Penderecki znów wielki
Nowa premiera Teatru Wielkiego w stolicy Wielkopolski wywołała lawinę zachwytów, niewielu bowiem spośród tych, którzy oglądali salzburską prapremierę światową dzieła, przypuszczało, żeby "Czarna Maska" - nowa opera Krzysztofa Pendereckiego mogła znaleźć lepszych wykonawców.
Okazało się jednak, że "Poznańczycy" - jak ich poetycko określił prezydent miasta podczas wręczania Pendereckiemu kluczy do bram Poznania - to naród ambitny i uparty, pracowity i utalentowany. Powstało więc przedstawienie o niezwykłym wręcz rozmachu, rzadko spotykanej sile ekspresji i jeszcze rzadziej obserwowanym tempie przebiegu. Przez niewiele ponad 90 minut przez scenę przetaczało nie z niepowstrzymana mocą coś co przyrównałbym do kolczastego walca, który zatrzymać mogła dopiero śmierć. Ogromna w tym zasługa reżysera i inscenizatora Ryszarda Peryta, który z wyjątkowa zręcznością umie operować aktorami na scenie, umie kierować ich indywidualnym ruchem, z pozoru przypadkowym a w istocie doskonale zorganizowanym.
Kiedy oglądałem to zjawisko 25 października, przypomniało mi się sfilmowane i pokazywane dwukrotnie w naszej telewizji przedstawienie "Zemsty Nietoperza" J. Straussa-syna, zrealizowane w londyńskim Teatrze Królewskim Opery "Covent Garden". To cenna umiejętność... i rzadka. W działaniu tym godnie współuczestniczyła Ewa Starowiejska, która zaprojektowała wnętrze pałacu sprzed 300 lat bardzo surowo, z ascetyczną prostotą, ubierając jednak bohaterów akcji niezwykle pomysłowo i różnorodnie, dzięki czemu działając na scenie realizowali oni niezwykły kontrapunkt w którym każdy głos, każda linia - odmienna w kształcie i barwie - stawała się elementem swoistej "Sztuki fugi".
Nie oglądałem partytury "Czarnej maski", ale mam wrażenie, że została ona pomyślana jako coś na kształt contrapunctus perpetuus" z krótkimi oddechami po każdym "przeprowadzeniu". Technikę wielogłosową spotkać można w wieki utworach muzyczno-scenicznych jako jeden z licznych elementów, ale takiej konsekwencji, z jaką zastosował ją Penderecki, nie spotkałem dotąd nigdy. Dzięki temu np. orkiestra traci swą tradycyjną ociężałość: kontrapunkt pozwala na rezygnacje z masywnych akordów, bloków brzmieniowych; przez taką konstrukcję dźwiękową wszystko widać na przestrzał, wszystko słychać, można na niej było rozpiąć nie mniej kunsztowną siatkę głosów śpiewanych. Ale nie tylko to stanowi o bogactwie partytury. Największej jej zalety dopatruje się w powrocie Pendereckiego z długiej wycieczki po ziemi Wagnera do nowoczesności. Znów mamy tu Pendereckiego wielkiego, zaskakującego nieokiełznanym temperamentem i diaboliczną pomysłowością, z szyderczym uśmiechem przystrajającego tkaninę dźwięków kapitalnymi cytatami z przeszłości np. sekwencja "Dies Irae". chorał z "Pasji wg św. Mateusza" Bacha, motywy piosenek ludowych, czy wreszcie chorał protestancki, wykorzystany w - odmierzającym godziny przeznaczenia - "carillonie" (kurancie). Znów obcujemy z kompozytorem, nie starającym się iść na żadne ustępstwa wobec publiczności, która ma go oklaskiwać za to, że rozumie jego "uproszczoną" konstrukcję muzyczną, lecz który zajęty jest wyłącznie jak najlepszym, jak najtrafniejszym wyrażeniem językiem dźwięków tego co mu oferuje libretto. Język ten musi być nowoczesny, gdyż kompozytor uczynił z dramatu Gerharta Hauptmanna wielką przenośnię, paralelę, odniesienie do naszych dni, wprowadzając doń pierwiastek apokaliptycznej niemal grozy.
Coś takiego można było wyrazić tylko przez zastosowanie środków radykalnych, ale m.in właśnie dlatego powstało dzieło, nie mające sobie podobnych, dzieło wielkie - za wcześnie żeby mnożyć superlatywy, ale - kto wie, czy nie jedno z największych dzieł muzyczno-scenicznych w XX w. Ciesząc się z tego oczywistego faktu, odczuwam radość, że Penderecki jest moim rodakiem, ale także czuję się dumny, że polski zespół wyszedł zwycięsko z arcytrudnego zadania wystawienia "Maski", że jest to zespół z Poznania, miasta, które tak serdecznie i z tak wysoko podniesionym czołem ugościło Pendereckiego, ofiarowując mu wszystko co ma najlepszego. Mogę więc podziwiać śmiałość decyzji dyrektora Teatru Wielkiego w Poznaniu, Mieczysława Dondajewskiego, ale też pogratulować ogromnego sukcesu.