Artykuły

Strach chodzić po wodzie

Piotr Cieplak, reżyser teatralny: Człowiek zdrowy broni się przed ogarnięciem czernią rozpaczy. Modląc się słowami "ale nas zbaw od złego", prosimy: nie wystawiaj nas na taką próbę.

Katarzyna Jabłońska: W jednym z wywiadów powie­dział Pan, że nie rozumie tematu Hioba. Co jest najtrud­niejsze w jego historii? Pytam nie o trudności, jakie Hiob stawia przed reżyserem, który chce na scenie opowiedzieć jego historię, ale o trudności, z którymi musi się zmierzyć każdy z nas, myśląc o Hiobie.

Piotr cieplak: Nie rozróżniam w sobie reżysera i prywat­nego człowieka. Kiedyś mi się wydawało, że życie i praca to dwa osobne światy, że jestem Mr. Jekyllem i doktorem Hyde`em. Z biegiem lat widzę, że to się dopełnia, a nawet wspiera. Po­trzebuję jednego, żeby być w drugim. Księga Hioba to rebus - na każdym z jej wielu poziomów jest tyle pytań, że to może powodować jedynie bezradność. A całe biblioteki prac, komentujących ją, oznaczają, że ciągle jest tu coś do dodania. Najpierw ten niepojęty zakład między Bogiem a szatanem w sprawie Hioba. Ludzkiemu doświadczeniu wobec tak miażdżącego cierpienia, jakie spada na Hioba, bliższa jest myśl jego żony, żeby przekląć Boga i w tym momencie umrzeć. To jest nasz horyzont.

Tymczasem Hiob odpowiada żonie: "Mówisz, jakby jaka szalona mówiła. Dobro przyjęliśmy od Boga, a zła nie przyjmiemy?".

- To jest atleta ducha! Jego postawa wydaje się niepojęta. Wyzna­cza horyzont, nad którym my tylko możemy z rozdziawioną gębą medytować, a nie poruszać się po nim, stwierdzając: "Acha, to tak" I jeszcze ci trzej jego przyjaciele, którzy usłyszawszy o tym, co go spotkało, przyszli, "by pożałować go i pocieszyć". I najpierw to ich milczenie, które trwa siedem dni i siedem nocy, a potem mówienie, które jest takie jątrzące. We wstępie ks. Sadzika do tłumaczenia "Księgi Hioba" dokonanego przez Czesława Miłosza pada zdanie, że najlepszą odpowiedzią na to, co spotyka Hioba, jest milczenie. Ale zdobyć się na takie mądre milczenie jak Hiob, który mówi: "Otom jest nędzny, co Tobie odpowiem? Rękę moją położę na ustach" - to mistrzostwo świata, duchowy himalaizm. A ja, my, ciągle musimy gadać, zapełniać ciszę.

Zanim jednak Hiob zamilknie, domaga się od Boga wyjaś­nień. To jego żądanie od Boga odpowiedzi jest równie płomienne jak jego wiara. Niektórzy odczytują je wręcz jako bezczelność, prawie bluźnierstwo.

- Siła krzyku Hioba, jego protestu jest rzeczywiście tak mocna, że gdyby "Księga Hioba" nie była częścią "Pisma Świętego" - a po­dobno wcale nie było oczywiste, czy należy włączyć ją do kanonu - to można by ją uznać za księgę bluźnierczą. Tu wszystko jest paradoksem. Hiobowe domaganie się prawa, sensu, sprawied­liwości, logiki jest tak skrajnie dramatyczne, że w jakimś sensie również bezbożne. Jest obywatelskim głosem człowieka wołają­cego z ziemskiego padołu. Wynika z bólu, rozpaczy, niewiedzy i bezradności. Wołanie Hioba burzy nasze pomysły na Boga i to, jak On pomyślał i stworzył świat .

Jeśli nawet Hiobowe wołanie nie jest bezbożne, to na pewno rozbija ludzkie, cierpliwie budowane gmachy, które tworzymy, żeby Pana Boga oswoić, zamknąć w naszej myśli i ludzkich miarach. W tym sensie tak stanowcze domaganie się przez Hioba odpowiedzi od Boga, dlaczego tak go doświadcza, dla wielu było i jest bezbożne. A cały paradoks polega na tym, że on ma jednocześnie bezwarunkową wiarę i ufność. Hiob daje ludziom wręcz niemożliwą do osiągnięcia perspektywę, bo trudno tu przecież powiedzieć, że stanowi dla nas przykład. On jest nienaśladowalny, co wcale nie znaczy, że ta niemożliwa do pojęcia historia nie powinna być opowiadana. Nawet tym bardziej powinna nas nurtować.

Zapytam naiwnie, a nawet głupio: dlaczego historia Hioba powinna być opowiadana?

- Bo przybliża nas do nas samych i wszystko jedno, czy jestem wierzący, czy niewierzący. Eskimos czy Indianin. Przybliża ludzką goliznę i wzniosłość. Oczywiście nie jestem ani egzegetą, ani teologiem, abym tę Księgę przywoływał w celu wyjaśniania jej. Jestem raczej jednym z tych współczesnych mądrali. I dla ta­kich jak ja oraz tych, którzy być może w ogóle "Księgi" nie znają, bo przecież nie jest to obecnie szczególnie popularna lektura, robiłem "Milczenie o Hiobie" w Teatrze Narodowym. W jakiejś mierze upoważniał mnie do tego fakt, że samą "Księgę Hioba" inscenizowałem już dwukrotnie.

Tamte spektakle nie wykraczały poza tekst "Księgi". Można powiedzieć, że były próbą jej przedstawienia na scenie. Tym razem biblijnego tekstu jest w przedstawieniu nie­wiele, a sam Hiob milczy, właściwie jest w spektaklu nie­obecny. Dlaczego?

- Ponieważ Hioba nie znamy. Z Hiobem mamy podobny dyle­mat jak z przedstawieniem na scenie Boga. To też jest postać niemożliwa. Jakiekolwiek uczłowieczenie, podstawienie ak­tora do tej roli skazywałoby aktora na robienie tragicznych min. Założyłem, że im bardziej samego Hioba w spektaklu nie będzie, tym bardziej będzie mógł przenikać sobą to, co mówią inne postaci. Chciałem, aby widzowie mogli rozpoznawać tę historię i w tym, co dzieje się na scenie, i w tym, co dzieje się w ich własnym życiu. Stąd w "Milczeniu o Hiobie" są jedynie frag­menty, odpryski tego, czym on jest. Kiedy próbowałem czytać uczone książki na temat Hioba i u jednego z mądrych profeso­rów, a może nawet rabinów, przeczytałem, że Hiob nie istnieje, że jest tylko peryfrazą - było to dla mnie wstrząsające. Ale też ośmieliło w podjęciu decyzji.

Nawet gdyby Hiob z biblijnej księgi miał być jedynie sym­bolem - jak to Pan nazwał - atletyzmu ducha, to czy real­ni ludzie, którzy własnym życiem o tym atletyzmie ducha zaświadczyli, nie uwiarygodniają tej postaci? No i jest jesz­cze Chrystus.

- Ale tego ludzkiego wysiłku i heroizmu jest co niemiara! Uwia­rygodniają całą Księgę Hioba jako tropienie wielkiej tajemnicy. Ja jednak, niestety - i chyba nie jestem w tym odosobniony - tej tajemnicy jeszcze nie przeniknąłem i nie wiem, jak obsadzić Hioba i Chrystusa w teatrze.

Dlaczego w "Milczeniu o Hiobie" jest tak dużo słów?

- Rzeczywiście jest tu bardzo dużo słów, a i tak wydaje się to niewystarczające. Gdybym miał w spektaklu siedemdziesięciu aktorów, a nie siedmiu, byłoby siedemdziesiąt historii.

Zdaniem Becketta tak mało jest rzeczy, o których warto mó­wić, że właśnie dlatego mówimy dużo i o wszystkim. Próbujemy wyjaśnić to, co niewyjaśnione, i w rezultacie zagadujemy to. Jasne, że nasze zagadywanie wszystkiego bywa ucieczką przed własną bezradnością. Gadamy, gadamy, gadamy... Milczenie jest na końcu. Milczenie jest postulatem. Potrafiłbym wiele jeszcze dodać od siebie w tym spektaklu, zaczerpnąć z opowieści zawartych w książkach, zapełniają­cych półki mnóstwa bibliotek, a także od innych ludzi, czy choćby od współtworzących ten spektakl aktorów. Ale to jest jak czerpanie łyżką z oceanu. Jestem świadomy arbitralności i fragmentaryczności wyborów, których dokonałem, ale jed­nocześnie pogodzony z nimi, bo reżyserska część mnie musiała dokonać wyboru.

"Milczenie o Hiobie" to wielogłos, głównie opis indywi­dualnych doświadczeń. Jest w nim jednak temat, któremu poświęcił Pan szczególną uwagę - to Holokaust. Dlaczego akurat tej tragedii postanowił Pan tu oddać najwięcej miejsca?

- Mówienie dzisiaj o Hiobie - i to jeszcze z jego starotestamentowym rodowodem - z pominięciem doświadczenia Holokaustu byłoby głupotą lub unikiem. Przecież to, co sta­ło się podczas ostatniej wojny, jest nie tylko doświadczeniem Żydów, ale po prostu wszystkich nas. I świadomość tego granicznego ludzkiego doświadczenia musi być obecna. To oczywiste, choć wciąż - zdaje się - nie dla wszystkich. Wra­ca więc z tą nudną zmorą przerobionego już na wszystkie sposoby antysemityzmu, Polaka-katolika itp., itd. Więc tego też dotykam.

Nie bał się Pan posądzenia o publicystykę?

- Unikam robienia spektakli plakatowych. A jeśli publicystyką nazwiemy fragmenty wywiadu z Andrzejem Stasiukiem - pod tytułem "Jezus był Polakiem" - które w naszym przedstawieniu czyta ze sceny Karol Pocheć, to proszę bardzo. Stasiuk powiedział tam lapidarnie o naszym wciąż nieprzetrawionym proble­mie z pamięcią, z żydowskością w ogóle. Powiedział to, co sam chciałbym powiedzieć, nie potrafiłbym jednak ująć tego tak celnie. Potrzebowałbym całego osobnego spektaklu z aluzjami i metaforą. Zaproponowałem więc widzom głośne czytanie ga­zety. W końcu przyjaciele Hioba też debatowali.

W "Milczeniu o Hiobie", oprócz wspomnianego wywiadu, czytane są również fragmenty "Dziennika z Bunkra Miła 34" i wywiadu Anki Grupińskiej z Markiem Edelmanem.

- Jestem jak dziecko we mgle: wydawało mi się, że nie jestem, a jestem. "Dziennik", pisany językiem pensjonarskich wypra­cowali, nagrywa w spektaklu - do teatralnego "radia" - Domi­nika Kluźniak. Nagrywa codziennie siedem odcinków, bo tyle siedzieliśmy przy Hiobie. Wydawało mi się, i nadal tak myślę, że stopniowo jej relacja staje się dzięki swojej prostocie opisem również naszego bunkra.

Obecność Edelmana w spektaklu to trochę co innego. Według mnie on nie komentuje Holokaustu, wielokrotnie powtarza, że nie chce o tym gadać. To właściwie jest głos Hioba. Mówi w dodatku o tym, że człowieka uratować może tylko drugi czło­wiek - jego bliskość i miłość. I mówi o tym bez cienia patosu, słychać niemal, jak zaciąga się papierosem i popija whisky. Jak gdyby nigdy nic.

Pan w podobny sposób stara się mówić w swoim przed­stawieniu. Jedna z grających w nim aktorek tak to skomen­towała: "W Milczeniu o Hiobie mowa o cierpieniu, a my tu również tańczymy, śpiewamy i wygłupiamy się".

- Pilnowałem się, żeby w czasie pracy nie stracić również tego lżejszego tonu, bo wierzę, że właśnie on ratuje przed kazno­dziejstwem. Nie jestem Hiobem, a tylko kimś, kto może go obserwować. A przy tym obserwuję Ligę Mistrzów, piję piwo, jeżdżę na rowerze. To naturalne: jeszcze jestem zdrowy, mam wspaniałe dzieci, żonę, z którą się prawdziwie przyjaźnię. Przyzna jednak pani, że ten rozbrzmiewający w naszym przedstawieniu śmiech jest trochę gorzki i bezradny.

Zwłaszcza w przypadku postaci miłośnika bocianów, gra­nej przez Zbigniewa Zamachowskiego.

- To gość trochę szemrany. Nic tak nie zasmuca jak klezmerski optymizm. Ale jego zachwyt bocianami, cudem piękna i har­monią natury jest mi bliski. Sam zbudowałem gniazdo w ogro­dzie i czekam, aż bociany się w nim osiedlą. A oprócz "Księgi Hioba" czytam jeszcze Koheleta, który poza wieloma smutnymi sentencjami wygłasza i takie: "Nie chciej być za mądry, abyś nie zgłupiał" Poza tym istnieje przecież również jasna strona absurdu życia, które robi swoje "fiku miku" i wyzwala w nas dziecięcość i rozbawienie.

To prawda, że śmiech w sytuacjach absurdalnych, niekie­dy nawet tragicznych, czasem nas ratuje. A gdyby był Pan na miejscu przyjaciół Hioba, jak by się Pan zachował?

- Bałbym się. Bardzo poruszył mnie komentarz Simone Weil do "Księgi Hioba". Ona mówi, że w osobie, która konfrontowana jest z człowiekiem cierpiącym, a ten zawsze jest odrażający - budzi się chęć odepchnięcia go. Weil mówi wręcz o nienawiści wobec cierpiącego. Właśnie od niej wziąłem zdanie, które pada w przedstawieniu: "zdrowe kury zadziobują słabszą" Człowiek zdrowy broni się przed ogarnięciem czernią rozpaczy: niech ten, który epatuje mnie swoją rozpaczą, zniknie, niech już nie krzyczy, umrze. Bałbym się tej próby. Rozumiem, że modląc się słowami "ale nas zbaw od złego", prosimy: nie wystawiaj nas na taką próbę.

Ale przecież nie mamy szansy - choćbyśmy nie wiem jak się starali - uniknąć cierpienia ani odgrodzić się od niego.

- Świadomość tego, że hiobowe wieści prędzej czy później mnie dopadną, pomaga mi doceniać to, co codziennie przynosi życie. Uporczywie myślę o życiu jako o szklance do połowy pełnej. Jednak świadomość czyhających na nas mroku i rozpaczy też we mnie jest. Gdyby było inaczej, nie zajmowałbym się Hio­bem. A kiedy już muszę stawić czoło rozpaczy, próbuję być... człowiekiem, na ile potrafię.

Odważyłem się na spektakl, który w sensie ścisłym nie jest inscenizacją "Księgi Hioba", liczyłem się jednak z koniecznością włączenia weń jej zasadniczych elementów. Prawie w całości przytoczona została w nim mowa Boga, która jest kluczowa, ale jednocześnie rozczarowująca. Każdy z nas oczekiwałby, że Bóg w końcu powie: "Hiobie, przesadziłem, przytul się, cieszę się tobą, wytrwałeś, dziękuję ci". Ale Bóg z "Księgi Hioba" nic takiego nie mówi. Nie tylko nie daje łatwych odpowiedzi, ale w ogóle nie wyjaśnia, dlaczego całe to potworne zło na Hioba spadło. Mówi jedynie, że jest nieogarniony i nie do pojęcia. To jest trudna mowa i tylko taki heros jak Hiob mógł jej sprostać. Potem Bóg przemawiał bliżej, zupełnie bliziutko, na wyciągnięcie ręki, ale i tak strach chodzić po wodzie. Zasypiam w Ogrójcu i dalej tak samo nic nie rozumiem.

Absolutna wyjątkowość Hioba i Chrystusa polega nie tyl­ko na ich heroizmie wobec cierpienia, ale na odwadze w stosunku do Boga - umierający Jezus, podobnie jak Hiob, wołał do Boga ze skargą. Zastanawiam się, czy sztu­ka - jako siostra religii - nie mogłaby być dla religii na­uczycielką stawiania dociekliwych, trudnych, a czasem może i niewygodnych pytań.

- Sztuka nie może uczyć religii, ale może przyczyniać się do pogłębiania człowieczeństwa. Ja nic nie wiem o Bogu. A jeśli jednak coś wiem, to tyle, co bohaterowie Becketta, którzy umówili się z Godotem pod drzewem. Wiem, że On tu jest i będzie. I w ślad za Beckettowskimi bohaterami, którzy jedzą marchewkę czy rzepę, mam stać pod tym drzewem i czekać. I mam być dzielny.

Dzielny, czyli jaki?

- Mam się nie spóźniać na próby, dobrze wykonywać swoją pracę, starać się być miły dla żony i dzieci - być po stronie dobra. Przed­stawieniami, które robię, nie zamykać świata, a jedynie "obwąchi­wać" jego zagadkę. Nie udzielać odpowiedzi, ale jednak dawać otuchę - nawet "Księgą Hioba". Tej dzielności nie wymyśliłem sam, wziąłem ją od Petera Brooka, który spotkał się przed laty z nami, grupką młodych wtedy reżyserów. Zamiast złorzeczyć światu i tupać nogą wołając, że miało być fajnie, a jest trudno, mam - jak bohaterowie Becketta - przyjmować na siebie cho­ciaż część ciężaru, którym jest lęk i niepewność. I przynajmniej swoimi przedstawieniami nie rozszerzać go na innych.

Dlatego reżyseruje Pan i "Księgę Hioba", i "Dziób w dziób" - słuchowisko dla dzieci?

- To prawda, że z upodobaniem robię przedstawienia dla dzieci. Ale ta poniekąd chłopięca przyjemność robienia takich rzeczy wynika z czegoś bardzo poważnego. Tworzenie dla dzieci to poważna szkoła prostego mówienia o bardzo skomplikowa­nych rzeczach. W "dorosłym" stylu zawsze można posłużyć się konwencją, ironią, meta-cośtam. Tu to nie działa. Niezwykle ważna jest dla mnie scena z "Ewangelii", w której ucz­niowie spierają się o pierwszeństwo, a wtedy Jezus stawia przed nimi dziecko i mówi: "Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego" (Mt 18,3). To dziecko, chłopiec albo dziewczynka, zasmarkane i zdziwione, w podartych rajtkach, to my.

Wiadomo, że nie będziemy mieć na nowo po cztery lata, tu chodzi o zdobycie się na taką prostotę i przezroczystość, i zdzi­wienie. Normalnie Kubuś Puchatek. To jest kolejne - niemożliwe, ale konieczne i śmiertelnie poważne - wyzwanie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji