Pan Tadeusz, który siedzi w nas
Pan Tadeusz wg Adama Mickiewicza w reż. Mikołaja Grabowskiego w Teatrze im. Osterwy w Lublinie. Pisze Waldemar Sulisz w „Dzienniku Wschodnim”.
Szacunek dla Mikołaja Grabowskiego i Zygmunta Koniecznego. Nasz teatr niczym batyskaf wzniósł się nad Lublin i poszybował do Krakowa na Starowiślną 21. Krakowa Piwnicy pod Baranami i Krakowa Starego Teatru. Dlaczego?
O niezwykłym klimacie spektaklu Pan Tadeusz czyli ostatni zajazd na Litwie zadecydowała w pierwszej kolejności muzyka Zygmunta Koniecznego, który rozpisał ją na chóry, antyfony, komentarze do poszczególnych ról. A także to, że Konieczny z Mikołajem Grabowskim, reżyserem przedstawienia — znają się jak łyse konie i — w teatralnej robocie — rozumieją się bez słów. Oraz to, że cały zespół aktorski poradził sobie z trudną frazą Mickiewicza i jeszcze trudniejszą muzyką — śpiewająco.
Pan Tadeusz to wyśmienity spektakl. Szacunek dla Mikołaja Grabowskiego, twórcy niezapomnianego Opisu obyczajów ks. Jędrzeja Kitowicza w Teatrze Stu, który zrobił piekielnie inteligentny spektakl o Panu Tadeuszu, który siedzi w nas. Zrobił go z miłością do Mickiewicza i z miłością do Polski, o której Mickiewicz opowiada.
W tym bardzo wysmakowanym przedstawieniu Mikołaj Grabowski i Zygmunt Konieczny rozmawiają o Polsce. Pierwszy z pomocą aktorów, świateł — drugi z pomocą tęsknych dźwięków. Obaj — bawią się swoją robotą. W spektaklu jak na dłoni widać radość tworzenia i miłość do teatru. Nic więc dziwnego, że aktorzy grają jak na skrzydłach.
Nie sposób wymienić wszystkich — aktorsko spektakl chodzi jak w szwajcarskim zegarku. Od wielkiej roli Jarosława Tomicy (Kompania Teatr), który gra księdza Robaka, przez świetnego Daniela Dobosza w roli Pana Tadeusza, bezbłędnego Janusza Łagodzińskiego, który gra Wojskiego, ale nie gra na rogu, Witolda Kopcia, który gra Jankiela śpiewająco czy Przemysława Gąsiorowicza, który gra Ministranta, Brzytewkę, a nawet niedźwiedzia. Telimena (Marta Ledwoń) i Zosia (Halszka Lehman) — obie także dają radę.
Ten spektakl się ogląda z wielką przyjemnością. Mikołaj Grabowski karmi nas wielkimi scenami zbiorowymi, monologami, antyfonami. Spektakl skrzy się od pomysłów, a niektóre sceny to prawdziwy majstersztyk. Jak choćby scena z polowania na niedźwiedzia czy ratowania Telimeny przed mrówkami. A kiedy ks. Robak zacznie rapować — ręce po raz kolejny zrywają się do oklasków
Tego spektaklu się słucha z wielką zadumą, tęskne dźwięki (muzyka na żywo) sprawiają, że Zygmunt Konieczny gra w naszych duszach. Obaj z Grabowski sieją w umysłach przesłanie, które jak ziarno, ma zakiełkować w sercach widzów. Jakie to przesłanie? A takie, że Polska to jedno. I bez względu na to, jakbyśmy się nie dzielili, to nie da się jej w sercach podzielić na lewą i prawą stronę. Także takie, że tych, których „połączyła nienawiść” (jakże aktualny Mickiewicz) — jest zwyczajnie mniej. Bo nie da się nienawidzić Polski, którą nosi się w sercu. Chyba, że się serca nie ma..