulwersować), daje, kto wie, może lepszą okazję do refleksji niż fotel przed telewizorem i śledzenie kolejnych szczegółów nieszczęścia płynących z ekranu? Gdy przed paru laty, po zamachach w Madrycie, polski prezydent w geście solidarności z Hiszpanami zarządził żałobę, jechałem do Szczecina na "Wyzwolenie" w reżyserii Anny Augustynowicz. Zadzwoniłem z niepokojem, czy spektakl się odbędzie. Dlaczego miałby się nie odbyć? - spytał dyrektor Współczesnego Zenon Butkiewicz, człek przytomny. - O czym dziś mówić, jeśli nie o wolności i jej granicach? Jaki tekst nadaje się do tego lepiej niż arcydzieło Wyspiańskiego?

Jeśli ktoś ma elementarną wrażliwość społeczną, wyczuje, w czym wypada, w czym nie wypada uczestniczyć w chwilach tragedii. A jeśli wrażliwości brak...?

Po ogólnonarodowej żałobie, jaką wywołała ubiegłej wiosny śmierć Jana Pawła II, w pewnych zbuntowanych kręgach na krótką chwilę modne stały się T-shirty z napisem "nie płakałem po papieżu". Na chwilę - może dlatego, że niewielu było chętnych do ich noszenia, a może dlatego, że miast oburzenia budziły raczej niesmak. Koszulkom towarzyszyły różne wypowiedzi w prasie, była też wielka dyskusja w radiu. Wynikało z niej, że funeralny ton wszystkich bez wyjątku mediów protestujący odczuli jako wmuszanie im uczuć, których nie podzielali. Że agnostycy, wolnomyśliciele, ba, zdecydowani przeciwnicy Kościoła katolickiego zostali pozbawieni miejsca dla siebie, ponieważ wszystko wokół przepojone było obcym im duchem. I właśnie w imię walki o wolność dla odrębnych poglądów, w imię tolerancji dla swojej odmienności, włożyli te koszulki.

Nie płakali... Cóż, mieli prawo; nikogo do płaczu przymusić niepodobna. Ale inni mieli oczy pełne łez. I były to łzy szczere, a nie na pokaz do kamery; trzeba skóry słonia, by tego nie odczuć. I co, tym wszystkim załzawionym T-shirtowcy podstawili pod oczy deklarację nadrukowaną skroś piersi: wy sobie płaczcie, ja nie będę? Czy poszliby z wesołą muzyczką pod okna sąsiadów żegnających kogoś bliskiego, żeby pokazać, iż zmarłego nie lubili, nic ich nie obchodził, a mają prawo do swawoli także wtedy, gdy ktoś szlocha? Czy napisaliby na drzwiach "nie płakałem po sąsiedzie"?

Granicą indywidualnej wolności człowieka jest krzywda drugiego człowieka - tę definicję akceptują, zdaje się, nawet najbardziej skrajni liberałowie. Istnieje krzywda polegająca na przymuszaniu do niechcianych zachowań w imię poglądów wyznawanych przez większość zbiorowości. Taką krzywdę odczuli, jak się zdaje, ludzie w T-shirtach. Ale też istnieje krzywda polegająca na demonstracyjnym lekceważeniu czyjegoś bólu. Tej krzywdy ludzie w T-shirtach dopuścili się sami. Można by odrysować całą psychologiczną mapę życia społecznego jako plątaninę podobnych balansów: nieustanne ścieranie się ambicji i urazów, pretensji i oczekiwań, nadziei i traum. Teatr przez wieki w swych arcydziełach ukazywał i objaśniał właśnie tę mapę zbiorowej psychiki, przedstawiał jej mechanizmy. Dziś czyni to rzadziej, skoncentrowany na penetrowaniu intymnych przeżyć, nie na badaniu społecznych prawidłowości, zainteresowany raczej wewnętrznymi pejzażami jednostek niż starciem zobiektywizowanych racji. Niemniej wciąż na temat cierpienia wie i umie powiedzieć wystarczająco dużo, by przestać go traktować jak jedną wielką rozrywkową budę i nie lecieć w te pędy wieszać mu kłódki na drzwiach, gdy coś się wydarzy. Jest wiele drzwi, na których kłódka ta winna zawisnąć w pierwszej kolejności.

Na zdjęciu: Jacek Sieradzki, redaktor naczelny "Dialogu", recenzent teatralny "Przekroju" i dyrektor artystyczny Festiwalu Sztuki Reżyserskiej "Interpretacje" w Katowicach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji