Szekspir kameralny
"Juliusz Cezar" jest dramatem politycznym, głębokim, pasjonującym i wieloznacznym. Jak to się stało, że w Teatrze Dramatycznym otrzymaliśmy przedstawienie tego dramatu bardzo staranne, ale zimne, zamknięte w kształty jakby klasycyzujące, przedstawienie, które pozostawia widza obojętnym? A zdawałoby się, że jest tu wszystko, co potrzeba. I nowy przekład Jerzego S. Sity, doskonale mieszczący Szekspira w kręgu współczesnej nam polszczyzny. I grają znakomici aktorzy. I scenografia Jana Kosińskiego bardzo piękna: zsyntetyzowane forum rzymskie z nowoczesnymi pomnikami, rozpięte skrzydła olbrzymiego namiotu, pusty, pałający krwawym światłem horyzont pól bitewnych. I doświadczona ręka reżyserska Ludwika René utrzymuje sprawność techniczną i dyscyplinę przedstawienia. A jednak...
Zabrakło tu chyba jakiejś zdecydowanej myśli przewodniej, czy też myśl ta nie została wystarczająco wyraźnie pokazana. Punktem wyjścia dla reżysera było - tak mi się zdaje - rozmowa Brutusa z Kasjuszem nad trupem zamordowanego Cezara: "Przez ile wieków będą grać tę scenę w nieznanej mowie w państwach, które jeszcze nie zaistniały!... Ileż to razy, ot, tak - dla zabawy, będzie broczył ów Cezar, leżący teraz u stóp Pompejusza, nie więcej warty niż pył... Ilekroć się to zdarzy, spisek nasz będą zwali związkiem tych, którzy dali ojczyźnie swojej wolność."
I oto mamy młodych, szlachetnych spiskowców z najszlachetniejszym Brutusem na czele, którzy w imię wolności chcą zlikwidować tyranię, mordują Cezara w ów słynny dzień Idów Marcowych. Lud najpierw im sprzyja, ale podbechtany demagogią Marka Antoniusza obraca się przeciw demokratycznym buntownikom, zostają oni rozgromieni terrorem i w wojnie domowej. No, tak - to wszystko tkwi w "Juliuszu Cezarze". Ale w tym ujęciu dramat Szekspira został uproszczony, jego bogactwo i wielowarstwowość zubożone. A i tak wybrana myśl tłumaczy się nie najjaśniej. Nieudanym pomysłem było przeniesienie kilku scen z Cezarem i Brutusa z Porcją z pierwszych aktów do snu w akcie czwartym. Na początku sceny te mają sens, przygotowują atmosferę zamachu, wzbogacają wizerunek Cezara. W końcowym śnie Brutusa są zupełnie niepotrzebne, niczego nowego już nie wnoszą. Wskutek tego zaś pierwszym aktom zabrakło miąższu dramatycznego a postać Cezara (MIECZYSŁAW MILECKI) zarysowała się nader mgliście. Brutus kocha Cezara ale nie kocha cezaryzmu. Ponad miłość do wodza stawia dobro republiki. Działa z idealnych pobudek w przeciwieństwie do innych spiskowców, którzy w zamachu widzą dla siebie drogę do władzy i zaszczytów. Jest gorącym republikaninem ale naiwnym politykiem. Zbrodnia zabójstwa obciąża mu sumienie i nie daje spokoju. Tak jest w dramacie. Ale w przedstawieniu Brutus, którego gra Ignacy Gogolewski, to pomnik szlachetności z czystego i gładkiego kruszcu, bez skazy zwątpienia i wahania. Ta szlachetność pachnie aż doktrynerstwem, przestaje budzić sympatię. Marek Antoniusz kocha Cezara i kocha cezaryzm. Jest genialnym, szczwanym graczem politycznym. Jednym z tych, o których mówi Brutus, że "nadużycie władzy możliwe jest gdy się odłączy siłę od sumienia". Gustaw Holoubek odsłania nitki poruszające mechanizm ludzki i polityczny tej postaci niesłychanie sugestywnie. Każde słowo zapada tu w pamięć. Wspaniałą mową nad trupem Cezara przekonuje nie tylko tłum rzymski, ale i widzów. Zjednywa dla siebie i dla Cezara. Gotowi jesteśmy stanąć po ich stronie. A chyba nie w tym kierunku miała iść myśl przedstawienia. ZBIGNIEW ZAPASIEWICZ stwarza świetną postać Kasjusza, twardego żołnierza, który wie czego chce, walcząc z Cezarem. JANINA TRACZYKÓWNA ładnie gra Porcję. JERZY ZELNIK jest Oktawianem a ALEKSANDER FORD wart zauważenia w roli młodego Lucjusza. Poza tym występuje bardzo wielu Rzymian: RYSZARD PIETRUSKI, WITOLD SKARUCH. JÓZEF NOWAK. TADEUSZ BARTOSIK, ZYGMUNT KĘSTOWICZ, JANUSZ ZIEJEWSKI, JAROSŁAW SKULSKI, STANISŁAW GAWLIK. JANUSZ PALUSZKIEWICZ i inni. Każdy kilkoma rysami kreśli wyrazistą postać, każdy sprawia się od strony aktorskiej bez zarzutu. A jednak całość...
W "Juliuszu Cezarze" dużą rolę odgrywa tłum. Wprawdzie Szekspir traktuje go raczej jako motłoch zmienny w nastrojach, dający się bezwolnie ulepiać przez demagogów, w bezmyślnym popędzie mordujący poetów. Ale jest to siła, która w całej tej grze politycznej liczy się bardzo poważnie. W Teatrze Dramatycznym siły tej się nie czuje. Wydarzenia odbywają się niemal w pustce społecznej. Ta nadmierna kameralność odbija się też niekorzystnie na przedstawieniu.