Historia jako kabaret
W OSTATNICH miesiącach zobaczyliśmy w Warszawie dzieła dwóch twórców, których pomysłowość budzi podziw i szacunek. Bejarta: nazwał swój zespół dumnie mianem "Baletu XX wieku". Dürrenmatta: poklepując poufnie po ramieniu wielkich autorów dramatycznych, Strindberga i Szekspira, poprawił ich niezdarnie napisane i staromodne sztuki. Trudno zgadnąć, co było źródłem tych pomysłów, trzeźwa wiara, że oni dopiero, wielcy i głośni, odkryli tajemnice sztuki współczesnej, czy też zręczny zmysł handlowy, który podpowiada, że każda reklama jest dobra, byle była skuteczna. W każdym razie jest coś bezczelnego w fakcie kabaretowej adaptacji Szekspira, pokazanej w kraju, którego teatr zna inscenizacje Szekspirowskie Korzeniewskiego, Skuszanki, Maciejowskiego czy Zamków. Diderot pisał kiedyś z podziwem, choć dosadnie: "Szekspir jest jak posąg św. Jana Chrzciciela w katedrze Notre Dame prymitywny i barbarzyński, ale tak ogromny, że wszyscy możemy przejść pomiędzy jego nogami, nie zawadzając głowa o genitalia". Dürrenmatt dzisiaj adaptuje "słabego" Szekspira, wpisując w jego tekst, własne, bulwarowe dowcipy i własna, szwajcarsko-kabaretowa wizję świata. I wierzy, zdaje się, że czyni słusznie. Jego sztuka o niepozbawionym wdzięku tytule "Król Jan według Szekspira", w przekładzie Zbigniewa Krawczykowskiego, weszła właśnie na afisz Teatru Dramatycznego, w reżyserii Ludwika René, w scenografii Zofii Wierchowicz. Miłe to i łatwe przedstawienie, niedługie (dwie godziny dziesięć minut, z jednym antraktem), zabawne i dowcipne, eleganckie i zajmujące, choć prawdę mówiąc z zadęciem nudnawym. Z efektowna rola Franciszka Pieczki (Pandulf, kardynał Mediolanu, legat papieski), z Mieczysławem Voitem (Filip, król Francji), Józefem Nowakiem (Jan Plantagenet król Anglii), z całym korowodem wdzięcznych ról kobiecych: Wandy Łuczyckiej (królowa Eleonora}. Krystyny Maciejewskiej-Zapasiewicz (Izabella). Magdaleny Zawadzkiej (Blanka), Barbary Horawianki (Konstancja). Krystyny Ciechomskiej (Lady Faulconbridge), z podwójnie piętrowymi rolami Zbigniewa Zapasiewicza (Aktor II i Sir Ryszard) i Witolda Skarucha (Aktor I i Robert Faulconbridge). Przedrzeźniać, niespodziewanych aluzji, żartów i zaskoczeń nie ma końca. Zabawa powinna być sympatyczna.
Dopóki nie zapytamy, jaki sens tej zabawy. Historia jest oto zabawą towarzyska kilku błękitnokrwistych, którzy dla osobistych interesów igrają ze światem, ojczyzną i życiem ludzkim. Proste, rodem z niemieckiego kabaretu są mechanizmy, tej historii, paradoksem można się wykpić ze wszystkiego. Kiedyś, gdy poznawaliśmy "Wizytę starszej pani", zdawało nam się, że Dürrenmatt jest uczniem Brechta. Że "Frank V" będzie podjęciem idei z "Opery za trzy grosze", że "Anioł zstąpił do Babilonu" podejmie watek "Dobrego człowieka z Seczuanu". Dziś widać, że mierzyliśmy za wysoko. Że Dürrenmatt chciał po prostu pisać zręcznie skrojone sztuki, gładkie i modne, dla dowcipu będąc gotów sprzedać wszystko, Strindberga i Szekspira, historie i politykę, teatr i literaturę. To również nie jest łatwe, to również budzić musi uznanie. Ale na innym zupełnie piętrze. Zwykłej, sytej rozrywki. Tymczasem wierzyliśmy we współczesny teatr Dürrenmatta...
Wszystko byłoby więc dobrze, gdyby nie zapewnienia autora "Króla Jana według Szekspira" i teatru, te zabiegi adaptacyjne usprawiedliwia fakt, iż "Król Jan" Szekspira jest słabą, niewartą współczesnego teatru sztuką. To już trochę dużo. Nie dość okraść Szekspira, ale mu jeszcze nawymyślać? W dzień przed premiera przeczytałem w maszynopisie świeży przekład prawdziwego "Króla Jana", pióra Bohdana Drozdowskiego. Nie znacie go państwo, wiec wierzcie na słowo, że opinia, iż to słaba sztuka barbarzyńskiego poety angielskiego, jest zwykłym, kiepskim do tego, dowcipem. Już raz przywoływałem Diderota: "Szekspir jest jak posag św. Jana Chrzciciela w katedrze Notre Dame...". Otóż Dürrenmatt nie musi schylać głowy, aby nie nabić sobie guza.