Próba adaptacji
W NOWYM sezonie teatralnym 1984/85 wznowiona została sztuka Irosława Szymańskiego "Próba adaptacji", której premiera odbyła się w maju br. na tak zwanej Małej Scenie.
Składają się na ten spektakl i "powtórka" z historii literatury narodowej, i galeria typów ludzkich, jakże charakterystycznych dla kolejnych pokoleń, i wreszcie, o różnym stopniu aluzyjności, wspomnienia z historii najnowszej. Wszystko to są elementy scalające biografie dwóch głównych bohaterów granych przez Janusza Fifowskiego i Jerzego Rogalskiego. Ze zaś biografie Polaków bywają podobne, więc i życiorysy obu dają się napisać według określonego schematu, jak to się dzieje w jednej ze scen spektaklu. Spotykają się Oni (bo tak zostali nazwani przez autora), jako zupełnie sobie obcy ludzie w hotelu "adaptowanym" właśnie do nowych potrzeb i warunków. Ponieważ trwa kolejny remont i nikt nie wie, co się zmieniło, a co pozostało po staremu, więc nikogo nie dziwi, że przez obskurny pokój hotelowy przechodzą różni ludzie. I tak pojawiają się kolejno: Babcia Klozetowa, która niejedno przeszła i niczemu już się nie dziwi (Maria Szczechówna), Kwestarz zbierający pieniądze na dziesiątki celów społecznych, wszystko wrzucając do jednej puszki (Waldemar Starczyński), Majster Murarski, który w pośpiechu przekraczania planu przez poprzednie ekipy remontowe został zamurowany w ścianie i teraz właśnie nadzwyczaj szybko odnajduje się w nowych warunkach (Ludwik Paczyński), czy wreszcie Wędrowiec (Henryk Sobiechart) za wszelką cenę chcący się dowiedzieć "gdzie jest wyjście?".
ROZMOWĘ, a później sen obu głównych postaci przerywa jeszcze Ktoś (Jerzy Wróbel), który pod pozorem poszukiwań hotelowych pomieszczeń próbuje ustalić przyczynę i źródło hałasów dobiegających z pokoju i... pyta, pyta, pyta...
Spektakl rozgrywa się na trzech planach: jeden - to realny świat pokoju hotelowego, drugi - to świat reminiscencji historycznych utrwalonych we fragmentach dramatów narodowych i trzeci - będący dialogiem między dwoma malarzami z ostatniej ekipy remontowej (Henryk Gońda, Wojciech Dobrowolski), których pojawianie się dzieli spektakl na kolejne części i spaja w jedną całość. Tę wielowątkowość akcji znakomicie podkreśla prosta w konstrukcji scenografia Ireneusza Salwy.
JEST to spektakl szalenie równy, bez solówek aktorskich obliczonych na efekt, za co chwała i zespołowi aktorskiemu i reżyserowi Romanowi Kruczkowskiemu, który zrezygnował z niezwykle u nas atrakcyjnych aluzyjności na rzecz często nawet smutnej zadumy i refleksji .Na szczególną uwagę zasługuje Jerzy Fifowski, którego gra zadziwia oszczędnością gestów, umiejętnością podawania dowcipu i subtelnością, w interpretacji gry słów. Przedstawienie zyskało jeszcze, gdy po wakacyjnej przerwie młodego, debiutującego dopiero na scenie Grzegorza Forysiaka zastąpił w rolach Konrada i Kordiana dojrzalszy aktorsko Marek Milczarczyk.
WYRAZY uznania należą się także Jerzemu Kamińskiemu, autorowi ruchu scenicznego, który znakomicie opracował sceny będące inscenizacją dramatów narodowych. Poza ciekawymi skojarzeniami, jakie nasuwa zestawienie właściwego biegu akcji z obrosłymi tradycją i legendą scenami z "Wesela", "Dziadów", "Kordiana", widzowie mają okazję obejrzeć piękne, nasycone barwami, muzyką i ruchem widowisko. Bo jest to spektakl mówiący chyba przede wszystkim o tym, jak głęboka i jak konieczna jest świadomość posiadania korzeni narodowej historii i tradycji literackiej przy tworzeniu naszej szarej rzeczywistości dnia codziennego. A także o tym, jak ludzie, którzy są tego pozbawieni, zatracają cechę, którą można by nazwać osobowością i godnością narodową.