Artykuły

Małe holenderskie robaczki

Krakowski Salon Poezji w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Bożena Stachura i Jerzy Trela czytali wiersze Gałczyńskiego. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Malarz był z Niderlandów, nazywał się Lucas van Valcken-borch. W XVI wieku stworzył niewielki zimowy krajobraz, a na nim, gdzieś z boku, jeszcze drobniejszy portret epizodu zupełnie dla świata nieistotnego: ot, elegancka dama wywróciła się na lodowej tafli. Minęło lat ponad 400, grubo ponad 400.

Gigantyczny kawał czasu obrócił się w czas dokonany i oto historyk architektury Jacques Austerlitz - bohater powieści W.G.Sebalda "Austerlitz" - komentuje stareńki portret.

"Kiedy tak patrzę w tamtą stronę i myślę o tym obrazie i tych malutkich figurkach, to wydaje mi się, że przedstawiony przez Lucasa van Valckenborcha moment wcale nie przeminął, kanarkowo-żółta dama właśnie przed chwilą się przewróciła albo zemdlała, czarny aksamitny czepeczek dopiero co spadł jej z głowy, że mała katastrofa, przez większość patrzących z pewnością niedostrzeżona, wydarza się wciąż na nowo, bez ustanku i nic ani nikt już nigdy nie naprawi szkody". Przypomniały się te słowa w niedzielę, na ostatnim Salonie Poezji. Halina Jarczyk (skrzypce), Michał Wierba (fortepian) i Józef Michalik (kontrabas) grali melodie spokojne, łagodne. Bożena Stachura i Jerzy Trela czytali wiersze Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Te legendarne i te, co ich prawie nikt nie zna. Przez godzinę było wiele twarzy Gałczyńskiego, może nawet wszystkie jego twarze. Delikatność i bezlitosna ironia, kłująca groteska zmieszana z chłodną, miękką melancholią, śmiech jasny i szare westchnienia, żart jak kamień i liryczność prawie puchowa, blask i cienie, i wszystkie stężenia wolno zapadającego zmierzchu. Gałczyński cały. Lecz to dopiero połowa dobra tego Salonu.

"Szarlatanów nikt nie kocha./ Zawsze sami", czytał Trela. "Dla nich gwiazdy świecą w górze/ i na dole./ W tajnych szynkach piją dziwne/ alkohole./ I wieczory przerażają/ bluźnierstwami." Znacie to? I dalej. "Kiedy miesiąc umęczony/ wschodzi na nów,/ alkohole z przerażenia/ drżą słodyczą./ Nie pomogą alkohole:/ w nocy krzyczą/ łzy fałszywe szmaragdowych/ szarlatanów." I wreszcie ten finał pozornie bluźnierczy, ciemny tylko na pierwszy rzut oka. "Bardzo cicho i boleśnie/ jest nad ranem./ Dzwonią dzwony, świt pochyla/ się w pokorze./ Odpuść grzechy szarlatanom,/ Panie Boże,/ wszak Ty jesteś takim samym/ szarlatanem." Co się stało, gdy skończył? Co się działo, kiedy czytał, co się działo słowo po słowie? Inaczej nie potrafię tego opisać: po prostu było tak, jakby się niespiesznie falujący wiersz Gałczyńskiego zmieniał w - przedmiot. W uwieczniony widok może, w portret niewielkich rozmiarów, portret postaci samotnej pośród innych podobnych postaci - i już nim pozostał. Przypomniały się zdania Jacquesa Austerlitza, bo w istocie są to frazy o magicznej sztuczce malarstwa, sztuczce "Zgniatanie czasu aż do zera", o czarodziejskim zniknięciu czterystu lat pod jednym krótkim spojrzeniem na obraz Lucasa van Valckenborcha. Kanarkowożółta dama nie przewróciła się w XVI wieku. Ona przewróciła się teraz, bo ktoś patrzy. I teraz, w każdym teraz, pod czyimś spojrzeniem uważnym lub płochym, czepeczek z czarnego aksamitu spada jej z głowy. Szarlatanów nikt nie kocha - właśnie teraz. Bo jest w pamięci wiersz Gałczyńskiego "Ulica szarlatanów", zmieniony w portret "Ulica szarlatanów". Tak Trela przeczytał to drobne arcydzieło. I tak przeczytał resztę całą. Robił z wierszy małe holenderskie obrazki, które już pozostaną. A Stachura? Nie znalazła żadnych powodów, by nie brać przykładu z Treli - więc przykład wzięła. W sumie - nie sposób się jej dziwić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji