Artykuły

Marta Ścisłowicz: Moja nagość na scenie nie jest sztuką dla sztuki

Odważna, przebojowa, żywiołowa, szukająca swego miejsca w życiu. Marta Ścisłowicz, aktorka Starego Teatru, m.in. o swoim najtrudniejszym spektaklu. - Dla mnie trudniejsze jest mimo wszystko obnażenie się emocjonalne niż to, że zrzucam na scenie ubranie.

Udało mi się trafić na Panią w Krakowie.

- Mieszkam w Warszawie, gram w kieleckim teatrze i w krakowskim Starym, a pochodzę z Tychów. Żyję na walizkach. Co jest z jednej strony twórcze i ekscytujące, a z drugiej - nieco męczące. Po kilku dniach poza domem zwyczajnie tęsknię za swoim mieszkaniem, za partnerem, za codziennością. Teraz dużo czasu spędzam w Krakowie - mamy z Pawłem Miśkiewiczem próby do "Podopiecznych" Jelinek, nowego spektaklu w Starym Teatrze. O uchodźcach. Duża rzecz; w obsadzie 18 osób.

A co sądzi Pani o uchodźcach?

- Nie mam kompetencji, żeby oceniać sytuację społeczną czy polityczną. Ten spektakl też nie będzie do tego aspirował. Chodzi raczej o opowieść z naszej, europejskiej, a przede wszystkim - ludzkiej perspektywy. Czuję, że tylko tak mam prawo o tym mówić. To ma być teatr, który skłania do refleksji, a nie taki, który daje gotowe odpowiedzi. Taki zresztą jest i zawsze był Stary Teatr. Cieszę się, że jestem jego częścią.

Pojawiają się zarzuty, że Stary, pod dyrekcją Jana Klaty, za bardzo odchodzi od tradycji. Że uprawia się tam sztukę eksperymentalną, którą mało kto rozumie.

- Stary był zawsze miejscem poszukiwań. Jeśli ktoś chce teatru łatwego, oczywistego, który opowiada historie jeden do jednego, to ma przecież wybór. W Krakowie jest kilka scen. Ważne, żeby mieć - szczególnie w obecnej sytuacji w Polsce - otwartą głowę.

Myśli Pani, że "obecna sytuacja w Polsce" jest w stanie Staremu zaszkodzić?

- Zdaje się, że już nie. Zostało oficjalnie powiedziane, że Klata zostaje w Krakowie do końca kadencji. Zresztą - nie widzę powodów, by było inaczej.

Ale można spektakle w jego teatrze, powiedzmy, ocenzurować. Również te,w których gra Pani odważne sceny.

- Cenzura, przynajmniej oficjalnie, w Polsce już nie istnieje. I niech tak zostanie. Wierzę, że teatr i kultura w ogóle powinny być wolne od polityki - mimo że oczywiście w pewien sposób zawsze są polityczne. Z roli kultury doskonale zdawał sobie sprawę Winston Churchill, który nie zgodził się, by obciąć wydatki na kulturę nawet w czasie wojny. Gdy próbowano go do tego przekonać, zapytał: to o co wtedy będziemy walczyć? Cenzura ekonomiczna też jest groźna... Spektakle Starego weryfikuje widownia; a przedstawienia w naszym teatrze - nie tylko te, w których sama występuję, bo chodzę przecież do teatru również jako widz - są grane przy pełnych salach. Mało tego, publiczność jest zachwycona; na ogół przedstawienia kończą się owacjami na stojąco. Mimo że repertuar i język są dalekie od tego, który proponują komercyjne sceny. A że o Starym się dyskutuje, że rozbudza on krytykę? Cóż, jeśli o coś się kłócimy, to znaczy, że coś w nas się pali. Że jest dobrze.

Pani osobiście, też na tę krytykę jest narażona. W "Carycy Katarzynie" granej z kieleckim teatrem i w "Towiańczykach, królach chmur" w Starym całkowicie się Pani rozbiera. W tej pierwszej sztuce zaprasza nawet ludzi z publiczności, żeby dotknęli Pani pierś.

- W obu przypadkach nagość nie jest sztuką samą w sobie; jest narzędziem, które pomaga mi podejmować pewne tematy. Wychowałam się w domu, gdzie nagość była czymś naturalnym, nie robiło się z niej zagadnienia. Jeśli rozebranie się jest sensowne, dobrze - czyli mądrze - użyte, to dla mnie jest środkiem wyrazu jak każdy inny. To zresztą nie było obliczone na szokowanie widza. Nagle, gdy zaczęłam grać ten spektakl, okazało się, że nagość jest jednak w Polsce wciąż nie-przepracowanym kulturowo zagadnieniem.

Trzeba jednak odwagi, żeby się rozebrać.

- Dla mnie trudniejsze jest mimo wszystko obnażenie się emocjonalne niż to, że zrzucam na scenie ubranie. Zrzucanie ubrań, owszem, też wiąże się z pewnym przełamaniem swoich barier, przezwyciężeniem wstydu, szczególnie, że moje ciało nie jest przecież idealne. Ale z drugiej strony traktuję to po trosze jako formę odkłamania tego, co pokazuję w produkcjach telewizyjnych - seriale, w których przecież gram często przedstawiają sztuczny, wygładzony, wyidealizowany świat. A w teatrze widz dostrzega, że ten "idealny" aktor jednak się spocił, że wystaje mu tu i ówdzie fałda tłuszczu, że ma swój zapach, energię, wady. Widz lubi podglądać, obcować z człowiekiem; to daje poczucie wspólnoty i spotkania. Bo teatr - w to wierzę - jest rodzajem przymierza, które zawiera się z widzem.

Kocha Pani teatr, a jednak jest znana głównie z ról serialowych.

- I to wspaniale, że aktorstwo otwiera przed nami różne możliwości - role teatralne, serialowe, filmowe, dubbingowe. Każda z tych rzeczy daje inny rodzaj satysfakcji. Jeśli ja z roli Gorgonowej, gdzie wypruwam się emocjonalnie, jadę na plan serialu, to w pewnym sensie odpoczywam, choć to jest ciężka praca - plany trwają po 14 godzin dziennie. Nie ukrywajmy też, że udział w serialach to zabezpieczenie finansowe. W ciągu ostatnich lat dużo się w postrzeganiu pracy przy takich produkcjach zmieniło - kilkanaście lat temu traktowano to jako pracę gorszej kategorii dla aktora albo rodzaj sprzedania się. Dziś wystąpić w serialu to już żaden wstyd. Wszyscy traktują to jako pracę i tyle.

Pani mówi. że udział w serialach to "zabezpieczenie finansowe". O jakich kwotach mówimy?

- Przez jeden dzień pracy w serialu można dostać tyle, ile wynosi miesięczny etat w teatrze. Nie jest tajemnicą, że w polskich teatrach zarabia się poniżej średniej krajowej. Ale to teatr jest dla mnie czymś magicznym, ostoją, domem. Dobrze spędzonym na scenie wieczorem, przeżytym spektaklem, można się na bardzo długo nakarmić.

Kilka lat temu zrezygnowała Pani z etatu w teatrze w Bydgoszczy.

- Tak, bo potrzebowałam zmiany, stawiałam sobie pytania co dalej z moim życiem. Ale cieszę się, że dostałam etat w Starym, bo uważam że aktor powinien mieć swój teatr. Nie znaczy to, że będę tu grać do końca życia - nie, raczej mam ten rodzaj energii, który nie pozwala mi zatrzymać się na długo w jednym miejscu, każe próbować różnych rzeczy. Choć może to przejściowe, bo nie mam na razie potrzeby zakładania rodziny, posiadania dzieci; osiadania.

Jak będąc aktorem, trzeba poświęcić siebie?

- To kwestia osobistej decyzji, postawienia sobie gdzieś granicy - albo i nie. Koszty tego zawodu bywają duże. To nie jest praca "od do". A z drugiej strony, nigdy nie traktowałam aktorstwa jako zawodu, narzędzia wyłącznie do zarabiania pieniędzy. Mam szczęście, że udaje mi się z mojej największej pasji utrzymywać. Więc teraz kolejne pytanie: czy non stop jestem w pracy, czy non stop się bawię?

Czym w tym zawodzie się Pani bawi?

- Życiem. Poznawaniem ludzi, siebie. Możliwościami. Jakąś magią sceny.

A oklaski, uznanie widzów?

- To bardzo miłe, ale nie jest najważniejsze. Jest wynikiem. O tym raczej, wybierając tę drogę, nie myśli się. Choć bardzo lubię rozmawiać z widzami. Dostaję sporo e-maili. Czasem ktoś wyznaje - i to jest wtedy dla mnie najwspanialsza pochwała - że znał mnie z serialu, poszedł więc na spektakl, w którym gram, do teatru. Ruszył się z kanapy... Po "Towiańczykach" na ogół widzę się tutaj, koło restauracji przy teatrze, z tak zwanymi zwykłymi widzami - przez "zwykłych" mam na myśli takich, którzy nie są znajomymi, ludźmi z branży. Zawsze wybieram jedną, dwie osoby podczas spektaklu i mówię im, żebyśmy się tutaj spotkali.

Mówi im to Pani jako Karolina Towiańska czy jako Marta Ścisłowicz?

- Tu znów są pytania o te granice, kiedy się jest aktorem, kiedy sobą, a kiedy graną przez siebie postacią? Czy jeśli zapraszam widzów podczas spektaklu, to mogą spodziewać się, że spotkają mnie tu naprawdę? Sądziłam na początku, że nie. Kiedy graliśmy "Towiańczyków" pierwszy raz, nie zakładałam, że ktoś przyjdzie po spektaklu się ze mną zobaczyć. Poszłam do garderoby się przebrać. I nagle przychodzą koledzy i mówią "Ścisła, bo pan naprawdę na ciebie tam czeka". Od tego czasu zagraliśmy to przedstawienie z 30 razy i może z tego dwa, trzy razy zdarzyło się, że widzowie później tu nie przyszli. Zazwyczaj są. Choć często wcale nie są przekonani, czy naprawdę mnie tu spotkają, zastanawiają się, co jest fikcją, a co prawdą. Czy przedstawienie dalej trwa? Uwielbiam takie pytania. Czy jeśli płaczę na scenie, to płaczę ja, czy Gorgonowa? Czy jeśli widzowie dotykają mojej piersi, to na pewno mojej, czy carycy Katarzyny? I kto panuje nad tą sytuacją - ja, widz, reżyser?

Podczas każdego spektaklu "Carycy" dotykają tej piersi?

- Nie podczas każdego. Zawsze daję im wybór. Podchodzę do ludzi i pozwalam im na dotknięcie piersi, ubranych w taki "teatrzyk" z kotarką - miniaturę kieleckiej sceny.

Podczas prób do spektaklu, kiedy wymyślaliśmy to zaproszenie dla widza, myślałam, że jednak publiczność nie będzie się na ten gest decydować. Bo wymaga on odwagi; wszyscy na tę osobę patrzą, ona staje się częścią przedstawienia. Ale zdecydowana większość podejmuje to wyzwanie.

Nie boi się Pani że ktoś pójdzie za daleko?

- I co miałby mi zrobić w sali wypełnionej publicznością? Poza tym możemy zadać sobie kolejne pytanie: czy ten widz dotykający piersi ma w tamtej chwili władzę nade mną, czy ja mam władzę nad nim? Przecież to jest scena przejmowania przez Katarzynę władzy; ona używa do tego swojego ciała. Może to być więc traktowane jako forma manipulacji z mojej strony. Ale czy nie używamy manipulacji na co dzień? Czy nie wchodzimy w różne role? Pani teraz gra rolę skupionej dziennikarki zadającej pytania i notującej każde moje słowo. A zaraz wsiądzie pani w tramwaj i będzie pasażerem na gapę. A później zadzwoni pani do babci i będzie kochającą wnuczką.

Co zatem znaczy być sobą?

- Wierzyć w swoje wartości i być im wiernym.

Zdarza się, że podczas tych rozbieranych scen ktoś na Panią krzyknie, ktoś wygwiżdże ?

- Taką skrajną sytuację miałam jedną. Graliśmy "Carycę" w Gdyni. Jedna kobieta z publiczności zaczęła mnie wyzywać, obrzucać obelgami; przy czym trudno było stwierdzić, czy miała zarzuty do mnie, czy do granej przeze mnie postaci? Ale to dało, paradoksalnie, fantastyczne paliwo. Weszłam z nią w polemikę i to był świetny spektakl, bardzo dobra energia i interakcja. Widownia pokochała ten moment - bo on się po prostu wydarza. Nie chodzi o to, żeby się podobać, lecz żeby zmuszać do myślenia.

Słyszałam, że gdy występowała Pani z "Carycą" w teatrze w Tychach. Pani rodzinnym mieście, to miała Pani duży problem z rozebraniem się przed znajomymi.

- To był dla mnie chyba najtrudniejszy spektakl w życiu. Ale trud nie był związany ze wstydem i rozbieraniem. Wiedziałam, że większość osób na widowni to moi znajomi, bo wcześniej grałam już w tyskim teatrze kameralne przedstawienie, gdzie z publiczności liczącej 80 osób, nie znałam pewnie dwóch. Tym razem wiedziałam, że znajomych będzie jeszcze więcej, a wśród nich moje przedszkolanki, nauczycielki, znajomi rodziców (moi rodzice pracowali jako nauczyciele, a teraz w liceum, które skończyłam, uczy moja siostra). I że ci ludzie pamiętają mnie jako małą, grzeczną Martusię i teraz to wyobrażenie będą musieli skonfrontować z tym, co zobaczą na scenie - i ja będę musiała skonfrontować siebie i moje wyobrażenie na ich temat przy okazji też. A to przedstawienie nie dość że trudne, radykalne, to jadące po bandzie, też ze względu na tę nagość. I mimo że wiedziałam, iż te wszystkie osoby są mi życzliwe, to kiedy się rozebrałam, poczułam ich skrępowanie. I to był dla mnie bardzo trudny spektakl, głównie właśnie ze względu na ich, nie moje, zakłopotanie. Nigdy nie czułam z widowni takiego napięcia.

Chyba bym więc na Pani miejscu stchórzyła.

- Zastanawiałam się, czy się na to decydować. Postanowiłam potraktować to jak szansę, żeby się sprawdzić, czegoś nauczyć, doświadczyć. A każdą rolę, każde wyzwanie staram się traktować w tych kategoriach.

**

Marta Ścisłowicz

(ur. 2 maja 1984 r.). Aktorka. Ukończyła wydział aktorski PWST we Wrocławiu w 2007 roku. W latach 2007-2012 występowała w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Dziś współpracuje z Teatrem im. Żeromskiego w Kielcach i Starym Teatrem w Krakowie. Nagrodzona m.in. za najlepszą pierwszoplanową rolę kobiecą w spektaklu "Caryca Katarzyna" na 6. Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym "Boska Komedia"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji