Satyra na leniwych Szwajcarów
W Teatrze Polskim w Bielsku-Białej mamy wreszcie Małą Scenę - kameralną, na nie więcej niż sto osób. I to jest wiadomość dobra. Rozdają na tej scenie papier toaletowy. Mogłoby to cieszyć parę lat temu, ale dziś już nie.
W Polskim dobrą passę miały ostatnio komedie, więc dyrektor Marek Gaj postanowił pójść za ciosem i dać na inaugurację Małej Sceny również coś lekkiego. I dobrze, bo śmiech to zdrowie. Tym bardziej, że do rozśmieszania Gaj wybrał ulubieńców bielskich widzów - Jadwigę Grygierczyk, Kazimierza Czaplę, Cezariusza Chrapkiewicza oraz zdolną aktorską młodzież - Beatę Zarembiankę, Grzegorza Sikorę, Adama Myrczka. Do zaprojektowania scenografii Gaj zaprosił Miriam Górecki-Bilu - mieszkankę Izraela, rodem z Bielska. Napracowali się teatralni stolarze, charakteryzatorzy, perukarze. Wszystko to piękne, ale pora ujawnić, że na inaugurację Małej Sceny Marek Gaj wybrał komedię "Peepshow u Holzerów", szwajcarskiego autora Markusa {#au#386}Koebeliego{/#}. I to jest wiadomość zła. Sztuka jest nudna, bez tempa, toporna i przyciężka jak drewno, z którego zbudowano dekorację i ławy dla publiczności. Kobeli pokazał swych rodaków, szwajcarskich górali, bez cienia sympatii. Są tępi, leniwi, nudni, bezlitośni ale cwani. Ratują się przed nędzą, pozwalając - za pieniądze - podglądać się turystom. Pomysł niezły ale ciężkostrawny, bo rozdmuchany do rozmiarów dwugodzinnego widowiska. Gaj zamiast tekst skondensować, przyciąć, podkręcić tempo, wyostrzyć nieliczne gagi i dobre dialogi - padł przed Kobelim na kolana i przytoczył w całości z szacunkiem, jakiego nie mogą oczekiwać nawet najwięksi klasycy dramaturgii. A, jak wiadomo, reżyserować nie trzeba na klęczkach. Wystarczy dobrze. Szczególnie autorów takich jak ów Kobeli, który geniuszem nie jest.
Miała to być groteska. Aktorzy są zredukowani do roli kukieł wykonujących kilka ciągle tych samych gestów i min. Miało być śmiesznie, wypadło przyciężko. A już nic z groteski nie znajduję w męczącym jodłującym podkładzie muzycznym i realistycznej drewnianej chacie, zbudowanej na scenie przez panią Górecki-Bilu. Powstała dziwna komedia dla widzów, którzy chcą się pośmiać z kretyńskich min tępaków i perypetii dziadka dogorywającego na wózku inwalidzkim.
Przyznaję, że Gaj nie szczędził atrakcji: przez dobre pół godziny rżną tyrolskie kapele, można zaglądać za kulisy, kupić ludowego ptaszka lub konika. Widzowie są częstowani ziemniakami, dostają też przy wejściu papier toaletowy. Tylko, że do teatru nie chodzi się po ziemniaki i papier toaletowy...