Artykuły

Agnieszka Castellanos-Pawlak: Nigdy się nie nudzę

Bardzo lubi śpiewać i za rolę w "Nango Nuevo" dostała nagrodę. W farsie "Boeing, boeing" gra Niemkę, która bawi publiczność do łez. W życiu pozateatralnym zajmuje się tapicerowaniem i odnawianiem mebli. Robi też biżuterię.

Z Agnieszką Castellanos-Pawlak rozmawia Ewa Mazgal

Teatr Jaracza ma dobrą passę. Kolejny spektakl przyciąga tłumy widzów. To farsa "Boeing, boeing" Marka Camolettiego w reżyserii Giovanny'ego Castellanosa.

- Tak, koleżanka nawet zadzwoniła, czy jest szansa na bilet. Dobre opinie o spektaklu rozchodzą się po całym mieście i publiczność świetnie się bawi.

A wy?

- My też się dobrze bawimy. Ale na początku było trudno. Farsa na scenie musi wyglądać lekko, ale za tym stoi ciężka praca.

Przypomnę, że jest to historia Maksa, który ma trzy narzeczone. Każda z nich jest stewardesą i każda jest innej narodowości. Max robi wszystko, by kobiety nie dowiedziały się o swoim istnieniu. Na początku każda jest przekonana, że jest tą jedyną.

- I utrzymanie tajemnicy wydaje się proste. Trzeba tylko wejść w odpowiednie drzwi. One mają ogromne znaczenie. Gdy się wejdzie w niewłaściwe, nie ma już czego grać. Ale ja bardzo lubię farsę, choć jest taka trudna. Daje dużo radości.

Jak pani pracowała nad swoją rolą Johanny - niemieckiej stewardesy? Moim zdaniem to pani ciągnie ten spektakl. Może też dlatego, że z Niemca czy w tym przypadku Niemki, Polak śmieje się najchętniej. Tworzy pani stereotyp dorodnej zasadniczej blondynki, która potrafi przytulić, ale i potrafi powalić na ziemię.

- Stereotyp był potrzebny, ale mimo wszystko w tę postać została wpisana romantyczna dusza. Mam nadzieję, że widzowie to dostrzegają. Gdybym zagrała Johannę jako wyłącznie twardą kobietę, rola byłaby płaska. Choć postać z założenia była narysowana grubą kreską i jej podstawową cechą był sposób, w jaki mówi.

No właśnie. Mówi jak Niemka. Z akcentem. Naśladowanie obcych akcentów dobrze wam - pani i Aleksandrze Kolan grającej Amerykankę -wychodzi. Jak pani pracowała nad wymową?

- Do zbudowania niemieckiego akcentu wystarczy jed-

AGNIESZKA CASTELLANOS-PAWLAK,

absolwentka Studium Wokalno-Aktorskiego w Gdyni. Po szkole pracowała w gdyńskim Teatrze Muzycznym im. Danuty Baduszkowej, a następnie w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym im. Juliusza Słowackiego w Koszalinie. Od 2007 roku jest w zespole Teatru im. Stefana Jaracza w Olsztynie. Laureatka Złotej Maski - nagrody publiczności Bałtyckiego Teatru Dramatycznego i Teatralnych Kreacji Roku - za rolę Żony w spektaklu "Ich czworo" oraz za rolę Kobiety I w "Tango Nuevo". Reżyserem obu widowisk jest Gio-vanny Castellanos, asystent dyrektora teatru Jaracza ds. artystycznych, mąż aktorki.

na głoska - "r". Ja wymyśliłam sobie wymowę "r" metodą prób i błędów. Uczyłam się co prawda kiedyś niemieckiego, ale wyparłam go z głowy.

Chciałam z panią porozmawiać o narodowych stereotypach. Na scenie gra pani, korzystając z pewnych ogólnych wyobrażeń, Niemkę. W prawdziwym życiu jest pani żoną Kolumbijczyka - Giovanny'ego Castellanosa. Wielu z nas wyobraża sobie ludzi z Ameryki Południowej jako osoby porywcze, namiętne, trochę mroczne. Czy to się zgadza z pani doświadczeniem?

-To nie jest prawda! Akurat Giovanny jest najmniej mroczną osobą, jaką znam. Zresztą mnie Latynosi kojarzą się z radością życia i to się potwierdza. Kiedyś ktoś mnie nawet zapytał, czy jest jakaś cecha charakterystyczna dla ludzi z Ameryki Południowej. Zastanawiałam się i odpowiedziałam, że nie wiem. Nie wiem, czy to, że Giovanny jest tak pogodną osobą, jest kwestią jego pochodzenia, czy też jego charakteru i wychowania. Bo cała jego rodzina jest taka.

Była pani w Kolumbii?

- Tak. Pięć lat temu.

I jak było?

- Super. Ale nie chciałabym tam żyć, choć pobyć przez kilka miesięcy w roku jak najbardziej.

Dlaczego?

- Bo życie w Kolumbii jest ciężkie - i pod względem politycznym, i ekonomicznym. Ale kraj jest piękny.

A pani skąd pochodzi?

- Z Ostródy, więc jestem stąd.

Pytam, bo kształciła się pani w Studium Wokalno-Aktorskim w Gdyni. Po szkole pracowała w gdyńskim Teatrze Muzycznym im. Danuty Baduszkowej. I przeczytałam, że pani pasją jest śpiew. Ale nie słyszałam pani śpiewającej na scenie Jaracza.

- Wystąpiłam w spektaklu "Tango Nuevo". Grałam w nim z moimi przyjaciółkami z Gdyni - Magdą Smuk-Wolak i Renią Gosławską. Tańczyłyśmy i śpiewałyśmy tanga Astora Piazzolli. Niestety, spektaklu już nie ma. Żal mi, ale wszystkie spektakle kiedyś się kończą.

Co panią popchnęło do teatru? Rozumiem, że najpierw był śpiew.

- W ogóle nie myślałam, że będę aktorką. W życiu! Ja chciałam śpiewać i dlatego poszłam do szkoły do Gdyni. Byłam kompletnie nieprzygotowana, ale się dostałam. W szkole w głowie wszystko mi się zmieniło. Odkryłam, że jednak bardziej ciągnie mnie do teatru dramatycznego niż muzycznego. W Teatrze Muzycznym byłam przez chwilę, jednocześnie grając już w teatrze w Koszalinie. Tam spędziłam 6 lat, a potem był Olsztyn.

A gdzie pani śpiewała pieśni neapolitańskie?

- W Koszalinie.

Wyraźnie ciągnie panią na południe!

- O tak! Gdybym nie była aktorką, wyjechałabym do ciepłego kraju.

Nie wydaje się pani, że w Olsztynie brakuje miejsca dla śpiewających aktorów? Że brakuje kabaretu? Kiedyś był kabaret Wanna.

- Później był nasz kabaret Młynek. Przestał działać, ale zebraliśmy się znów w kilka osób - Wiesława Niemaszek, Marian Czarkowski, Alicja Kochańska i ja - i wznawiamy działalność w kabarecie Retro na Pięć. Robimy nowy program, tym razem o kobietach. W sobotę mamy premierę w Dobrym Mieście.

W życiu pozateatralnym ma pani dużo czasu czy mało?

- Mało, bo robię dużo rzeczy niezwiązanych z teatrem.

Wiem, że ma pani dziecko.

- Tak, syn Samuel ma dwa lata. A poza tym jestem zapaloną...

No? Kim?

- Uwielbiam robić remonty i przerabiać meble.

To co pani z nimi robi?

- Przemalowuję, postarzam, odnawiam. Różne rzeczy z nimi robię. W domu wszystko prawie przemalowałam. W ósmym miesiącu ciąży tapicerowałam fotel.

Umie to pani?!

- Kiedy coś mi się podoba, nie zastanawiam się, czy to kupić, ale czy mogę zrobić to sama. Robię na przykład biżuterię. Ostatnio ozdobiłam schody w domu, bo stwierdziłam, że są za nudne. Zrobiłam na nich decoupage i wyglądają, jakby były z hiszpańskich kafelków. Meble kuchenne przemalowałam z beżowego na biały.

Fajna jest moda na odnawianie mebli z lat 50. i 60. Ma pani takie meble?

- Nie mam. Szukam właśnie takiego fotela, żeby go przerobić.

Ale to chyba jest trudne? Najpierw trzeba wyciąć z materiału pokrycie mebla, potem je pozszywać i przymocować.

- Ja sobie to nawet utrudniam. Pokrywam meble czymś w rodzaju patchworku. Robię też czapki i kominy.

Ma pani piękne, duże i kolorowe kolczyki.

- Też je zrobiłam. Ta technika nazywa się soutache. Polega na zszywaniu jedwabnych taśm.

Rysuje sobie pani wzory?

- Nie. Robię to, co przyjdzie mi do głowy. Dlatego trudno jest mi zrobić dwie takie same rzeczy. Mam zamówienia czasem, by coś odwzorować i jest to dla mnie straszny ból. Taka praca nie sprawia mi przyjemności. Zresztą nigdy nie udało mi się zrobić takiej samej pary kolczyków. Robię też naszyjniki, bransoletki, ozdoby do czapek, do toreb, do butów.

Jak pani godzi pracę w teatrze z tymi czasochłonnymi zajęciami?

- Ale one mnie bardzo relaksują! Kiedy robię biżuterię, nie myślę o niczym, tylko o tym, w którą stronę musi pójść nitka. Dzięki tym zajęciom nigdy się nie nudzę. I czasem, gdy położę syna spać i wiem, że tego dnia nie zrobiłam nic dodatkowego, czuję, że dzień mam zmarnowany.

To właściwie ma pani drugi zawód.

- Tak. I gdybym nie mogła już pracować w teatrze, założyłabym sklep z własnym rękodziełem. A kiedy myślę o prezencie, to moim marzeniem nie jest zloty pierścionek, ale na przykład tacker. Pamiętam, że na trzydzieste urodziny bardzo chciałam dostać wiertarkę, ale nikt nie potraktował tego poważnie.

I co? Nadal nie ma pani wiertarki?

- W końcu ją sobie kupiliśmy. Mam też szlifierkę.

Matko! Co pani szlifuje?!

- Na przykład skrzynki po owocach. Zrobiłam z nich szafki na buty. Pomalowałam je na biało. Jedną skrzynkę powieszę wyżej i będzie to miejsce na szaliki i czapki.

Uważam, że powinna pani napisać podręcznik o odnawianiu mebli, ozdabianiu schodów i wykorzystywaniu skrzynek.

- Raczej nie. Chyba lepiej wychodzi mi robienie niż pisanie.

Z tego, co pani mówi, wynika, że nie męczy pani bałagan, który zawsze łączy się z remontem.

- Nie, bo nie jestem pedantką. Bywam pochlapana farbą i dobrze się z tym czuję.

Nie spodziewałam się tego po pani. Bo - przepraszam - ale jest pani blondynką. To też stereotyp. Ma pani z tym problem?

- Nie. Ja bardzo długo byłam ruda. Ale śmieję się, że od kiedy przefarbowałam się na blond, moje życie stało się łatwiejsze.

To znaczy?

- Przyznam się, że czasem to wykorzystuję. Na przykład kiedy trzeba zmienić oponę.

Co przed panią w teatrze?

- Nie wiem. Jestem przed rozmowami sezonowymi. Na razie gram tylko w "Boeing, boeing" i w "Świętoszku".

_________________________

Głos Szczeciński nr 53/04-03-16 Małgorzata Klimczak

Wszystkie matki świata mają te same problemy. Spektakl Teatru Kana to dla nich terapia

Spektakle, warsztaty, spotkania, rozmowy - aktorki Teatru Kana opowiadają jak duży oddźwięk społeczny zyskał ich spektakl "Projekt: Matka", nie tylko w Polsce

"Koniec z karmieniem w kiblu na uboczu, Bo to krępujące dla niewinnych oczu, W świecie gdzie billboardy świecą gołym cyckami, Z widokiem piersi matki oswójcie się sami." Od półtora roku aktorki Teatru Kana śpiewają ten protest song w spektaklu "Projekt Matka". Od półtora roku publiczność w różnych miejscach reaguje na ten spektakl tak samo emocjonalnie. Ostatnio tak reagowali widzowie w Stanach Zjednoczonych na festiwalu "Revolutions", gdzie Teatr Kana został zaproszony.

- Odbiór był wspaniały. Mieliśmy owacje na stojąco - mówi Bibianna Chimiak, aktorka. -Pierwszego dnia mieliśmy pełną widownię . Było też trochę Polaków. Była pani, która pochodzi ze Szczecina. I ci Polacy zostali z nami po spektaklu i rozmawiali.

Spektakl opowiada o macierzyństwie, o tych najtrudniejszych jego aspektach, o których na co dzień się nie mówi, bo nie wypada.

- Bardzo nas cieszy to, że ten spektakl prowokuje do rozmów. Nie tylko do zwykłych rozmów, ale też do zwierzeń - mówi Bibianna. - To smutne, że to nie jest tylko nasz polski problem. Że kobiety na całym świecie borykają się z identycznymi problemami. W USA kobiety bardzo mocno walczą o możliwość karmienia piersią w miejscach publicznych. U nich, podobnie jak u nas, dziewczyny chowają się w toaletach, żeby nakarmić dziecko, bo jest jakaś presja.

- Ameryka jest bardzo pruderyjna i zakłamana. Można pokazywać piersi, ale nie można pokazywać sutków - mówi Karolina Sabat, aktorka. - Podczas spektaklu oczywiście nie przechodziły żarty o becikowym czy innych rzeczach specyficznych tylko dla naszego kraju, ale cała reszta to problemy uniwersalne. Zgadzaliśmy się we wszystkim. Po spektaklu rozmawiałam z takim Stevenem, który również był gościem tego festiwalu. Steven był z Ugandy i powiedział, że w Ugandzie spektakl również jest na czasie i kobiety tłumnie by przychodziły na niego, bo one to również rozumieją. To był świetny komplement.

Z blogów

Spektakl powstał na podstawie blogów o macierzyństwie. Kobiety nie miały z kim porozmawiać o tym co je gnębi, więc zaczęły wylewać wszystko na papier. Trudno przyznać przed kimś, że się nie jest osobą doskonałą.

- Za każdym razem, kiedy ktoś przychodzi do nas po spektaklu, a bardzo często do nas przychodzi ktoś z widowni, głównie kobiety, to mówią nam: to jest moja historia, to jest o mnie.

Wtedy czuję, że to jest bardzo ważny projekt, że kobiety go potrzebują, nie tylko kobiety. Mężczyźni też - mówi Bibianna. - Ten spektakl porusza sprawy, o których nie mówi się głośno. To jest takie wytchnienie dla mam, które się borykają ze swoimi przemyśleniami, że są nienormalne, że sobie nie radzą, a muszą sobie radzić. Na nas też ten spektakl działa trochę terapeutycznie.

- Trochę oswoiłyśmy ten spektakl, bo na początku było tak, że po każdym spektaklu wychodziłyśmy za kulisy, na widowni jeszcze siedziała publiczność, a my płakałyśmy, próbowałyśmy się trochę opanować, żeby wyjść do ukłonów, a teraz jest inaczej. Uspokoiłyśmy trochę to wszystko i samo granie już tak nas nie wpływa. I dobrze, bo chyba byśmy oszalały - mówi Karolina Sabat.

Ten spektakl oddziałuje w różny sposób na mamy w różnym wieku. Inaczej reagują młode mamy, które wszystkie wspomnienia mają jeszcze świeże i podchodzą do wszystkiego bardzo emocjonalnie. Inaczej mamy, które trochę się już zdystansowały, a inaczej te, które są już na emeryturze. I one też mają zabawę. I śmieją się w zupełnie innych momentach. U nich jest taka reakcja: a, faktycznie, było tak.

- Jedna koleżanka powiedziała nam po spektaklu, że łzy jej leciały na zmianę z mlekiem - mówi Karolina Sabat.

Ojcowie mają głos

Mimo że większość na widowni stanowią kobiety, to przychodzą również mężczyźni. Dla nich to nowe doświadczenie, bo kobiety często nie mówią w sposób tak dosadny o swoich przeżyciach. Starają się trzymać, kreować na idealną matkę, która ze wszystkim sobie radzi.

- Pierwszą opinię wyraził nasz kolega z zespołu, który po spektaklu powiedział, że to było niesamowite, i że on cały czas myślał o swojej mamie - mówi Karolina Sabat.

- Kiedyś przed spektaklem na widowni siedzieli mężczyźni i rozmawiali o tym, że to na pewno będzie bardzo feministyczny spektakl i nie wiadomo czy oni to wytrzymają - mówi Bibianna Chimiak. - Siedziałam wśród widowni, a oni nie wiedzieli, że jestem aktorką, więc mówię do nich: nie jest tak źle, wytrzymacie. I okazało się, że potem świetnie się bawili. Mężczyznom się wydaje, że my będziemy gadać na facetów, a w ogóle nie ma czegoś takiego w spektaklu. Jest damski punkt widzenia i nasze problemy. Myślę, że to jest bardzo ważne, żeby faceci to oglądali, bo łatwiej im będzie zrozumieć partnerki. Mężczyźni też przeżywają problemy ze swoim ojcostwem.

I dlatego Teatr Kana przygotowuje "Projekt: Ojciec", w którym swoje przeżycia przedstawią mężczyźni.

- Trochę znamy męski punkt widzenia, bo coraz więcej powstaje blogów na ten temat. Mamy też doświadczenia prywatne - mówi Bibianna. - Jak rozmawiałam z tatusiami, to najboleśniejsza dla nich rzecz to było to, że oni się czują odepchnięci przez kobiety, bo cała ich miłość skierowana jest do dziecka. Dziecko ma naturalną więź z matką, a oj -ciec musi to budować.

Po półtora roku grania spektaklu każda aktorka ma własne doświadczenia.

- Cały czas jestem wierna temu, co mówię i o czym mówię i to jest cały czas moje. Myślę, że dlatego to jest takie prawdziwe i nie wolno tego zmieniać - mówi Marta Giers-Sanecka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji