Czytaj Szekspira!
... inaczej nastawiona zwrotnica zdaje się początkowo kierować pociąg w tym samym kierunku, dopiero z czasem pociąg coraz bardziej oddala się od pierwotnego celu. Nowe spojrzenie na stosunek Jana i Bękarta przestawiło zwrotnicę..." - wyznaje Dürrenmatt w programie do bazylejskiej prapremiery "Króla Jana". Należałoby może z filozoficzną dokładnością prześledzić wszystkie zmiany i odstępstwa od tekstu Szekspira poczynione przez szwajcarskiego dramaturga. Czy warto? Zmiany nie są wcale tak istotne, jak oceniają krytycy niemieccy, ani tak oczywiste, jak twierdzi sam Dürrenmatt. Zwrotnica została przestawiona zaledwie na sąsiedni tor - kierunek jazdy pozostał ten sam. Bękart awansował na pozytywny spiritus movens akcji, kardynał Pandulf otrzymał dodatkową scenę w łóżku z królewskim pokutnikiem, a francuski król Filip najpierw dla równowagi dyplomatycznej zgadza się na zawarcie dwóch małżeństw, a potem doprowadza do dwóch morderstw - nie występujących parami tak u Szekspira Jak w historii. Reszta - to w miarę unowocześniony, wolny przekład Szekspira. Oczywiście można powoływać się za Dürrenmattem na historycznie znane i udokumentowane przeróbki literackie i teatralne wielu znanych tematów, ale... Kiedy Szekspir przerabiał "Burzliwe panowanie Jana, króla Anglii", nie istniało pojęcie przekładu i adaptacji. Dzisiaj wszakże posiadamy szereg terminów, uściślających zakres zmian 1 wkład pracy w cudzy temat. Są tłumaczenia, przekłady, pastiche, imitacje, adaptacje, scenariusze oparte na motywach oryginału, opracowania tekstu, inscenizacje... Kiedy Albert Camus przygotowywał dla potrzeb teatru powieść Fiodora Dostojewskiego "Biesy" - pisał zaledwie o "adaptacji", a nie o "Biesach" Camusa według Dostojewskiego. Francuzi zresztą prawie każdy utwór teatralny przystosowują do potrzeb własnej publiczności, nie tłumacząc wiernie tekstu, lecz przestawiając akcenty, a często nawet zmieniając wymowę sztuki. Wiele wybitnych utworów adaptował w ten sposób Achard, by przypomnieć tylko słynną przeróbkę sceniczną 900-stronicowej "Celestyny" Fernanda de Rojasa - nigdy jednak nie przypisywał sobie autorstwa tego dramatu. Peter Brook, inscenizując "Tytusa Andronicusa" (w którym wyłączność autorstwa Szekspira była nawet wielokrotnie kwestionowania!) - dokonał w moim przekonaniu daleko większych zmian niż p. Dürrenmatt w stosunku do Króla Jana, a mimo to - pozostawił autorstwo wielkiemu Elżbietańczykowi. Dlatego sadzę, iż przypisywanie sobie autorstwa sztuki "Król Jan według Szekspira" jest dowodem braku skromności adaptatora. W dodatku nie zawsze najszczęśliwszego! Siegfried Melchinger napisał po szwajcarskiej prapremierze tej sztuki: "można powiedzieć, że ktoś woli Shakespeare'a bardziej niż Dürrenmatta, ale nie można powiedzieć, że "Król Jan" Shakespeare'a jest lepszy od "Króla Jana" Dürrenmatta". To prawda. Po prostu "Król Jan" jest jedną ze słabszych sztuk angielskiego dramaturga, lecz i przeróbka szwajcarskiego pisarza wcale jej nie poprawiła. Przestawiła akcenty; Bękart jest przeciw wojnie, a u Szekspira - był za; król Jan nadal postępuje niezbyt konsekwentnie, ale - pod wpływem Bękarta; mamy równoległość królewskich małżeństw i równoległość królewskich mordów; pojawia się Magna Charta Libertatis, którą Szekspir przemilczał, a za to Dürrenmatt dedykował ją ludowi miast zgodnie z historią - magnatom! W dialogach przydał postaciom rysów komediowych, nie oszczędzając w tym względzie nawet szacownego legata papieskiego - kardynała Pandulfa. O tekście polskim, którego słuchamy ze sceny Teatru Dramatycznego można powiedzieć, że w scenach komediowych lepiej brzmi przekład Krawczykowskiego, za to w dramatycznych - wolałbym starego Koźmiana! Bowiem utwór pod piórem szwajcarskiego dramaturga nie osiągnął takiej jednolitości stylu, jaką - mimo wszystko - miał Szekspir. "Czytaj Szekspira - i od niego się ucz!" - śpiewano kiedyś w popularnej piosence. Dürrenmatt tego dokonał - przynajmniej w połowie. Prowokuje do czytania kroniki szekspirowskiej - i to jest jego niezaprzeczalną zasługą! Słabość pierwowzoru i niekonsekwencje adaptacji Dürrenmatta miały niewątpliwy wpływ na kształt inscenizacji Ludwika Rene w warszawskim Teatrze Dramatycznym. Przedstawienie jest żywe, chwilami bardzo zabawne, współczesne w stylu gry aktorskiej, ale... niekonsekwentne. Wydaje się, jakby inscenizatorzy - reżyser i scenograf - mieli jakiś pomysł i nie doprowadzili go do końca. Chyba miała to być historia "z cyrkiem i fajerwerkiem", ale zatrzymano się na początku drogi. Coś z cyrku pozostało: tu i ówdzie nagle kostium cyrkowego błazna, drewniane dechy jakby ze stodoły w obramowaniu sceny, a obok - gotyckie konfesjonały, głęboka czerwień szlachetnej materii, obrazy czy witraże... W pierwszej scenie pasowania Bękarta obaj bracia Faulconbridge są przebrani za błaznów, ale kiedy w charakterze aktorów wiodą przed kurtyną współczesny dyskurs - jeden pozostaje w kostiumie białego Pierrota, drugi nosi już kostium posła, Filipa de Chatillon! Akcenty cyrkowo-błazeńskie pojawiają się następnie tu i ówdzie: król Filip ma błazeńską kryzę z dzwoneczkami, Konstancja ukazuje nagie piersi, na rękawach pojawiają się haftowane teatralne maski, by w końcowych scenach powrócić do cyrkowych pantalonów i pantofli, ale... tylko u tych postaci, które w jakimś sensie przegrały. Dopatrzyć by się tu można pewnej konsekwencji. Może inscenizator chciał w ten sposób podkreślić generalne założenie autora, że wojny są tylko błazeństwem panów i choć "w tym błazeństwie jest metoda, nawet rozsądek królewskiego Bękarta zawodzi go w końcu w szeregi błaznów... Wydaje się jednak, że nie dopomógł reżyserowi w tym rozwiązaniu scenograf. P. Zofia Wierchowicz zabudowała nadmiernie scenę: konfesjonałami, przystawkami, ściankami. Podesty łatwo zamienia się w stoły czy łoża i wystarczyłaby zapewne zamiana obrazów wpisanych w koła na ścianie zamykającej scenę, by oznaczyć różne miejsca akcji, miast wnoszenia i wynoszenia wszelkich dodatkowych mebli i przedmiotów. P. Wierchowicz pięknie rozmalowała w kostiumach i dekoracjach gamę czerwieni dla Anglików i błękitów dla Francuzów. Poza tym jednak trudno dopatrzyć się w tym układzie scenicznym jakiejś konsekwencji merytorycznej czy plastycznej. Jest w tym spektaklu kilku aktorów, którzy zgodnie z intencjami Dürrenmatta bawią się swoimi rolami. Są to na szczęście protagoniści całej tej historii i dzięki nim, bardziej niż Dürrenmattowi, spektakl jest chwilami tak zabawny. Mieczysław Voit i Józef Nowak mają tu swoje wielkie role. "Drogich kuzynów" bawi to, że muszą być antagonistami, a wojny rozgrywają z uśmiechem niby partie szachów, w których każdy ruch miast pionków kosztuje życie tysięcy żołnierzy. Władców to nie dotyczy. Biedny król Jan pod koniec sztuki traci nieco kontenans, szczególnie gdy się okazuje, że został otruty, ale i tak robi dobrą minę do złej gry mimo wszystkie kłopoty i komplikacje. Król Filip francuski ma łatwiejsze życie i łatwiejszą rolę - może skazywać na zniszczenie miasto Angers, a na śmierć ciotkę Eleonorę - nie tracąc dobrego humoru, z uśmiechem, który zdradza, że i tak go to nic nie obchodzi. Voit gra tę rolę lekko, finezyjnie, z szekspirowskim wdziękiem i współczesnym humorem. W podobnej konwencji Franciszek Pieczka kreuje Kardynała. Jest przy tym nieodparcie śmieszny nie tylko wtedy, gdy zaprasza do łóżka dostojnego pokutnika - Króla Jana, lecz także gdy rozbija z trudem zawarty pokój, gdy miesza się w sprawy obydwóch królestw. Jest śmieszny, ale i groźny zarazem. Jego kardynał wyrasta na centralną postać dramatu. I ona ma jednak swego antagonistę - królewskiego Bękarta. Zbigniew Zapasiewicz raz jeszcze dowiódł, że posiadł trudną sztukę aktorskiego pastiche'u - nie musi mrugać do widowni, by stało się jasne, że bawi go ingerowanie w sprawy królestwa, któremu chciałby narzucić odrobinę zdrowego rozsądku. Pozostaje w ciągu całego przedstawienia Aktorem z prologu, grającym rolę sir Ryszarda, królewskiego doradcy. W epizodach trzeba jeszcze wyróżnić p. Krystynę Ciechomską w roli wiarołomnej Lady i p. Tadeusza Bartosika w roli krwiożerczego księcia austriackiego. Niestety, innych aktorów zbytnio pociągnęły pierwiastki dramatyczne czy melodramatyczne w tekście Dürrenmatta. Grali serio. Zbyt serio dla Dürenmatta a zbyt płasko dla Szekspira.
Czytajmy Szekspira - a może znajdzie się reżyser, który wystawi "Życie i śmierć króla Jana" starego fachowca ze Stradfordu na złość szwajcarskiemu poprawiaczowi.