W nocy, w piwnicy, w Poznaniu
"Extravaganza o miłości" w reż. Joanny Drozdy w Teatrze Polskim w Poznaniu. Pisze Mike Urbaniak w Gazecie Wyborczej - Wysokich Obcasach.
Mamy tu wszystko, co kwalifikuje spektakl do oprotestowania przez Krucjatę Różańcową i parlamentarny zespół "Stop ideologii gender!"
Nawet zabawny ten twój kabaret" - powiedziałem po premierze "Extravaganzy o miłości" do Joanny Drozdy. Ta natychmiast padła przede mną na kolana (dosłownie), uczepiając się moich spodni, które z racji luźnej gumki zjechały, ukazując wszystkim zgromadzonym na popremierowym bankiecie w Teatrze Polskim w Poznaniu moje seksowne bokserki w różowe koziołki. "Błagam cię, tylko nie napisz, że to jest kabaret!" - krzyczała w uniesieniu reżyserka. Musiałem się na to zgodzić, by móc naciągnąć spodnie.
Choć być może niepotrzebnie, bo w końcu "Extravaganza" to erotyczne rozpasanie bez granic. Spektakl grany jest w podziemiach Polskiego po godz. 22 (gdy porządni poznaniacy już śpią), na niedużej scence, przy stolikach (zamiast tradycyjnej widowni) i dobrze zaopatrzonym barze. Czego więcej chcieć? Tylko rozkosznych uniesień. I to dostajemy - lekki, dowcipny, pikantny i wyuzdany show, w którym znakomicie odnaleźli się zarówno aktorzy Teatru Polskiego, jak i ci, którzy wystąpili gościnnie. Na czele z Elżbietą Węgrzyn, aktorką petardą najlepszej w kraju lalkowej sceny, czyli poznańskiego Teatru Animacji.
W spektaklu obśmiewane jest wszystko i wszyscy, od lokalnego podwórka zaczynając (pieśń o tragicznej miłości osiołków z poznańskiego zoo czy zakupach w Starym Browarze), przez pedofilskie afery w Kościele katolickim (pieśń o pierwszym razie), politykę krajową (tango Barbary Nowackiej z Adrianem Zandbergiem) oraz międzynarodową (duet Beaty Szydło z Angelą Merkel), na zabawach erotycznych kończąc (brawurowa instrukcja pieszczot oralnych). Krótko mówiąc, mamy wszystko, co kwalifikuje spektakl do oprotestowania przez Krucjatę Różańcową i parlamentarny zespół "Stop ideologii gender!".
Jeśli ja miałbym coś oprotestować, a raczej wytknąć temu dziełu, byłyby to nierówny poziom dowcipu, niepozszywanie ze sobą poszczególnych numerów (każdy jest oddzielny) i cenę, którą, by zobaczyć "Extravaganzę", trzeba zapłacić. Stówa za bilet to dla wielu ludzi zbyt duży wydatek, nawet za podziwianie jędrnych pośladków Piotra Kaźmierczaka.