Triumf kompozytora
Nie muszę na szczęście, w tym felietonie popremierowym o "Czarnej Masce" Krzysztofa Pendereckiego ani przedstawiać Czytelnikom osoby kompozytora, ani też zajmować się opowiadaniem, o co chodzi w tym dziele operowym sławnego polskiego twórcy. Krzysztof Penderecki jest bowiem wyjątkiem także i pod tym względem, że odnosząc sukcesy jako awangardowy artysta - jednocześnie stał się znany wśród współczesnych mu rodaków, nawet tych, którzy nie interesują się zupełnie muzyką! A omówienia samej "Czarnej Maski" można znaleźć nie tylko w efektownie przygotowanym październikowym numerze miesięcznika "Nurt" - uczynił to również "Express" w reportażach i relacjach z prób...
Mogę przeto dzielić się po prostu osobistymi odczuciami z przeżycia tego wydarzenia. Bo wczorajszy spektakl "Czarnej Maski" w poznańskim Teatrze Wielkim niewątpliwie na takie miano zasługuje - zarówno w sensie konkretnych dokonań artystycznych, jak i konsekwentnej przebudowy repertuaru. "Czarna Maska" wsparła najlepiej dotychczasowe dążenia dyr. Mieczysława Dondajewskiego, aby opera stawała się dramatem muzycznym.
Kompozytor idealnie połączył treści literackiego dzieła Gerharta Hauptmanna z ekspresją muzyczną - tworzą organiczną jedność. Tych zaś, którzy znali Krzysztofa Pendereckiego z radykalizmu eksperymentów może zaskoczyć fakt, że podporządkował się rygorom klasycznej dramaturgii operowej. Są tu i portrety poszczególnych postaci i mistrzowsko budowana akcja, pełna napięć. Oczywiście, wykorzystuje doświadczenia, zdobyte w poszukiwaniach nowych brzmień i środków artykulacyjnych. Ale tak, jak teraz malarstwo hiperrealistyczne - paletę i budowę przestrzeni z obrazów abstrakcjonistów. Rzeczywistość szczegółów jest tak gromadzona, że przeradza się w samoistny, pozazmysłowy świat.
Odnosi się to nie tylko do muzycznej strony spektaklu - orkiestry i wokalistów, prowadzonych z sugestywną precyzją i temperamentem przez Mieczysława Dondajewskiego - ale i wizyjnej. Jest to zasługą scenografa Ewy Starowieyskiej, a zwłaszcza reżysera Ryszarda Peryta. Potrafili celnie wytworzyć nastrój płynności granic pomiędzy konkretem, a jego transcendentnym znaczeniem - bez tandetnej, jak to często bywa, tajemniczości i symboliki. Najwyższe uznanie musi też budzić fakt, że przedstawienie - mimo moralitetowej wymowy - posiada niesamowitą dynamikę sceniczną!
Nie trzeba dodawać, że partytura "Czarnej Maski" wymaga od śpiewaków najwyższego kunsztu. Najtrudniejszą partię miała Ewa Werka jako Benigna, żona burmistrza - wspaniale zagrała swoją rolę! Wraz z nią burzliwie oklaskiwano kupca Perla - Radosława Żukowskiego, służącego Pottera - Aleksandra Burandta. burmistrza - Józefa Kolesińskiego, Mulatkę - Joannę Kubaszewską, Hrabiego - Jerzego Kulczyckiego, organistę - Tomasza Zagórskiego, gospodynię - Urszulę Jankowiak, służącą - Wiesławę Piwarską, ogrodnika - Piotra Liszkowskiego, opata - Janusza Temnickiego, pastora - Mariana Kępczyńskiego, Tancerza w masce - rola baletowa - Jacka Szczytowskiego...
"Czarna Maska" kojarzy się z niemieckością nie tylko dlatego, że śpiewana jest w tym języku i do libretta według Hauptmanna - ma iście wagnerowską agresywność brzmienia i dynamiki oraz filozoficzne, nie emocjonalne, odniesienia do metafizyki. Słuchając jej można zrozumieć, dlaczego Krzysztof Penderecki bez entuzjazmu wypowiada się o pierwszym naszym wielkim kompozytorze awangardowym: o liryku Karolu Szymanowskim, szukającym bardzo często inspiracji w polskim folklorze...