Artykuły

Wygibasy bez klasy

"Goło i wesoło" w reż. Arkadiusza Jakubika z Kino Teatru Bajka w Warszawie. O spektaklu w Gdyni pisze Tomasz Buza w Dzienniku Bałtyckim.

Zrealizowany w 1997 roku film w reżyserii Petera Cattaneo "Goło i wesoło" (tytuł oryginalny "The Full Monty") przebojem zdobył ekrany. Historia sześciu bezrobotnych mężczyzn z małego angielskiego miasteczka podbiła serca widzów i krytyki filmowej, windując skromny film Cattaneo do rangi jednego z hitów sezonu. Obraz otrzymał nawet cztery nominacje do Oscara, zdobywając jednego, za muzykę Annę Dudley Sukces w pełni zasłużony był to bowiem film mądry i przewrotny pełen błyskotliwego, miejscami cierpkiego angielskiego humoru, a przy tym emanujący ciepłem i wiarą w człowieka. Zawsze ilekroć powstają tego typu filmy ("Orkiestra", "Billy Elliot") powraca pytanie, dlaczego w Polsce nie wpada się na takie pomysły? Ujmujące, nieskomplikowane historie o prostych ludziach walczących o godność, przetrwanie nie tyle w wymiarze finansowym, ile duchowym. Po obejrzeniu polskiej scenicznej adaptacji "Goło i wesoło" odpowiedź wydaje mi się już znacznie łatwiejsza.

Przaśni faceci

Pomysł powołania do życia zespołu miejscowych chippendales, zarabiających na męskim striptizie, był w filmie Cattaneo jedynie pretekstem do ukazania innych, wcale nieśmiesznych problemów zwykłych ludzi. W spektaklu Arkadiusza Jakubika wszystkie te subtelności wykastrowano w iście polskim stylu. Całemu przedsięwzięciu towarzyszy jedynie troska o rechot publiczności, raczonej pokazami nieporadnego, męskiego striptizu. Poza tym, nie ma prawie niczego. Aktorzy błaznują bardziej niż grają, ale i też sam tekst (czy raczej jego interpretacja) nie pozwala im rozwinąć skrzydeł. Wszelkie nadzieje na sensowne potraktowanie tematu ulatują z minuty na minutę, ustępując miejsca przaśnej zabawie w "gołych facetów", obdartej niestety z jakiejkolwiek myśli. A to właśnie ona była kluczem do sukcesu filmu Cattaneo. Tu zredukowano ją do męskich wygibasów.

Goryczy dodaje fakt, iż sam film był adaptacją sztuki Stephena Sinclaire'a i Anthony McCartena, od 1987 roku nieprzerwanie i z powodzeniem granej w miejscu swojej prapremiery to jest w Mercury Theatre w Auckland w Nowej Zelandii.

Z kogo się śmiejecie

Zaprzepaszczono świetny pomysł, traktując go jako okazję do sprowokowania kilku salw śmiechu rozochoconej chwytliwym tytułem publiczności. Niestety nie jest to nawet gogolowski śmiech. Pozostaje nadzieja, iż doczekamy wreszcie filmu, spektaklu, który wywoła refleksję i uśmiech (w dowolnej kolejności) dotyczące nas samych. Anglikom, Czechom to się doskonale udaje. Polskim twórcom jak dotąd niestety nie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji